Kontratyp. Joanna Chyłka. Tom 8. Remigiusz Mróz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kontratyp. Joanna Chyłka. Tom 8 - Remigiusz Mróz страница 3

Kontratyp. Joanna Chyłka. Tom 8 - Remigiusz Mróz Joanna Chyłka

Скачать книгу

trafiła do ambasady, mimo że nasz konsul o wszystkim wie.

      – I? – drążyła Joanna.

      Magdalena pociągnęła ostatni łyk wina i odstawiła pusty kieliszek na stół.

      – Podobno zatrzymano ją na prośbę naszej prokuratury – powiedziała.

      – Ale to niepotwierdzone informacje – dorzucił Brencz.

      – Niepotwierdzone oficjalnie. Dobrze wiesz, że to kwestia czasu.

      Oboje zdawali się co do tego absolutnie przekonani. W dodatku sprawiali wrażenie, jakby cały wieczór tylko czekali na to, by podjąć wyjątkowo elektryzujący ich temat.

      Chyłka specjalnie im się nie dziwiła. Wystarczyło znikome zainteresowanie górami, by nie móc oderwać nosa od telewizora, kiedy działo się w nich coś wykraczającego poza normę.

      Wskazała ponadpięćdziesięciocalowy ekran i nie musiała dodawać nic więcej, by Julian włączył TVN24. Przez chwilę wszyscy milczeli, skupiając się jedynie na słowach prezenterki.

      Potwierdzono, że Klara Kabelis została zatrzymana na prośbę polskich organów ścigania i po wydaniu zgody przez nepalski wymiar sprawiedliwości zostanie przetransportowana do kraju.

      Szczegółów wciąż było niewiele, prokuratura dopiero miała wydać oficjalne oświadczenie. Jasne było jednak, że po pierwszym wybuchu optymizmu spowodowanego odnalezieniem alpinistki, teraz reporterzy się mitygowali.

      – Ta pani ich zakatrupiła – rozległ się dziewczęcy głos, który sprawił, że wszyscy oderwali wzrok od telewizora i przenieśli go na schody.

      Sześcioletnia córka Brenczów dotychczas nie opuszczała swojego pokoju na piętrze, najwyraźniej nie czując potrzeby, by poznać nowego chłopaka ciotki. Chyłka doskonale to rozumiała i zapewne będąc w wieku siostrzenicy, zrobiłaby dokładnie to samo. Nie było to zresztą jedyne, co je łączyło – mała Daria wyraźnie odstawała od swoich rówieśniczek. Zamiast emocjonować się nowymi kreskówkami Disneya z wypacykowanymi księżniczkami, ciągnęła rodziców do kina na Gwiezdne wojny. Nie zbierała różnych wersji Mroźnej Elsy z Krainy Lodu, kolekcjonowała za to figurki Rey i chciała nosić taką fryzurę, jak główna bohaterka nowej trylogii. Od domku Barbie wolała karton klocków Lego, a zamiast grać w rodzinne planszówki, naciskała rodziców, by rozegrali kilka partii w karty.

      Joanna zawsze czuła specyficzną więź z dziewczynką, choć przypuszczała, że prędzej czy później zacznie ona słabnąć. Stało się jednak inaczej – od pewnego czasu emocjonalny związek zacieśniał się jeszcze mocniej. Chyłka zdawała sobie sprawę z powodu takiego stanu rzeczy. Po stracie dziecka w jej sercu powstała wyrwa, którą uczucia wobec siostrzenicy mogły przynajmniej częściowo zasypać.

      – Tak piszą na Facebooku – dodała dziewczynka, schodząc z ostatniego stopnia. – Że ich umordowała, żeby sama mogła przeżyć.

      Takie słowa z ust sześciolatki, w dodatku wypowiadane zupełnie bez emocji, uświadamiały Chyłce, że znieczulica jest cechą przyrodzoną wszystkich, którzy od pewnego czasu trafiają na ten świat. Właściwie nie miała nic przeciwko temu, bo dawało to nadzieję, że kolejne pokolenia lepiej poradzą sobie z dorosłością.

      – To tylko plotki, kochanie – odezwała się Magdalena. – I nie powinnaś w ogóle…

      – Podobno obcięła rękę jednemu z nich i ją zjadła.

      Julian odchrząknął nerwowo i z powagą – jak tylko ojciec potrafi.

      – Tak to jest – dodała rzeczowo młoda. – Takie rzeczy czasem się zdarzają.

      – I to nie od dziś – włączyła się chętnie Joanna. – Głowił się nad tym już Karneades z Cyreny w drugim wieku przed naszą erą.

      Dziewczynka ochoczo pokiwała głową.

      – Tak czy inaczej, szykuje się głośna sprawa – wtrącił Brencz.

      Chyłka zmrużyła oczy i posłała mu długie spojrzenie.

      – Próbujesz skończyć temat kanibalizmu, zanim na dobre się w niego wgryziemy? – spytała.

      – Mówię tylko, że może to coś w sam raz dla Żelaznego & McVaya.

      Joanna prychnęła.

      – Prędzej powstanie linia tramwajowa z Woli na Wilanów, przedłużenie Woronicza do Żwirki i Wigury, a Zordon zamówi sobie w knajpie krwisty stek.

      – Moglibyście na tym…

      – Nie ma mowy.

      – Nie bierzesz pod uwagę, że…

      – Nie i koniec. Sprawa zamknięta jak Saska Kępa w trakcie meczu reprezentacji na Narodowym – ucięła Chyłka.

      – Nie za dużo tych miejskich porównań?

      – Nigdy. Warszawa ma moją dozgonną miłość – zadeklarowała. – Podobnie jak beznadziejne sprawy, ale w tym konkretnym wypadku uczucia muszę odsunąć na bok.

      – Bo?

      – Bo obrona Kabelis to rzecz wizerunkowo z góry przegrana – odparła, wskazując ekran, na którym pokazywano zdjęcie Klary wprowadzanej do niewielkiego budynku. – Uwalisz sprawę, to wszyscy będą mówić, że jesteś nieskuteczny. Wygrasz, to zarzucą ci, że bronisz potwora.

      – Bez przesady.

      – Tu nie ma miejsca na przesadę. Ludzie ją znienawidzą – rzuciła Chyłka bez wahania. – Teraz wszyscy jeszcze się zastanawiają, jak do tego podejść, ale zapewniam cię, że za kilka dni Kabelis stanie się obiektem zmasowanego hejtu. Przypomnij sobie, co się działo z Bieleckim po tym, jak ratował życie na…

      Gaszerbrumie? K2? Chyłka nie mogła wyłowić z pamięci konkretnej góry. Pamiętała za to tę metaforyczną, która wypiętrzyła się z gnoju wylewanego pod adresem Bogu ducha winnego wspinacza.

      – Na Broad Peaku – dopowiedział Brencz. – No tak…

      – Nie ma szans, żebyśmy to wzięli. I żadne pieniądze tego nie zmienią.

      Nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości. Zarówno jej samej, jak i kancelarii mocno oberwało się po sprawie Rafała Kranza. Stawanie w obronie człowieka, a szczególnie ginekologa, który atakował kobiety, nigdy nie było dobrym pomysłem. Wtedy jednak nie mieli wyjścia – teraz wręcz przeciwnie. Niepotrzebna była im kolejna niebezpieczna PR-owo sprawa.

      Rozmawiali o niej jeszcze przez bite dwie godziny, zanim Chyłka w końcu wysłała Kordianowi wcześniej uzgodniony sygnał, że najwyższa pora się ewakuować. Było nim niezawodne kopnięcie pod stołem.

      Pożegnali się wylewnie z domownikami, pogłaskali starego psa Brenczów i z szerokimi uśmiechami oznajmili, że spotkanie trzeba jak najszybciej powtórzyć. Kiedy weszli z powrotem do iks piątki, obydwoje głośno odetchnęli.

      – Nigdy

Скачать книгу