Faraon wampirów. Bolesław Prus

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Faraon wampirów - Bolesław Prus страница 6

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Faraon wampirów - Bolesław Prus

Скачать книгу

wodzowie, mężni oficerowie, posłuszni żołnierze! Dziś bogowie dali mi poznać słodycz rozkazywania takim jak wy. Radość przepełnia moje serce. A ponieważ wolą moją jest, ażebyście wy, wodzowie, oficerowie i żołnierze, zawsze dzielili moje szczęście, więc przeznaczam po jednej drachmie dla każdego żołnierza.

      W wojsku zawrzało.

      – Bądź pozdrowiony, wodzu nasz! Bądź pozdrowiony, następco faraona, który oby żył wiecznie! – wołali żołnierze, a Grecy najgłośniej.

      Ramzes mówił dalej:

      – Do podziału między niższych oficerów przeznaczam pięć talentów. Nareszcie do podziału między jego dostojność ministra i naczelnych wodzów przeznaczam dziesięć talentów!

      – Powiedz mi, Pentuerze – zagadnął Herhor swego pisarza – skąd następca weźmie dwadzieścia talentów na dotrzymanie wojsku obietnicy, którą dziś tak nieopatrznie uczynił. Proszę cię tylko, ażebyś zapamiętał, co widziałeś, dla opowiedzenia tego w kolegium kapłańskim.

      – Czy prędko będzie zwołane? – spytał Pentuer.

      – Nie ma jeszcze powodu. Spróbuję pierwej uspokoić tego rozhukanego byczka za pomocą ojcowskiej ręki jego świątobliwości… Szkoda byłoby chłopca, bo ma duże zdolności i energię południowego wichru. Tylko jeżeli wicher, zamiast zdmuchiwać nieprzyjaciół Egiptu, zacznie kłaść jego pszenicę i wyrywać palmy…

      Nieświadomy wypowiedzianej za jego plecami groźby, Ramzes dojeżdżał do pałacu faraona.

      Gmach ten stał na wzgórzu za miastem, wśród parku. Rosły tu osobliwe drzewa: baobaby z południa, cedry, sosny i dęby z północy. Dzięki sztuce ogrodniczej żyły one po kilkadziesiąt lat i dosięgały znacznej wysokości. Cienista aleja prowadziła z dołu do bramy, która miała wysokość trzypiętrowej kamienicy. Z każdej strony bramy wznosił się pylon – wieża w formie ściętej piramidy.

      Na widok zbliżającego się następcy wybiegł z pylonu urzędnik dworski, ubrany w białą spódnicę, ciemną narzutkę i perukę, z wielkości podobną do kaptura.

      – Pałac już zamknięty? – spytał książę.

      – Prawdę rzekłeś, dostojny panie – odparł urzędnik.

      – A któż się tam włóczy z pochodniami? – rzekł książę, wskazując ręką na dół parku.

      – Zdejmują z drzewa brata waszej dostojności, który tam siedzi od południa. Zła krew znów się w nim obudziła.

      Następca zwrócił konia i pojechał do części parku, gdzie znajdował się jego pałacyk. Serdecznie powitany przez półnagich służących, z których jedni wybiegli z pochodniami, drudzy padli przed nim na twarz, Ramzes wszedł do domu. Wykąpał się w kamiennej wannie i zjadł kolację złożoną z pszennego placka, garstki daktylów i kielicha lekkiego piwa. Potem kazał służbie odejść i przysłać Tutmozisa.

      – Więc ty jeszcze nie śpisz…? – zdumiał się wezwany, wchodząc na taras. – Proszę cię, Ramzesie, ażebyś się wyspał.

      – Co z Sarą?!

      – Jej ojciec to uczciwy i rozumny człowiek. Nazywa się Gedeon. Kiedy mu powiedziałem, że chcesz wziąć jego córkę, upadł na ziemię i zaczął wydzierać sobie włosy. Przysiągł, że woli widzieć córkę swoją żywym trupem aniżeli czyjąkolwiek kochanką. Ale potem dogadaliśmy się. Twoja Sara będzie cię kosztowała: folwark i dwa talenty rocznie gotowizną, a jednorazowo dziesięć krów, byczka, łańcuch i bransoletę złotą.

      – Cóż ona na to? – spytał książę.

      – Przez czas układów chodziła między drzewami. Potem powiedziała ojcu, że gdyby jej nie oddał tobie, weszłaby na skałę i rzuciłaby się głową na dół, aby stać się nieumarłą, skoro jest to warunek ojcowskiej zgody. Teraz chyba będziesz spał spokojnie – zakończył Tutmozis.

      Wtem z dołu, spomiędzy gęstwiny, odezwał się głos niezbyt silny, lecz wyraźny:

      – Niech cię otuli, Ramzesie, wieczny mrok, abyś mógł żyć i panować po wieczne czasy.

      Obaj młodzi ludzie, zdumieni, wychylili się.

      – Kto jesteś?! – zawołał książę.

      – Jestem twoim najpokorniejszym sługą – powoli i spokojnie odpowiedział głos.

      Potem wszystko ucichło. Żaden ruch, żaden szelest gałęzi nie zdradził ludzkiej obecności w tym miejscu. Na rozkaz księcia wybiegła służba z pochodniami, spuszczono psy i przeszukano wszystkie zarośla otaczające dom następcy. Ale nie było nikogo.

      – Znowu jakiś wampir… – Tutmozis wzruszył ramionami. – Przysiągłbym Ramzesie, że oni wiążą z tobą jakieś wielkie plany.

      – A może to duch tego chłopa? – zażartował książę.

      – Duch? – zdziwił się adiutant. – Wiesz równie dobrze jak ja, że nieumarli nie mają dusz, one umierają zanim umrze ich ciało, na tym polega ta przemiana. Prędzej przypuszczałbym, że ten, który odezwał się do nas, jest jakimś twoim przyjacielem.

      – Dlaczegoż by się ukrywał? Wszak jest noc, mógł wyjść i złożyć mi pokłon.

      – A co ci to szkodzi? – rzekł Tutmozis. – Każdy z nas ma dziesiątki, jeżeli nie setki niewidzialnych wrogów. Dziękuj więc bogom, że masz choć jednego niewidzialnego przyjaciela.

      ROZDZIAŁ IV

      Sala tronowa była duża, lecz z powodu gęstości kolumn wydawała się ciasną. Oświetlały ją drobne okienka w ścianach i duży prostokątny otwór w suficie. Panował tu chłód i cień, prawie mrok, który jednak nie przeszkadzał widzieć żółtych ścian i słupów pokrytych kondygnacjami malowideł. W górze liście i kwiaty, niżej bogowie, jeszcze niżej ludzie, którzy nieśli ich posągi lub składali ofiary. Najniżej zaś wampiry – synowie Seta i wiecznej nocy, a między tymi grupami rozciągały się szeregi hieroglifów. Wszystko to było malowane ostrymi kolorami: zielonym, czerwonym i niebieskim.

      W tej sali, z wzorzystą posadzką mozaikową, stali w ciszy, ubrani w białe szaty i boso, kapłani, najwyżsi urzędnicy państwa, minister wojny Herhor, tudzież wodzowie Nitager i Patrokles, wezwani do faraona.

      Na twarzach obecnych, pomimo ich dostojeństw, malował się niepokój i zgnębienie. Tylko Herhor był obojętny.

      Nagle odezwał się dźwięk dzwonków i chrzęst broni. Do sali weszło kilkunastu gwardzistów w złotych hełmach i napierśnikach, z obnażonymi mieczami, potem dwa szeregi kapłanów, a nareszcie ukazał się faraon, niesiony na tronie, otoczony obłokami dymu z kadzielnic.

      Władca Egiptu, Ramzes XII, był to człowiek blisko sześćdziesięcioletni, z twarzą zwiędłą, gdyż pragnął pozostać czystej krwi człowiekiem, mimo niewygód starości. Miał na sobie białą togę, na głowie czerwono-biały kołpak ze złotym wężem, w ręku długą laskę. Kiedy orszak ukazał się, wszyscy

Скачать книгу