Kryminalny Wrocław. Marta Guzowska

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kryminalny Wrocław - Marta Guzowska страница 4

Kryminalny Wrocław - Marta Guzowska

Скачать книгу

ten następny też wyszedł, Janusz podniósł słuchawkę telefonu. Ale nie wiedział, co mógłby powiedzieć policjantowi. Że Chudy Wariat poprosił go o wygłoszenie wykładu? Że mu zaproponował naprawdę przyzwoite honorarium? To przecież nie jest nielegalne, o ile zapłaci się podatek. W końcu odłożył słuchawkę i poszedł do szefa powiedzieć, że wynikły pilne sprawy rodzinne i musi wyjść wcześniej z pracy.

      Do domu wrócił z silnym postanowieniem, żeby jak najszybciej zapomnieć o całej sprawie. Ale nie mógł przestać myśleć. A im dłużej myślał, tym bardziej wszystko wydawało mu się łatwe do wytłumaczenia.

      To niemożliwe, naprawdę niemożliwe, żeby Chudy Wariat miał coś wspólnego z tym morderstwem. Mordercy się ukrywają, a nie przychodzą zapraszać niespełnionych archeologów ze straży miejskiej na gościnne wykłady. Gdyby to był prawdziwy morderca, nie pokazałby się więcej.

      To po prostu grupa miłośników starożytności. Trochę pewnie podekscytowanych wiosennym morderstwem na Ślęży, takie rzeczy kręcą ludzi. Chcą się dowiedzieć czegoś więcej o religii pogańskiej i o tych posągach na górze. I pewnie o ofiarach z ludzi. Kiedy jeszcze na studiach miał wykład na ten temat, zwaliły się tłumy. I tyle. Trzeba się cieszyć, że ludzie chcą pogłębiać wiedzę, a nie tylko siedzą przed telewizorem.

      – Nie wiem – powiedział głośno. – Nie wiem, nie wiem.

      Ale w pustych ścianach nikt mu nie odpowiedział.

      Decyzję podjął następnego dnia koło południa. Ostatnią chwilę wahania przeżył, kiedy wysiadał z samochodu na parkingu za przystankiem pekaesu w Sobótce, ale sam się sobie wydał głupi.

      Czekali już na niego i oczywiście wyglądali zupełnie normalnie, jak każda grupa amatorów. Dwadzieścia osób, może dwadzieścia kilka, głównie emeryci, tylko kilkoro młodszych. Wszyscy w solidnych traperach, prawie wszyscy w spodniach bojówkach z kieszeniami i lekkich kurtkach. Każde dziecko dzisiaj wie, jak powinni się ubierać badacze przeszłości.

      Chudy Wariat uścisnął mu dłoń i przedstawił go pozostałym. Kilka osób skinęło głowami, kilka innych się uśmiechnęło, głównie kobiety. Janusz zawsze działał na starsze panie. Szkoda tylko, że Majka nie potrafiła docenić jego uroku.

      Wziął się w garść, a wtedy Wariat powiedział:

      – Może przejdziemy kawałek dalej, tam leży kilka pni drzew, można na nich usiąść.

      Przeszli, usiedli, a Wariat dał znak, że Janusz może zaczynać.

      – Wybrali państwo doskonale miejsce do rozpoczęcia wykładu, tuż koło rzeźby zwanej Niedźwiedziem. Była ona prawdopodobnie kluczowa dla istoty ślężańskiego kultu. Proszę zwrócić uwagę na symbol ukośnego krzyża, prawdopodobnie odnoszący się do kultu słońca. Podobne symbole zauważą państwo też na innych ślężańskich rzeźbach, między innymi na słynnej Pannie z rybą...

      Janusz mówił wyraźnie i z dobrą dykcją. Temat wybrali sami. Wydawałoby się, że powinni spijać słowa z jego ust. Ale nie spijali. Kręcili się albo gapili na Niedźwiedzia, a kilka osób z tyłu rozmawiało półgłosem. W końcu pani po pięćdziesiątce, w wojskowej kurtce i z kolorowym szalem na szyi, przerwała mu.

      – Mam pytanie, można?

      Pytania zazwyczaj zadaje się na końcu, pomyślał Janusz, ale co mi tam, to oni płacą. Uśmiechnął się:

      – Oczywiście.

      – W pana pracy magisterskiej znalazłam informację, że ogniska w noc świętego Jana są pozostałością po rytuale składania bóstwom pogańskim ofiar ciałopalnych z ludzi.

      Zawiesiła głos.

      – Bardzo mi miło, że czytała pani moją pracę. – Janusz znowu się uśmiechnął, tym razem szczerze. – Oczywiście w tej kwestii nie można mieć stuprocentowej pewności. W ogóle sprawa ludzkich ofiar u Słowian nie jest pewna, bo istnieją tylko nieliczne...

      – Ale tu, na Ślęży, istniał podobno wcześniej ośrodek religii celtyckiej. A Celtowie składali swoim bogom ofiary ciałopalne.

      – Tak – przyznał Janusz – składali. Pisze o tym między innymi...

      Pani z szalem odwróciła się do reszty osób siedzących na pniach.

      – Widzicie, mówiłam. Trzeba było...

      Siwy facet obok niej pociągnął ją za ramię.

      – Elu, daj spokój – poprosił tonem, który świadczył, że u nich w domu to on podaje jej kapcie i robi herbatę. – Pozwól panu dokończyć.

      Pani z szalem przysiadła z powrotem na pniu drzewa, ale powtórzyła jeszcze kilka razy: „przecież wam mówiłam”.

      Wszyscy pozostali wpatrywali się w Janusza w milczeniu.

      – Proszę kontynuować – powiedział Chudy Wariat.

      Janusz chrząknął, bo zaschło mu w gardle.

      – Poruszyła pani bardzo ważną i cieka- wą kwestię źródeł. W przypadku pozostałości z tak dawnego okresu nie mamy oczywiście żadnych źródeł pisanych. Jedyne, co zachowało się na temat rytuałów na Ślęży, pochodzi z czasów o wiele późniejszych. Na początku jedenastego wieku biskup Thietmar z Merseburga pisał: „Owa góra wielkiej doznawała czci u wszystkich mieszkańców z powodu swego ogromu oraz przeznaczenia, jako że odprawiano na niej przeklęte pogańskie obrzędy”. – Janusz zacytował z pamięci, to zawsze robiło wrażenie. Ale tym razem nikt się nie uśmiechnął. Mówił więc dalej: – Jednak być może Thietmar wiedział, co pisze, bo kulty pogańskie na Ślęży mogły być kontynuowane nawet po okres wczesnego średniowiecza.

      Pani z szalem podniosła się znowu.

      – A czy może pan nam opisać obyczaje związane z jesienną równonocą?

      Siwy pociągnął ją za połę kurtki i jeszcze raz powiedział „Elu”, ale pani nie usiadła. Powiedziała tylko półgłosem: „No co, straciliśmy już wystarczająco dużo czasu” i dalej patrzyła na Janusza.

      – Hm, no tak. Głównym celem obrzędów jesiennych było podziękowanie za plony i jednocześnie zapewnienie dobrych zbiorów na następny rok. Nie zapominajmy jednak, że jesień mogła być też symbolicznym okresem śmierci męskiego bóstwa, które miało odrodzić się na wiosnę. Istnieją niepoświadczone podania o tym, że w dniu jesiennej równonocy składano ofiary poprzez zakopanie żywcem młodego mężczyzny...

      Pani skinęła głową, ale nie usiadła. Co więcej, pozostali też wstali, jedno po drugim. Janusz poczuł się nieswojo.

      – Jeśli państwo pozwolą, będziemy kontynuować... – zaczął, ale Wariat dał znak ręką.

      Dwóch facetów, z tych młodszych, złapało go za ramiona, a trzeci szybko skrępował mu czymś ręce z tyłu. Janusz zaczął się rzucać, ale ci dwaj byli wystarczająco silni, żeby go utrzymać, kiedy trzeci wiązał mu nogi.

      –

Скачать книгу