Kontratyp. Joanna Chyłka. Tom 8. Remigiusz Mróz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kontratyp. Joanna Chyłka. Tom 8 - Remigiusz Mróz страница 4

Kontratyp. Joanna Chyłka. Tom 8 - Remigiusz Mróz Joanna Chyłka

Скачать книгу

style="font-size:15px;">      Oryński spojrzał na nią, gdy wycofywała na ulicę. Miał wrażenie, że nawet nie zerknęła w lusterko, więc sam obrócił się przez ramię. Kątem oka dostrzegł czarny, cylindryczny pojemnik na tylnym siedzeniu.

      – Co to jest? – spytał.

      Joanna spojrzała na przypominający rulon przedmiot.

      – Ty mi powiedz. Sam to przytaszczyłeś.

      – Pierwsze widzę.

      – Mhm.

      – Mówię poważnie.

      Chyłka spojrzała na niego, by upewnić się, że faktycznie nie żartuje. Potem zerknęła na tylne siedzenie i natychmiast wcisnęła pedał hamulca. Iks piątka zatrzymała się, jakby wrosła w ziemię.

      Joanna rozejrzała się nerwowo.

      – Co to, kurwa, jest? – wypaliła.

      Oboje odwrócili się i wbili wzrok w pojemnik, jakby miał się okazać ładunkiem wybuchowym.

      – I skąd to się tu wzięło?

      – Zamknęłaś samochód przed wyjściem?

      – A jak myślisz?

      Oryński drgnął, chcąc sięgnąć po czarny przedmiot, ale Chyłka natychmiast go powstrzymała.

      – Daj spokój – rzucił. – Przecież to nie…

      – Nie wiesz, co to jest, więc łapy przy sobie.

      Nie wydawał się przekonany, wyraźnie bagatelizował potencjalne zagrożenie. Nie bez znaczenia było to, że wypił u Magdaleny kilka kieliszków więcej, niż powinien.

      – Nikt nie podrzucił ci nowiczoka do samochodu – zastrzegł. – Bomby też nie. A już z pewnością nie takiej, która byłaby na pierwszy rzut oka widoczna.

      – Nie boję się, że to pierdyknie ci w rękach, Zordon. Nie chcę po prostu, żebyś zatarł ewentualne ślady.

      Kiedy otworzyła drzwi, on zrobił to samo. Wyszli z auta, Joanna natychmiast zapaliła papierosa, a zaraz potem zaczęli przyglądać się pojemnikowi. Jako pierwszy napis na boku dostrzegł Kordian.

      – H2SO4 – odczytał. – Mówi ci to coś?

      Chyłka niemal zakrztusiła się dymem. Odrzuciła papierosa na bok, po czym nachyliła się nad cylindrycznym przedmiotem. Oryński zbliżył się z drugiej strony i przez moment wyglądali, jakby starali się ostrożnie podejść spłoszone zwierzę.

      – Kwas siarkowy – odezwała się, a potem mimo woli przesunęła dłonią po bliźnie na szyi. – Jakiś skurwysyn podrzucił mi kwas siarkowy do auta – dodała.

      Zanim zdążyła zareagować, Kordian sięgnął po pojemnik. Czym prędzej odkręcił wieko, a ona zaklęła głośno i szybko ruszyła w jego kierunku.

      – Zordon!

      Przystanęła o krok od niego, jakby trzymana na odległość zdziwieniem, które zarysowało się na jego twarzy. Nie widziała, co znajduje się w pojemniku, ale jedno było pewne – nie to, czego Oryński się spodziewał.

      3

      ul. Europejska, Wilanów

      Blondyn z ciemnym zarostem zaczynał sądzić, że dwoje gości nigdy nie opuści domu przy Europejskiej. Przypuszczał, że Joanna szybko odbębni to spotkanie, a potem razem z Oryńskim wybiorą się do któregoś ze swoich ulubionych lokali. Na mapie Warszawy właściwie było tylko kilka, w których obydwoje czuli się dobrze.

      Tymczasem spędzili u Brenczów parę godzin, a Kordian zdążył się dość mocno wstawić. Niewątpliwie właśnie dzięki temu był tak butny, kiedy zobaczył pojemnik. Blondyn obserwował wszystko z bezpiecznego miejsca, rozbawiony tym, jak młody prawnik pali się do bitki.

      Kordian przeczesywał wzrokiem mrok nocy, odgrażając się osobie, która pozostawiła przesyłkę w aucie. Kręcił się wkoło, jakby się spodziewał, że przeciwnik znajduje się tuż obok i tylko czeka, by doszło do konfrontacji.

      Blondyn rzeczywiście ustawił się niedaleko, ale nie po to, by wchodzić w jakąkolwiek interakcję z prawnikami. Zrobił wszystko, co założył, a teraz musiał skupić się na drugiej części planu.

      Znów konieczne było uzbrojenie się w cierpliwość. Po tym, jak czarna iks piątka w końcu odjechała w kierunku Sadyby, zerknął na zegarek. Było wpół do jedenastej. Przypuszczał, że będzie musiał poczekać godzinę, może dwie, zanim domownicy w budynku przy Europejskiej usną.

      Nie pomylił się. Światło w pokoju Darii zgasło jako pierwsze, a w sypialni jej rodziców nieco ponad godzinę później. Blondyn odczekał jeszcze trochę dla bezpieczeństwa, a potem zaczął realizować swój plan.

      Jedynym problemem mógł być pies, dość duży i nieco podstarzały border collie, który przy odrobinie pecha narobiłby hałasu. Zwierzę spało jednak twardo i ominięcie go nie nastręczyło Blondynowi żadnego kłopotu.

      Z dostaniem się na piętro również nie miał żadnego problemu, wszystko było gotowe zawczasu. Podobnie łatwo dostał się do sypialni małej.

      Daria spała snem sprawiedliwego, ale na wszelki wypadek mężczyzna poruszał się wolno, niczym cień przemykając przez pokój. Stanął nad łóżkiem i przez chwilę przypatrywał się dziewczynce.

      Potem pochylił się nad nią, delikatnie położył dłoń na jej ustach i przygotował się, by ją zbudzić. Nabrał tchu, odliczył od trzech w dół, a potem przycisnął rękę mocniej i jednocześnie zsunął małą z łóżka, zakleszczając jej kark w mocnym uścisku.

      Próbowała pisnąć, ale z jej ust dobył się tylko stłumiony dźwięk. Blondyn przyłożył usta do jej ucha.

      – Nie krzycz – szepnął. – Nic ci się nie stanie.

      Nie wiedział, czy go usłyszała, więc powtórzył to jeszcze kilkakrotnie, nie pozwalając dziewczynce wyrwać się z uścisku. Wiedział, że te słowa na długo zapadną jej w pamięć. Być może do końca życia.

      4

      Kancelaria Żelazny & McVay, Skylight

      Lawirując między pracownikami na korytarzu, Kordian czuł się jak zabłąkany turysta na arabskim targu. Mijani stażyści i praktykanci go zaczepiali, każdy miał do niego sprawę, a niektórzy zdawali się traktować go jako najstabilniejszy ze wszystkich pomostów między szarakami a partnerami w firmie.

      Sytuacja utrzymywała się, właściwie od kiedy wrócił do Żelaznego & McVaya. Młodsi stażem prawnicy najwyraźniej uznali to za jego osobisty triumf i dowód na umiejętność rozgrywania kierownictwa, choć w istocie powrót do pracy był zasługą Chyłki.

      Minął kilka osób, starając się nie rozlać ani kropli

Скачать книгу