Kruger. Tygrys. Tom II. Marcin Ciszewski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kruger. Tygrys. Tom II - Marcin Ciszewski страница 6

Kruger. Tygrys. Tom II - Marcin Ciszewski

Скачать книгу

który może choć przez chwilę wierzyć, że ktokolwiek poważnie rozważa puszczenie go wolno.

      Przypomniał sobie.

      Ci ludzie złapali go podczas próby opuszczenia miasta, gdy obaj z Krügerem wyruszyli na poszukiwania Eweliny. Wpadł w ich ręce, znaleźli pieniądze i broń, a on ich zapewnił, że ma więcej, ukrytych w Skniłowie. To była pierwsza nazwa, jaka mu przyszła do głowy. Małe miasteczko, kilka kilometrów na zachód od Lwowa. Bujda, ale na razie efektywna. Żył, a to nie było byle co. Myśl o Ewelinie spowodowała, że zapomniał o bólu i skoncentrował się jeszcze mocniej. To ona była najważniejszym celem, a nie jakaś rozgrywka z czterema durnymi i śmierdzącymi chłopami udającymi żołnierzy, którym najwyraźniej chciwość przesłoniła świat. Nie było ważniejszej rzeczy niż uwolnienie się z rąk tych ludzi i powrót do pierwotnego planu.

      No cóż, sprawdźmy w takim razie, jak wygląda rzeczywisty rozkład sił.

      – Wy mnie dowódcy oddacie? – zapytał.

      – A co ty taki ciekawy? – odparował Mykoła. Jego ostry ton świadczył o celności pytania. Mykoła miał problem. Wiedział, że wkrótce będzie musiał zameldować się w oddziale. Cygan wyczuł to, niczym lecący kilometr nad ziemią orzeł wyczuwa biegnącą wśród trawy mysz.

      – Nie, nie. – Będąc w więzach, trudno jest wzruszyć ramionami, ale więźniowi udała się ta sztuka. – Ja też bym wolał nie gadać z dowódcą. Po co mieszać władze w nasze sprawy, jak można dogadać się między sobą?

      – Nu tak, dogadać się. Ty nam powiedz, gdzie pieniądze masz. My pójdziemy i jak tam będą pieniądze, my tu po ciebie wrócimy i puścimy wolno.

      Tym razem Cygan się zaśmiał. Musiał włożyć sporo wysiłku w to, by śmiech zabrzmiał beztrosko.

      – Ja ci coś powiem. Ja tam, w tym Skniłowie, naprawdę dużo pieniędzy mam. Jak wam zdradzę miejsce, wy pójdziecie, wygarniecie wszystko, a potem zapomnicie, że tu jestem. Nawet nie musicie mnie zabijać. Dzień na tym mrozie i będę trupem.

      – Ty się nie targuj, ty mów.

      – Chcę żyć.

      – My chcemy twoje pieniądze.

      – Pójdę z wami i pokażę. Puścicie mnie od razu na miejscu, jak wam wskażę kryjówkę.

      – Ty uciec chcesz.

      – Tam jest sto dwadzieścia tysięcy koron i sztabka złota szeroka na trzy palce.

      Mykoła zamilkł i z nagłą uwagą zaczął przypatrywać się więźniowi, jakby zobaczył go po raz pierwszy. Trzej pozostali Ukraińcy jak na komendę rozdziawili usta w bezgranicznym zdumieniu. Jeszcze dwie godziny temu o czymś takim nie śmieli marzyć nawet w snach. Taka fortuna pozwalała człowiekowi żyć po królewsku do końca swych dni.

      Nieświadomie posunęli się o pół kroku do przodu. Mykoła podniósł władczo dłoń. Żołnierze zatrzymali się.

      – Sto dwadzieścia tysięcy koron i złoto? – upewnił się Mykoła.

      – Nie inaczej. – Cygan spojrzał na niego znacząco, jak człowiek, który uważa, że wszystko da się sprowadzić do normalnych negocjacji handlowych. – My, ludzie interesu, powinniśmy się zawsze umieć dogadać, prawda?

      – I ty wszystko chcesz nam dać, tak?

      – Jak mnie puścicie, dam wam wszystko.

      – A ja myślę, że łżesz.

      Jeden z żołnierzy, ten najbrudniejszy, położył rękę na ramieniu przywódcy.

      – Mykoła, czemu ty mu nie wierzysz? Pójdziemy i sprawdzimy.

      Mykoła strząsnął dłoń, a potem z całej siły kopnął leżące na ziemi ciało.

      – Ty swołocz! – ryknął, kopiąc po raz kolejny. – Ty myślisz, że ja uwierzę, że taki brudny śmieć ma tyle pieniędzy? Ty myślisz, że jak ja chłop, to głupi?

      Jeszcze przed chwilą Cygan, podobnie zresztą jak kompani Mykoły, myślał, że sprawy idą w dobrym kierunku. I podobnie jak oni był zaskoczony samym atakiem, a także jego gwałtownością.

      Próbował osłonić głowę, ale nie zdążył. Trzecie kopnięcie trafiło go w skroń.

      Po raz drugi w ciągu ostatnich dwóch godzin stracił przytomność.

***

      Krüger przewrócił się na drugi bok. Prycza była twarda, cieniutki siennik, wytarty setkami pleców podczas tysięcy nocy, stanowił właściwie dziurawą mieszaninę sparciałego lnu i startej na proszek słomy. Rana ćmiła równym, tępym bólem; więzień szczękał zębami z zimna. Cela, opalana nocą tylko dzięki życzliwości strażnika, w dzień przypominała chłodnię. Więzień przywykał pomału do zamarzniętych strumyczków wody układających się na ścianach w fantazyjne mozaiki.

      Starał się nie zwracać uwagi na ból i zimno.

      Myślał o słowach Mentora, ostatnich słowach przed wyruszeniem w pościg za porywaczem Eweliny. Miały wyjaśnić mu tajemnicę pochodzenia. Czy wyjaśniły? Nie wiedział.

      Kim był?

      Żydem po matce i Niemcem po ojcu. Człowiekiem urodzonym na Litwie, na co dzień posługującym się językiem polskim. Po polsku myślał, ale czy czuł się Polakiem? To był tylko język, platforma komunikacji, nic więcej. Niemal równie dobrze mówił po niemiecku i rosyjsku, lata nauki i wrodzone zdolności pozwoliły opanować oba te języki w stopniu niemal doskonałym. Mentorowi bardzo na tym zależało, opłacał najlepszych guwernerów i wielką wagę przykładał do postępów w nauce. Nigdy nie wiesz, gdzie rzuci cię los, mawiał. I musisz być przygotowany. Musisz umieć zniknąć nawet w nieprzyjaznym, obcym terenie, wśród obcych ludzi. Jeżeli będziesz biegle mówił ich językiem, stanie się to łatwiejsze.

      Racja. Tylko co z tego wynika?

      Nic.

      Jest człowiekiem bez rodziny, chory psychicznie morderca zadbał bowiem o to, by go osierocić. Jest również mieszkańcem Lwowa, polskiego miasta, do którego roszczą sobie prawa Ukraińcy, a do którego on nie ma żadnego stosunku emocjonalnego. Ot, miejsce zamieszkania i to wszystko. Powstająca z gruzów Rzeczpospolita również nic go nie obchodziła, choć Mentor często wieczorami o Polsce opowiadał i wyraźnie mu zależało, by Krüger podzielał jego miłość do tego nieistniejącego kraju. Owszem, czytał TrylogięPana Tadeusza i nawet mu się podobało. I co z tego?

      Wrócił myślami do matki, pięknej, ciemnowłosej kobiety o wyrazistych oczach. Była tak niezwykle podobna do Eweliny, że pokochał ją od pierwszego wejrzenia, tak jak kochał swą niewidomą siostrę. Czuł, że to sentymentalizm, być może egzaltacja, bo jak można zakochać się w fotografii? Kobieta ze zdjęcia nie żyła od osiemnastu lat, ale to, zdaniem Krügera, niczego nie zmieniało. Kochał ją. I tym większy odczuwał żal, że jej z nim nie ma, że kula mordercy pozbawiła go szansy przytulania się do niej, słuchania jej głosu, kierowania się jej

Скачать книгу