Przedwiośnie. Stefan Żeromski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Przedwiośnie - Stefan Żeromski страница 17

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Przedwiośnie - Stefan Żeromski

Скачать книгу

to wolą oni, jak sądzę, mieszkać po staremu. Wolą taki, dajmy na to, apartamencik, jaki my niegdyś zajmowaliśmy w Baku – co, tatku? – jak my ongi w Baku – pięć, sześć pokojów, choćby tam już – niech będzie! – kamiennych, niż te szklanki ciągle opłukiwane w wodzie.

      – Nigdy! Przenigdy! Okazuje się przecie, właśnie wskutek i wobec wynalazku naszego Baryki, że wyrazem bogactwa nie jest pieniądz ani nagromadzenie wartości realnych, drogocennych przedmiotów i rzadkich fatałachów, tylko – zdrowie. Najbogatszy bankier, jaśnie wielmożny magnat, przejadłszy apetyt, przepiwszy możność pragnienia, zrujnowawszy zdrowie nerwów nadużyciami, słyszy od lekarza radę: trzeba, żeby jaśnie wielmożny pan zamieszkał na wsi, chodził w zgrzebnej bieliźnie, bez kapelusza i butów, żeby dostojny smakosz jadł chleb razowy, kaszę, rzepę, rzodkiew, pogryzał czosnek wystrzegał się jak ognia wina, alkoholów, kawy, herbaty, frykasów – żeby rozkazodawca robotników pracował w ogródku – na słońcu – motyką, rydlem, widłami, cepami – żeby noktambulista[138], z dnia czyniący noc, wstawał wraz z ptactwem i szedł spać z kurami… Cóż to oznacza? Oto zdrowie – apetyt i pragnienie, twardy sen po ciężkiej pracy fizycznej – stało się jedynym bogactwem bogacza. A zdrowie zupełne da, zabezpieczy i podtrzyma właśnie dom szklany. Higiena, wygoda, absolutna czystość. Praca, spokój, zadowolenie wewnętrzne, wesołość. Do takiego schronienia przed srogością natury i jej strasznymi jadami, dla uzyskania i zabezpieczenia zdrowia fizycznego i duchowego – będą dążyć właśnie burżuje. Boję się, że oni to rozwiną tak wielkie zapotrzebowanie szklanych domów, iż dla biedaków nie starczy. Na szczęście…

      – Nie ma strachu! Zbadają oni tę rzecz dobrze, bo przecie burżuje są najsprytniejsi, pomimo iż jako klasa są już do niczego. Jeżeli tam zwąchają swój interes, zafundują sobie u naszego kuzynka Baryki wille i pałace, jakich rzeczywiście oko nie widziało.

      – Na szczęście on nie chce stawiać nic innego w miastach i na wsiach, oprócz domów robotniczych, szpitali, muzeów, domów dla pracującej inteligencji, dla przeciętnych, szarych ludzi, dla zmęczonych dzisiejszą walką.

      – Filantrop to jakiś. Dobrodziej. Dopóki łotrostwo kradzieży dawnych bogactw nie jest wygubione na całym świecie, zamęczy on się, biedaczysko. Łotra w ludzkości trzeba najprzód wygubić, a dopiero później budować normalne życie.

      – Któż to wie, kto wśród nas jest łotr[139], a kto sprawiedliwy.

      – To wiadomo aż nadto dobrze. Łotra w człowieku trzeba siłą wydusić, a gdy się nie poddaje – zabić!

      – Nie zabijaj! Syneczku! Nie zabijaj!

      – Złe na świecie trzeba zabijać. Zabijamy padalce, żmije, wilki, wszy.

      – Najprzód nie bardzo dobrze wiemy, co jest złe, a co na pewno dobre. Potem – jedyne, co z zabijania wynika, to zbrodnia zabójstwa. Zabijanie jest zgoła niepotrzebne. Szkoda na to czasu i zdrowia duszy ludzkiej. Wystarcza najzupełniej budowanie życia nowego. Budować od nowa, od samego początku, od gliny ziemnej i głęboko płynącej, ziemnej, czystej wody.

      – Już mi to i mama po siedlecku klarowała. Nic, starzy, nie rozumiecie.

      – Rozumiemy, tylko nie ograniczamy się do tego jednego rozumienia. Oto tamten wziął garść piasku, którym wszyscy pogardzali, tchnął weń myśl swoją i na wzór Boga rzekł: „uczynię z tej garści piasku świat nowych zjawisk. Rewolucją istotną i jedyną jest wynalazek. Rewolucją fałszywą jest wydzieranie przemocą rzeczy przez innych zrobionych”.

      – Ależ posiadanych, nie zrobionych! Posiadanych bezprawnie.

      – A czyż ci, co z pałacu wypędzają magnata i zabierają ten pałac w swoje władanie, zrobili ten pałac?

      – Zabierają ten pałac we wspólne, powszechne władanie.

      – „Powszechne władanie”, a w zrabowanych pałacach mieszkają nowi panowie, komisarze, dyplomaci, naczelnicy i w ogóle nowi władcy, nowi uzurpatorowie. Lud po staremu mieszka w chałupach, po staremu cuchnących, w norach miejskich i jamach nędzarskich.

      – Jeszcze nie jest przeprowadzona likwidacja starego łotrostwa. Jeszcze toczy się walka.

      – Ta walka będzie się toczyć bardzo długo. Zbawiciel świata w kazaniu na górze[140] nauczył świat, że nawet złemu oczywistemu nie należy przeciwić się siłą.

      – O, to – to! Stare gadaniny. Jeżeli spostrzegę, że ktoś wobec mnie dziecko sprzedaje do rozpusty albo je uczy rozpusty – jeżeli widzę, że drugi rabuje dobro przez tysiące ludzi wypracowane – to ja mam się temu nie sprzeciwić?

      – Sprzeciw, zakaz, kara! Nie jest to celowe, nie jest skuteczne, a zacieśnione do jednego zjawiska. Tworzeniem nowych wartości i rozmnażaniem nowego dobra trzeba wyniszczać w ludziach samą zawiść i samą nienawiść. Można wypracować takie warunki pracy i mieszkania, iż nie będzie o co się nienawidzić i mordować. Doprawdy – śmieszny to jest przewrót, który magnatów strąca z pałaców do piwnic, a mieszkańców piwnic wprowadza do pałaców. Jest to prawdziwie robota i dom szalonych. Takie jest moje przeświadczenie.

      – Moje jest inne. Zupełnie inne!

      – Toteż nie mówmy już o tym. Po cóż mamy mówić próżne słowa zapewnień i zaprzeczeń. Ja nie będę ci już przeczył. A ty w zamian bądź łaskaw zbogacić zapas swych wiadomości o jeden szczegół. Widziałem szkołę wiejską zbudowaną według nowych planów. Były tam sale tak piękne, że każde dziecko biegło do nich z najżywszą uciechą. Były tam zimne i ciepłe kąpiele, kuchnia, jadłodajnia, izba koncertowa i kinematograficzna…

      – Nowoczesne termy…[141]

      – Już dziś matki – na wspomnienie imienia tego swego monarchy, który skinieniami geniuszu przebudowuje świat na siedlisko dobra, a im, matkom, zdejmuje z ramion i piersi ciężar, sam go biorąc w swe ramiona – mówią w pokorze: „Błogosławiony żywot[142], który cię nosił, i piersi, któreś ssał”.

* * *

      Nadzwyczajnie długo trwała podróż do Moskwy. Ale nareszcie i ta podróż skończyła się. Pociąg dowlókł się do przedmieść historycznego miasta. Nie ono jednak było celem wyprawy, więc trzeba było zmienić role i odzież. Trudno było udawać rosyjskich robotników wybierając się w drogę do Polski. Toteż Barykowie, ojciec i syn, przedzierzgnęli się w Moskwie na zwykłych „inteligentów” obcokrajowców, polskich „optantów”[143].

      Znakomicie w tym przeobrażeniu się pomogła im walizka, która cierpliwie na właścicieli czekała w mieszkaniu Bogumiła Jastruna. Ów Jastrun niemało miał z nią kłopotu: przenosząc się z miejsca na miejsce, musiał dźwigać i pielęgnować cudze rzeczy. Jednak dochował depozyt w całości. Ojciec i syn znaleźli w walizce nie tylko bieliznę i ubranie dla siebie, ale i dla cnotliwego Jastruna nadało się nieco bielizny. Cóż zaś mówić o mydle, przyborach i lekach, które wydawały się być zesłanymi z nieba! Na dnie spoczywała książeczka oprawna w skórę, z misternie wyciskanymi narożnikami, świadcząca zawsze jednako o dziadku Kalikście.

      Cezary, tak spragniony widoku

Скачать книгу


<p>138</p>

noktambulista – lunatyk; tu: człowiek żyjący nocnym życiem.

<p>139</p>

Któż to wie, kto wśród nas jest łotr… – refleksje starego Baryki, podobnie jak analogiczne poglądy Korzeckiego z Ludzi bezdomnych, są echem teorii Abramowskiego o „rewolucji moralnej”.

<p>140</p>

kazanie na górze – według ewangelii św. Mateusza (V. 39) w kazaniu tym Chrystus miał powiedzieć: „Żebyście się nie przeciwili złemu, ale kto by cię uderzył w prawy policzek twój, nadstaw mu drugi”.

<p>141</p>

termy – w starożytnym Rzymie bogato urządzone łaźnie publiczne, połączone z pomieszczeniami do ćwiczeń gimnastycznych i występów artystycznych.

<p>142</p>

Błogosławiony żywot… – cytat z Ewangelii św. Łukasza (Łk 11:27).

<p>143</p>

optant – po Rewolucji Październikowej Polacy przebywający na terenie Rosji Radzieckiej otrzymali możność opcji, tj. prawa wyboru przynależności państwowej i powrotu do kraju.