Faraon wampirów. Bolesław Prus

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Faraon wampirów - Bolesław Prus страница 3

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Faraon wampirów - Bolesław Prus

Скачать книгу

oczekiwała decyzji.

      – Ogromna strata czasu! – wtrącił gniewnie następca. – Taka przeszkoda nawet osła nie zatrzymałaby w podróży.

      – Bo też osioł nigdy nie będzie faraonem – spokojnie odparł Herhor.

      – W takim razie ty, ministrze, przeprowadzisz oddział przez wąwóz! – zawołał Ramzes. – Ja nie znam się na kapłańskiej taktyce. Zresztą muszę odpocząć… – zwrócił się do Tutmozisa. – Czy zasłony w twojej lektyce są dość szczelne, aby Senura mogła wyjść z sarkofagu?

      ROZDZIAŁ II

      Jego dostojność Herhor natychmiast polecił swemu adiutantowi, który nosił topór, objąć dowództwo straży przedniej w miejsce Eunany. Potem wysłał rozkaz, ażeby machiny wojenne zjechały ku wąwozowi.

      Pomimo piasku machiny wojenne, do których przyprzężono po dwa woły, szybciej toczyły się po pustyni aniżeli po drodze. Przy pierwszej z nich szedł Eunana, zakłopotany i rozmyślający nad tym, dlaczego minister pozbawił go dowództwa przedniej straży.

      Już dobre pół godziny orszak posuwał się krętym wąwozem o ścianach nagich i spadzistych, gdy straż przednia znowu się zatrzymała. W tym miejscu ciągnął się dość szeroki kanał. Goniec wysłany do ministra z wiadomością o przeszkodzie, przywiózł polecenie, ażeby kanał natychmiast zasypać. Około setki żołnierzy greckich z oskardami i łopatami rzuciło się do roboty.

      Wtem z głębi wąwozu wyszedł człowiek z motyką. Był to stary chłop egipski.

      – Co czynicie, poganie? Przecież to kanał! – zawołał z najwyższym zdumieniem.

      – A ty, jak śmiesz złorzeczyć wojownikom jego świątobliwości? – zapytał go wyniośle Eunana.

      Chłop stracił odwagę i zaczął błagać:

      – Panie – mówił – ależ ten kanał ja sam kopałem przez dziesięć lat nocami i w święta! Nasz pan obiecał, że jeżeli uda mi się przeprowadzić wodę do tej dolinki, zrobi mnie na niej parobkiem, odstąpi piątą część zbiorów i da wolność… Słyszycie…? Wolność mnie i trojgu dzieciom, o bogowie!

      Wzniósł ręce i znowu zwrócił się do Eunany:

      – Od dziesięciu lat, kiedy inni szli na jarmark albo na tańce, albo na świętą procesję, ja wykradałem się w ten niegościnny wąwóz. Nie chodziłem na grób matki mojej, tylkom kopał, zapomniałem o zmarłych, ażeby moim dzieciom i sobie choć na jeden dzień przed śmiercią dać wolność i ziemię…

      Chłop umilkł, spostrzegł zbliżający się orszak ministra Herhora. Po wachlarzu poznał, że musi to być ktoś wielki, a po skórze pantery, że kapłan. Pobiegł więc ku niemu, ukląkł i uderzył głową o piasek.

      – Czego chcesz, człowieku? – zapytał dostojnik.

      – On chce, ażeby nie zasypywano tego rowu – odezwał się Eunana.

      Minister wzruszył ramionami i poszedł w stronę kanału, przez który rzucono kładkę. Wówczas zrozpaczony chłop pochwycił go za nogi.

      – Precz z tym półtrupem…! – krzyknął jego dostojność, cofnąwszy się jak przed ukąszeniem żmii.

      Eunana wezwał żołnierzy. Po chwili jego dostojność, oswobodzony, dostał się na drugą stronę rowu, a żołnierze, częściowo unosząc go w powietrzu, powlekli chłopa na koniec maszerującego oddziału. Dali mu kilkadziesiąt kułaków, a zawsze zbrojni w trzciny podoficerowie odliczyli mu kilkadziesiąt kijów i porzucili go u wejścia do wąwozu.

      Zbity, pokrwawiony nędzarz chwilę posiedział na piasku, przetarł oczy i nagle, zerwawszy się, począł uciekać w stronę gościńca, jęcząc:

      – Pochłoń mnie, ziemio…! Przeklęty dzień, w którym ujrzałem światło! W płaszczu sprawiedliwości nie ma nawet skrawka dla niewolników. I sami bogowie nie spojrzą na taki twór, który ma ręce do pracy, gębę tylko do płaczu, a grzbiet do kijów… O śmierci, zetrzyj moje ciało na popiół, ażebym jeszcze i tam, na polach Ozyrysa, po raz drugi nie urodził się niewolnikiem! Zatem wyrzekam się ludzkiego życia! Wyrzekam się wiary! Teraz przyjmę los nieumarłego…

      W oczach nieszczęśnika błysnęła złowroga chytrość. Szybko upewnił się, że nikogo nie ma w pobliżu i podreptał drogą tam, gdzie, jak powiedziano mu podczas chłosty, szły żuki będące przyczyną jego nieszczęścia. Odnalazł je niebawem.

      Groza świętokradztwa, które zaraz miał popełnić, powstrzymała go na chwilę, ale czarna rozpacz przemogła wszelkie obawy. Chłop odebrał jednemu ze skarabeuszy jego kulkę, roztarł ją w drżących dłoniach, przycisnął magiczny pył do twarzy i wciągnął głęboko powietrze do płuc. Teraz należało sprawić, aby ten wdech był ostatnim. Świętokradca pospiesznie sięgnął po sznur, który miał zamotany wokół bioder…

      Tymczasem dyszący gniewem książę Ramzes wspinał się na szczyt pagórka, a za nim dreptał Tutmozis. Senura nie zadowoliła następcy tronu. Zbyt bała się, że przypadkowy powiew wiatru odchyli zasłonę w lektyce i poparzy ją światło słońca. Myślała tylko o tym, zamiast o rozkoszy, którą winna była dać swemu panu. W końcu rozzłoszczony Ramzes rozkazał jej wracać do sarkofagu, a sam opuścił lektykę swego kuzyna. Żądza następcy pozostała niezaspokojona, co dwakroć wzmogło jego gniew na postępek Herhora.

      Od wąwozu dolatywał ich zgiełk żołnierstwa i łoskot toczących się balist i katapult.

      – Patrz – zawołał Ramzes do Tutmozisa – to ma być moja ziemia, a tu moje wojsko! A jednak najwyższym dowódcą tych wojsk jest kapłan! Czy można cierpieć coś podobnego?!

      – Herhor to wielki wojownik! – szepnął wylękniony bluźnierstwem Tutmozis.

      – Jaki on tam wojownik! Cóż takiego zwojował?! Zobacz, co robią nasi sąsiedzi. Izrael zwleka ze składaniem haraczu i płaci coraz mniej. Chytry Fenicjanin co roku wycofuje po kilka okrętów z naszej floty. Przeciw Chetom musimy na wschodzie trzymać wielką armię, a w Asyrii, koło Babilonu i Niniwy, kipi ruch, który czuć w całej Mezopotamii. A u nas co? Patrz, Tutmozisie, jakiż jest ostateczny skutek rządów kapłańskich. Jeszcze mój pradziad miał sto tysięcy talentów rocznego dochodu i sto sześćdziesiąt tysięcy wojska, a mój ojciec ma ledwie pięćdziesiąt tysięcy talentów i sto dwadzieścia tysięcy wojska.

      – Skąd ty wszystko to wiesz…? Skąd takie myśli? – dziwił się głośno Tutmozis, w duchu zaś przysięgał, że dziś jeszcze osobiście przebije Senurę osikowym kołkiem.

      – Alboż nie pochodzę z rodu kapłanów! Przecież uczyli mnie, gdym jeszcze nie był następcą tronu. O, gdy zostanę faraonem po moim ojcu, który oby żył wiecznie, położę im na karkach nogę obutą w spiżowy sandał! A najpierw sięgnę do ich skarbnic, które zawsze były przesycone, ale od czasów Ramzesa Wielkiego zaczęły puchnąć i dzisiaj są tak wydęte złotem, że spoza nich nie widać skarbu faraona.

      – Biada mnie i tobie! – westchnął Tutmozis. – Masz zamysły, pod którymi ugiąłby się ten pagórek, gdyby słyszał i rozumiał. A kto pójdzie za tobą?

      Książę

Скачать книгу