Legion Nieśmiertelnych. Tom 5. Świat Śmierci. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Legion Nieśmiertelnych. Tom 5. Świat Śmierci - B.V. Larson страница 2
Solstice
Symbol: wschodzące słońce
Legion Solstice normalnie nie zasługiwałby na wzmiankę, jako że dawniej jego wyniki nie były zachwycające. Ostatnio miał jednak więcej szczęścia. Wraz z Legionem Varus, najbardziej niesławną z ziemskich formacji, okazał się kluczowy dla zdobycia bogatej w metale planety w układzie Gamma Pavonis.
Autor opracowania zgadza się z powszechnym poglądem, że to legioniści Solstice w większości walczyli i umierali na Gamma Pavonis, zwanej Światem Maszyn, i dlatego zasługują na lwią część chwały.
Varus
Symbol: wilczy łeb
Niektórzy historycy powiedzieliby, że Varus nie zasługuje na wzmiankę obok legionów o dumnej, pełnej chwały historii. Jednakże mimo jego złej sławy jeśli chodzi o niechlujność, wątpliwą etykę zawodową i niemal zbrodnicze zachowania, autor uważa, że bez niego każda lista legionów byłaby niekompletna.
Cokolwiek o nim myśleć, nie da się zaprzeczyć, że miał ogromny wpływ na historię. Legion ten brał udział w wielu kluczowych kampaniach i, na dobre czy na złe, wpłynął na losy każdego żyjącego dziś człowieka.
U świtu obecnej ery, kiedy miejscową flotę bojową odwołano do Układów Centralnych, Varus walczył z Saurianami z Cancri-9, planety nieoficjalnie zwanej Światem Stali. Doprowadziło to do napięć między Ziemią a Saurianami, którzy do tej pory byli naszymi najlepszymi klientami. Ta nowa rywalizacja międzyplanetarna od tamtej pory nie ustała.
Mówi się, że ostatnio bezpośredni konflikt z Saurianami miał miejsce na Świecie Maszyn, naszej nowej, bogatej w metale planecie. W tych walkach znów brał udział Legion Varus.
Być może ważniejsze od tych słynnych katastrof było uczynienie Świata Pyłu drugą legalnie skolonizowaną przez Ziemię planetą. Na miejscu znów znalazł się Legion Varus, który objął w posiadanie nowe terytorium i przyczynił się do konfliktu z Królestwem Głowonogów. Przypadek ten to doskonały przykład dychotomii, jeśli chodzi o Legion Varus: kilka tysięcy wygnańców trafiło na pustynną planetę, ale kosztem nowego konfliktu z głowonogami. Niektórzy uważają, że przerodzi się on w otwartą wojnę, która doprowadzić może do naszej zagłady.
Czy to godni współczucia pechowcy, czy też diabły wcielone? Autor niniejszej publikacji, jak wielu innych, podejrzewa, że w jednym i drugim określeniu jest ziarno prawdy.
Zatruta figa smakuje nie mniej słodko.
Liwia Druzylla, 14 n.e.
1.
Po miesiącach spędzonych na Świecie Maszyn w układzie Gamma Pavonis powrót na Ziemię był jak wakacje w raju. W porównaniu z nią Świat Maszyn wydawał się zamarzniętym piekłem. Ląd był wiecznie zachmurzony i pozbawiony organicznego życia. Morza wypełniał metan, którego płatki spadały z nieba, tworząc obce śnieżyce. „Żyjące” tam elektromechaniczne istoty potrafiły być względnie przyjazne, ale nie były zbyt bystre i ich naturalny głód metalu prowadził do agresji, gdy napotykały opancerzonych ludzi. Krótko mówiąc, wcale nie tęskniłem za tym miejscem.
Moje rodzinne miasteczko to Waycross w dystrykcie Georgia. Rodzice mają tam kawałek ziemi nad rzeką Satilla. Mieszkam w słabo oświetlonej chatce na tyłach ich posiadłości. Mam tam przenośną lodówkę, skrzypiącą podłogę i zapadającą się kanapę. Niezbyt imponujące, ale dla mnie jest to dom.
Anne Grant, bioska z legionu, z którą trochę mnie łączyło przez te lata, spędziła ze mną kilka szczęśliwych dni w tej chatce po naszym powrocie na Ziemię. Ale pewnego szarego popołudnia pożegnała się i pojechała z powrotem do Kentucky. Wiedziałem, że będzie mi jej brakowało, ale nie czułem się z tym źle. Byłem pewien, że dobrze ją zapamiętam.
Widząc, że kolejna dziewczyna odeszła z mojego życia, i być może niepotrzebnie się nade mną litując, rodzice zabrali mnie jeszcze tego samego wieczora na kolację. Opowiedzieli mi wszystkie miejscowe wieści, gdy wracaliśmy do domu rodzinną ciężarówką. Jak dobry synek siedziałem na tylnym siedzeniu, kiwając głową, wydając z siebie pomruki i udając, że słucham.
Nie pytali mnie już nawet o szczegóły ostatniej kampanii. Przestali wypytywać o takie rzeczy po tym, jak usłyszeli, że musiałem patrzeć, jak wielkie jaszczury biegały z moimi wnętrznościami w pyskach na Świecie Stali, i o innych podobnych przygodach. Nauczyli się, że lepiej nie wiedzieć za dużo.
Zamiast więc pytać o Świat Maszyn, próbowali zabić czas luźną pogawędką – i sam też to wolałem. Mieliśmy już wypracowaną rutynę moich powrotów do domu i wszyscy troje czuliśmy się z tym dobrze.
Po kolacji byłem gotów iść spać. Wysiedliśmy z samochodu i życzyliśmy sobie nawzajem dobrej nocy. Rodzice weszli do głównego domu, podczas gdy ja po ciemku podążyłem do swojej prywatnej rezydencji pośród drzew.
Zasypiając samotnie na kanapie, czułem się jak w raju. Anne była doskonałym gościem, ale miałem ochotę na odrobinę odpoczynku po jej wizycie. Gdy przebywa u mnie kobieta, zwykle nie przesypiam nocy, jeśli wiecie, co mam na myśli.
Zanim się położyłem, postanowiłem wypić parę drinków. W wyniku eksperymentów odkryłem idealną ilość alkoholu, by spokojnie spać i obudzić się bez nieprzyjemności. Po wypiciu ostatniego szota przeciągnąłem się z uśmiechem.
Kilka kolejnych tygodni, podczas których wróciłem do paru dawnych przyjemności, przeleciało błyskawicznie. Jeździłem na poduszkowcu nad rzeką Satilla, odwiedziłem bar Chapter House, by napić się taniego piwa i zagrać w bilard. Odkąd zaczęto tam podawać alkohol, Chapter House stał się miejscem spotkań miejscowych legionistów. Nie bywali tam już tylko naiwni rekruci z sektora, ale mężczyźni i kobiety tacy jak ja. Ludzie, w których oczach widać było upiorny blask gwiazd.
Minął już jakiś miesiąc od mojego powrotu na Ziemię, gdy popełniłem pewien błąd. Odwiedziłem mamę i przyłapała mnie na gapieniu się w stuka zamiast słuchania, co ma do powiedzenia. Przeglądanie stuka i udawanie, że słucha się rodziców, było oczywiście czymś powszechnym. Jaka starsza osoba była w stanie skupić na sobie pełną uwagę kogoś dwa razy młodszego? Wyobraźcie sobie tę pokusę. Cała rozrywka w Galaktyce dostępna na małym ekranie wszczepionym w moją rękę. Tymczasem mama gadała coś o przycinaniu żywopłotu, sugerując oczywiście, że powinienem się tym zająć.
– Jasne, mamo, zrobię to – powiedziałem, nie unosząc wzroku. – Nie przejmuj się tym.
– Co masz na ekranie? – spytała, wyciągając szyję, gdy przechodziła obok, kierując się do kuchni. – Co to za dziecko?
Na ułamek sekundy zamarłem, po czym opuściłem rękę i wcisnąłem przycisk zamykający okno.
– To nic takiego.
– Masz dziecko w galerii zdjęć? To nie pasuje do Jamesa McGilla, którego znam. To dziewczynka, prawda?
– Uch… Chyba tak. Jak potrafisz poznać płeć tak małego dziecka?
– Parę już w życiu widziałam – odparła z nutą sarkazmu.