Krawędź wieczności. Ken Follett
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Krawędź wieczności - Ken Follett страница 7
Na pierwszych zajęciach omawiała rosyjski poemat Jeździec miedziany z liczną grupą siedemnasto- i osiemnastolatków. Lekcję taką prowadziła rok w rok, odkąd została nauczycielką. Jak zawsze podsuwała uczniom radziecką interpretację ideologiczną, tłumacząc, że w obliczu konfliktu między dobrem osobistym a powinnością społeczną autor wiersza, Aleksander Puszkin, opowiada się po stronie tej drugiej.
W czasie przerwy obiadowej wzięła kanapkę i poszła do gabinetu dyrektora. Usiadła przy dużym biurku naprzeciwko Bernda i popatrzyła na półkę z tanimi glinianymi popiersiami: znalazły tam miejsce podobizny Marksa, Lenina oraz przywódcy wschodnioniemieckiej partii komunistycznej Waltera Ulbrichta. Bernd podążył za spojrzeniem koleżanki.
– Szczwany lis z tego Anselma – rzucił z uśmiechem. – Przez całe lata udawał prawowiernego, a teraz fru!, i już go nie ma.
– A ciebie nie kusi? – zaciekawiła się Rebecca. – Rozwiodłeś się, nie masz dzieci ani innych zobowiązań.
Bernd rozejrzał się, jakby podejrzewał, że ktoś może słuchać rozmowy. Potem wzruszył ramionami.
– Myślałem o tym, bo kto nie myślał? A ty? Przecież twój ojciec pracuje w Berlinie Zachodnim, prawda?
– Tak, ma fabrykę telewizorów. Ale mama jest zdecydowana, by zostać na Wschodzie. Powiada, że problemy trzeba rozwiązywać, a nie przed nimi uciekać.
– Poznałem ją, prawdziwa z niej tygrysica.
– To prawda. Poza tym dom, w którym mieszkamy, należy do rodziny od pokoleń.
– A co na to twój mąż?
– Poświęca się pracy.
– W takim razie nie muszę się obawiać, że cię stracę. To dobrze.
– Bernd… – zaczęła Rebecca i zawahała się.
– No, wyduś to.
– Mogę ci zadać osobiste pytanie?
– Naturalnie.
– Odszedłeś od żony, bo miała romans.
Bernd zesztywniał, ale odpowiedział:
– Owszem.
– Jak się dowiedziałeś?
Skrzywił się, jakby poczuł nagły ból.
– Wolisz, żebym nie pytała? – zaniepokoiła się Rebecca. – To zbyt osobiste?
– Tobie mogę powiedzieć – odparł. – Spytałem wprost i przyznała się.
– Dlaczego zacząłeś ją podejrzewać?
– Świadczyło o tym wiele drobnostek…
– Na przykład dzwoni telefon – wpadła mu w słowo Rebecca – ty odbierasz i przez kilka sekund nikt się nie odzywa, a potem rozłącza.
Bernd potwierdził skinieniem głowy.
– Małżonek drze kartkę na drobne kawałeczki i spuszcza w sedesie – ciągnęła. – W weekend ktoś wzywa go na niezapowiedziane zebranie. Wieczorami pisze coś przez dwie godziny i nie chce ci pokazać.
– Ojej – odezwał się ze smutkiem Bernd. – Ty mówisz o Hansie.
– Ma kochankę, prawda? – Rebecca odłożyła kanapkę, straciła apetyt. – Powiedz mi, co o tym sądzisz, ale szczerze.
– Przykro mi.
Bernd pocałował ją kiedyś; to było przed czterema miesiącami, w ostatni dzień semestru jesiennego. Żegnali się i życzył jej wesołych świąt Bożego Narodzenia, a potem ujął ją lekko za ramię, nachylił głowę i pocałował w usta. Poprosiła, by nigdy więcej tego nie robił, i oznajmiła, że nadal chce się z nim przyjaźnić. W styczniu oboje wrócili do pracy i udawali, że nic się nie wydarzyło. Parę tygodni później Bernd powiedział jej nawet, że umówił się na randkę z wdową rówieśniczką.
Rebecca nie zamierzała rozbudzać w nim nadziei, wiedząc, że nie zdoła ich spełnić, lecz Bernd był jedyną osobą, z którą mogła porozmawiać poza rodziną, a tej na razie nie chciała martwić.
– Byłam pewna, bardzo pewna, że Hans mnie kocha – wyznała z oczami pełnymi łez. – Bo ja go kocham.
– Może on też cię kocha. Niektórzy mężczyźni po prostu nie potrafią oprzeć się pokusie.
Rebecca nie wiedziała, czy Hans jest zadowolony z ich pożycia intymnego. Nigdy się nie skarżył, ale kochali się mniej więcej raz w tygodniu; ona uważała, że to za rzadko jak na nowożeńców.
– Ja tylko pragnę własnej rodziny, takiej jak rodzina mamy, w której wszyscy znajdują miłość, wsparcie i poczucie bezpieczeństwa – tłumaczyła. – Myślałam, że mogę to mieć z Hansem.
– Może nadal jest to możliwe – zauważył Bernd. – Romans nie musi oznaczać końca małżeństwa.
– W pierwszym roku związku?
– To źle wróży, zgadzam się.
– Co mam robić?
– Musisz go o to zapytać. Może się przyzna, może zaprzeczy, ale będzie wiedział, że jesteś świadoma tego, że coś się dzieje.
– I co potem?
– A czego byś chciała? Rozwieść się z nim?
Pokręciła głową.
– Nigdy bym nie odeszła. Małżeństwo to przyrzeczenie. Trzeba go dotrzymywać nawet wbrew własnym skłonnościom, a nie tylko wtedy, gdy ci to pasuje. Właśnie taki jest jego sens.
– Ja postąpiłem zupełnie inaczej. Na pewno tego nie pochwalasz.
– Nie osądzam ciebie ani nikogo innego, mówię jedynie o sobie. Kocham męża i chcę, żeby był mi wierny.
Bernd uśmiechnął się z podziwem i odrobiną żalu.
– Mam nadzieję, że twoje pragnienia się spełnią.
– Dobry z ciebie przyjaciel.
Odezwał się dzwonek wzywający na pierwszą popołudniową lekcję. Rebecca wstała i włożyła kanapkę z powrotem do papierowego opakowania. Nie zamierzała jej zjeść ani teraz, ani później, lecz myśl o wyrzuceniu chleba napawała ją trwogą; takie same odczucia miała większość tych, którzy przeżyli wojnę. Dotknęła chusteczką wilgotnych oczu.
– Dziękuję, że mnie wysłuchałeś.
– Niewiele cię pocieszyłem.