Rewizja. Joanna Chyłka. Tom 3. Remigiusz Mróz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Rewizja. Joanna Chyłka. Tom 3 - Remigiusz Mróz страница 33

Rewizja. Joanna Chyłka. Tom 3 - Remigiusz Mróz Joanna Chyłka

Скачать книгу

podłodze torby. Wyjął niewielką teczkę, po czym podał ją rozmówcy. Zakierski szybko ją otworzył.

      – Kto to jest? – zapytał.

      – Koro.

      – Ktoś z rodziny?

      – Nie. Rodzina skreśliła Bukano. Dla nich zwyczajnie nie istnieje.

      – Znajomy?

      – Dobry znajomy z czasów… cóż, można by powiedzieć, że szkolnych, gdyby nie to, że Romowie nie mają wiele wspólnego ze szkołą.

      Oskarżyciel skupił wzrok na zdjęciu Cygana. Miał nieco ciemniejszą karnację od Bukano, kruczoczarne włosy i wzrok, który kazał sądzić, że niewiele trzeba, by go poirytować.

      – Gdzie się spotkali?

      – Niedaleko kamienicy, w której mieszka Koro.

      – To znaczy?

      – Wszystko jest w tym pliku – zapewnił Oryński. – Ale chodzi o pewne miejsce na Pradze Południe. Tam zresztą w dużej mierze mieszkają Cyganie określający się jako Polska Roma.

      Zakierski pokiwał głową. Jeszcze przez moment przeglądał zawartość pliku, a potem zamknął teczkę i wstał od stołu.

      – Częstujcie się, panowie – powiedział, wskazując talerz. – O ile dobrze zrozumiałem, mnie w domu czeka znacznie lepsza uczta – dodał, unosząc teczkę.

      – Z pewnością – odparł aplikant.

      Oskarżyciel ruszył w stronę wyjścia, ale zatrzymał się w pół kroku.

      – Jest tam coś dobrego? – zapytał, mrużąc oczy.

      – Sam fakt, że Bukano spotkał się z innym Romem, nie wystarcza?

      – W tych okolicznościach powinien – zauważył Buchelt.

      Prokurator Zakierski popatrzył na nich, na materiały, a potem uśmiechnął się kącikiem ust i oddalił. Kordian odprowadził go wzrokiem i pomyślał, że wszystkie elementy układanki są na miejscu.

      Problem stanowiło tylko to, że zaprojektował ją Piotr Langer. I to napawało Oryńskiego pewnym niepokojem.

      15

      Sala widzeń, Areszt Śledczy Warszawa-Białołęka

      Joanna nie pamiętała, kiedy ostatnio tyle się naklęła. Od miejsca, gdzie ją zatrzymano, do gmachu aresztu przy Ciupagi miała raptem kilkaset metrów, ale na każdy krok przypadało co najmniej kilka wycedzonych przekleństw.

      Moment, gdy dmuchała w alkomat, zapamięta z pewnością jako jedno z najgorszych przeżyć. Popełniła ten sam błąd, co każdy inny nietrzeźwy człowiek. Wypuściła powietrze zbyt wolno i zbyt słabo, przez co musiała powtórzyć przeklęty proces dwukrotnie.

      Potem ze zgrozą obserwowała wynik badania. W jednym decymetrze wydychanego powietrza miała dokładnie zero przecinek dwadzieścia cztery miligramy alkoholu. Oznaczało to, że znajduje się w stanie, który ustawa określała jako „po spożyciu alkoholu”. Gdyby przekroczyła poziom zero przecinek dwudziestu pięciu miligramów, podpadłaby już pod „stan nietrzeźwości”. I mogłaby pożegnać się z życiem, jakie dotychczas znała.

      Uśmiech losu sprawił jednak, że jej przewinienie kwalifikowało się jeszcze jako wykroczenie, a nie przestępstwo. Przypuszczała, że dostanie pięć tysięcy złotych grzywny, ale nic poza tym. Nie będzie mowy o ograniczaniu czy tym bardziej pozbawianiu jej wolności.

      Teraz siedziała przy stoliku numer trzy, czekając na Bukano. Miała wrażenie, że cudem uniknęła prawdziwej tragedii. I nie wyszła z tego całkowicie obronną ręką – w takiej sytuacji obligatoryjnie orzekano zakaz prowadzenia pojazdów na okres od pół roku do trzech lat. Dodatkowo wzbogaci się o dziesięć punktów karnych.

      Istotne było jednak to, że nie będzie figurowała w rejestrze skazanych. By tak się stało, za wykroczenie musiałaby zostać zasądzona kara aresztu. Chyłka była pewna, że uda jej się tego uniknąć.

      Powiodła wzrokiem po sali, ale nigdzie nie dostrzegła Bukano. Pojawił się dopiero po chwili, choć doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że każda minuta tego spotkania może okazać się na wagę złota.

      – Miała pani być wcześniej – zauważył.

      – Musiałam przełożyć.

      – Jakieś kłopoty?

      – Najpierw ojciec, potem policja.

      – Nie brzmi to dobrze.

      – W porównaniu do gówna, w którym się pan znalazł, to nic.

      Popatrzył na nią z zaciekawieniem, Chyłka zaś przyglądała się jego ogólnemu stanowi. Nie wyglądał najgorzej. Spodziewała się, że trochę oberwie od współwięźniów, ale najwyraźniej władze aresztu na razie trzymały go z dala od tych, którzy nie pałali sympatią do Romów, gwałcicieli i dzieciobójców.

      – W celi wszystko okej? – zapytała.

      – Na tyle, na ile może być.

      – Ile jest osób?

      – Jedna oprócz mnie.

      – A prycz?

      – Cztery.

      – Więc prędzej czy później będzie pan miał towarzystwo. Jak chce pan pożyć jeszcze trochę, niech się pan dogada z obecnym współwięźniem.

      – Staram się – odparł i omiótł wzrokiem pusty stół. – Nie ma pani dla mnie niczego?

      – Nie możemy przekazywać pieniędzy.

      – Miałem na myśli coś do jedzenia – wyjaśnił, obracając się. – Klawisz mówił, że można przynosić nam produkty spożywcze, o ile tutaj je zjemy.

      – Nie zdążyłam kupić. Następnym razem.

      Pokiwał głową. Joanna nie dziwiła się jego rozczarowaniu. Nie trzeba było siedzieć tutaj długo, by docenić czekoladę lub puszkę pepsi przyniesione z zewnątrz.

      – Mamy jakiś nowy kłopot? – zapytał Bukano.

      – Słucham?

      – Wspomniała pani o policji…

      – Nie – zapewniła go krótko. – A z dwojga złego większym problemem jest mój ojciec.

      – Rozumiem.

      – Nic pan nie rozumie – odparła. – Ale dzięki temu jest pan zdrowszy na umyśle. Tego samego nie mogę powiedzieć o sobie.

      Poprawił się na krześle i odchrząknął. Jednak miał poczucie,

Скачать книгу