Nabór. Vincent V. Severski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Nabór - Vincent V. Severski страница 26
Skończył kawę i wrzucił kubek do kosza.
To był błąd, że zatrzymałem się na tej stacji benzynowej – pomyślał z żalem. Zawsze wiedziałeś, że masz unikać stacji, bo tam jest monitoring, a tym razem zawiodłeś sam siebie, Arif…
16
Volkswagen Moniki odpalił dopiero za trzecim razem. Już po drugiej próbie Dima pomyślał, że powinien był jednak zamówić taksówkę. Wiedział, że Monika kocha swój samochód, ale zapomniał, że nie dba o jego stan. Mógł mieć pretensję tylko do siebie, że nie przewidział tak oczywistej sprawy.
Samochód zostawił na parkingu, kluczyk i bilet w skrytce. Tak też napisał jej w esemesie. Dziesięć minut później był już po odprawie i siedział w kawiarni przy terminalu. U Moniki nawet nie dotknął filiżanki, a teraz zaczął się zastanawiać, czy na pewno zdjął kawiarkę z kuchenki. Żałował, że nie zostawił kluczy od swojego mieszkania Monice, i nagle zdał sobie sprawę, że przecież powinni zamieszkać razem. I nawet jeśli była to tylko projekcja ulotnego marzenia, zrobiło mu się przyjemnie. Poprzedni dzień zakończył się fatalnie, ale nowy zaczął dobrze i Dima, chociaż nie był przesądny, uznał to za pomyślny znak.
Samolot z Bukaresztu wylądował w Atenach z godzinnym opóźnieniem. Padał deszcz i było zimno. O dwudziestej trzydzieści Dima wsiadł do metra. Ze stacji Sindagma do mieszkania na Pindarou miał sześćset metrów. Pomyślał, że powinien wziąć taksówkę, żeby nie przemoknąć, ale gdy dojechał na miejsce, okazało się, że już nie pada. Powietrze było rześkie i czyste, rzadkość w Atenach, więc Dima postanowił jeszcze przejść się przed snem i zrobić drobne zakupy na śniadanie. Zaszedł do sklepiku Makisa i kupił bułki z oliwkami, masło, kozi ser, sok z mandarynek i mleko. Nie był w Atenach od dwóch miesięcy, więc nie pamiętał, czy w domu ma metaxę. Wziął butelkę na zapas, żeby już nie schodzić.
Wybrał pocztę ze skrzynki i wspiął się na czwarte piętro.
Otworzył drzwi i od razu uderzył go silny słodko-kwaśny smród zgnilizny. Dima postawił na podłodze torbę z zakupami, na stolik przy drzwiach rzucił plik korespondencji i wszedł głębiej. Nie zamknął drzwi, otworzył na oścież okno na taras i przeszedł do sypialni, żeby i ją przewietrzyć. Następnie ruszył do kuchni, bo czuł, że smród pochodzi stamtąd, chociaż był pewny, że nie zostawił żadnej żywności.
Rzeczywiście, to stąd. Ale taki smród? – pomyślał, rozglądając się po kuchni.
Sprawdził lodówkę, ale była pusta i wyłączona, podobnie jak zamrażarka. Nagle zobaczył muchę i od raz uzmysłowił sobie, że to trupi odór. Intuicyjnie odsunął stolik i krzesła. Na podłodze, przy samej ścianie, zobaczył dwa wielkie gnijące szczury. Leżały zwrócone do siebie ryjkami, jakby się całowały. Zemdliło go, na szczęście zdołał powstrzymać wymioty.
Jak tu weszły? – pomyślał, wyjął telefon i je sfotografował. Jak to możliwe? I musiały tu zdechnąć? W takiej pozycji, dwa naraz? Bardzo dziwne. Szczurów w Atenach jest zatrzęsienie, ale jak się dostały do wyremontowanego mieszkania? – wciąż się zastanawiał. Wszystko było przecież szczelnie zamknięte.
Postanowił, że rano porozmawia z Makisem, który o tym domu wie wszystko i od lat broni swojego sklepiku przed szczurami.
Zawiązał sobie na twarzy chustkę i włożył lateksowe rękawiczki. Spod zlewu wyciągnął szufelkę, a na tarasie wyrwał deskę z kwietnika. Wlał sobie potężną dawkę metaxy i wypił ją niemal jednym haustem. Wyciągnął zakupy z plastikowej torby i na pełnym wydechu, pomagając sobie deską, przystąpił do uprzątania truchła. Po chwili był już gotów. Zawiązał szczelnie torbę i włożył ją w drugą.
Natychmiast przystąpił do mycia podłogi w kuchni. Wylał prawie całą butelkę środka odkażającego do sanitariatów, a na szmaty poświęcił swoje dwa T-shirty.
Zbiegł po schodach i wrzucił szczury, szmaty i mopa do kontenera na śmieci.
Wrócił do mieszkania. Czuł, że metaxa zaczęła działać. Stanął na środku salonu i stwierdził, że cuchnie już znacznie mniej. W łazience znalazł dwa odświeżacze powietrza, lawendowy i morski. Trzymając je w obu rękach jak pistolety, zaczął chodzić po mieszkaniu, dopóki ich nie opróżnił.
Dopiero teraz zamknął drzwi wejściowe. Była dwudziesta druga piętnaście, kiedy w końcu usiadł na tarasie z dopełnioną szklaneczką greckiej brandy.
Nie padało, a nad Atenami rozgwieździło się nocne granatowe niebo. Oświetlony Akropol stał na swoim miejscu. Dima przypomniał sobie, że w łazienkowej skrytce wciąż ma pudełko po cukierkach Fisherman’s Friend, czyli zabroniony bonus do szpiegowskiego życia. I dotarło do niego, że teraz, jako wolny człowiek, może z niego skorzystać już bez żadnych oporów.
Po chwili znów siedział na tarasie ze zgrabnie skręconym jointem. Zaciągnął się głęboko i popił małym łykiem metaxy, gdy poczuł wibrację telefonu w kieszeni. Przyszedł esemes od Moniki – pomyślał. I nie pomylił się. Miał tylko nadzieję, że to nie będzie deszcz spadających serduszek
Wszystko w porządku? – napisała Monika.
Tak, a u Ciebie? – odpisał.
Też.
Patrz, co znalazłem w domu.
Załączył zdjęcie zdechłych szczurów.
Szczury? Ktoś je tak ułożył? Dziwne i wstrętne.
Nie wiem, jak tu weszły. To mnie niepokoi, bo mogą przyjść następne.
Makabra.
Szkoda, że Ciebie tu nie ma.
F.ck! Teraz to ja tam nie pojadę ;)
Wszystko wyczyściłem. Jest miło i pachnąco, a widok na Akropol romantyczny.
Pomyślę. Daj znać jutro.
Dam. Dobranoc.
Dobranoc, Dimka.
Monika bardzo rzadko używała tego zdrobnienia. Robiła to, gdy chciała być dla niego miła, ale teraz brzmiało ono zupełnie inaczej. Poczuł, że to sygnał przekroczenia bariery intymności. Jakby sprywatyzowali swoją historię, która nie była dotąd ich własnością. Monika angażowała się całkowicie i podporządkowywała służbie swoje emocje i życie osobiste, świadomie płacąc za to wysoką cenę. Wszyscy o tym wiedzieli.
Dima żył w świecie rozdwojonej rzeczywistości, ale o tym nie wiedział nikt. Teraz to wszystko zaczęło się kruszyć i rodził się między nimi nowy porządek uczuć. Oboje, on w Atenach, ona w Warszawie, z zaskoczeniem odkrywali swoją normalność.
Metaxa, joint i rozmowa z Moniką wprowadziły Dimę w dobry nastrój. Przez cały dzień nawet nie pomyślał,