Moja mama nieznajoma. Labro Philippe

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Moja mama nieznajoma - Labro Philippe страница 5

Moja mama nieznajoma - Labro Philippe

Скачать книгу

okazują ową „grzeczność” bez skazy. Zapewne jednak prócz tego mieli w sobie jakąś moc nie do określenia, zdolność stawienia czoła nieznanemu, nieoczekiwanemu. Być może było to coś w rodzaju fatalizmu, pogodzenia się: tak już jest, takie jest życie. Skąd wzięły się te cechy charakteru? Odziedziczone po Ślizieniach czy po Marie-Hélise? Pasjonująca kwestia spuścizny genetycznej pozostaje, rzecz jasna, tajemnicą. Czy to po ojcu o rozległym drzewie genealogicznym, pierwszym po Bogu na swoich białoruskich latyfundiach dla setek posłusznych dzierżawców, czy też po matce, córce folwarcznej dziewki z Doubs, która zdołała pobrać wykształcenie pozwalające jej zostać nauczycielką i przypuszczalnie dostać pracę preceptorki szlachetnie urodzonych cudzoziemskich dzieci. Piękna musiała być ta Marie-Hélise, skoro zdobyła serce Henryka: musieli tworzyć śliczną parę, wspaniałe połączenie przeciwieństw.

      Stworzyli Henriego i Netkę. Ci dwoje też są piękni.

      Wodzą oczami za Chrzestną. Jej widok daje znajome poczucie bezpieczeństwa. Jest kobietą szczupłą, o zapadniętych policzkach, uczesaną w kok. Nosi okulary o grubych szkłach, niemal nieprzezroczystych, rzadko się uśmiecha. To jakby inne wcielenie tej samej Manny. Dwoje podrzutków lęka się tylko jednego, choć nie napomkną o tym ani słowem. Boją się, że znów z niebytu wychynie biologiczna matka, aby ich odebrać i przekazać w ręce kolejnej niewiasty w czerni. Na razie u Chrzestnej panuje porządek, organizacja, rządzą określone reguły. Zostają zapisani do odpowiednich szkół: do liceum męskiego, do liceum żeńskiego, mieszkają w internacie, co piątek wracają do miejsca, które wkrótce zaczną nazywać swoim domem. Szybko udaje im się przywyknąć do towarzystwa rówieśników. Jednym z nich jest młody Turek, także sierota, więc co zrozumiałe, staje się ich najlepszym przyjacielem. Tworzą się więzy, buduje się nowe życie.

      Po dwóch latach znów daje o sobie znać władza pieniądza. Marie-Hélise dzięki szczodrości hrabiego zdołała zgromadzić pewne środki, więc po śmierci ojca dzieci mogła finansować ich zastępczy dom. Jednak oszczędności się skończyły. Nie może już dalej opłacać Chrzestnej. Nie fatyguje się nawet do Wersalu, by ją o tym powiadomić. Rozmowa odbywa się przez telefon:

      – Nie mogę już pani płacić. Trzeba im znaleźć coś innego, umieścić ich gdzie indziej.

      Tak jakby to był obowiązek Chrzestnej.

      – Ależ, droga pani, w jaki sposób umieścić ich gdzie indziej? Zdaje sobie pani sprawę, czego ode mnie wymaga?

      Cisza po tamtej stronie. Marie-Hélise odłożyła słuchawkę. Chrzestna, zawsze tak spokojna, zrównoważona, opanowana, opada bez sił na fotel w salonie na parterze. Kuli się, szlocha. Brak jej tchu. Nie potrafi powstrzymać duszącego gniewu. Wreszcie jednak prostuje się, odzyskuje panowanie nad sobą. Świadkami tej sceny było kilkoro podopiecznych, telefon bowiem stał na gerydonie w rozległym pomieszczeniu, gdzie często przebywali. To już nie dzieci. Ich ciała zaczęły dojrzewać, zachowują się inaczej. Rozumieją i mówią. Henri i Netka dowiadują się od nich, co Chrzestna powtórzyła na tyle głośno, że można było zrozumieć: „umieścić ich gdzie indziej”.

      Chrzestna wspięła się tymczasem po schodach prowadzących do jej gabinetu, podchodzi do okna. Widzi Henriego i Netkę, którzy idą do ogrodu. Zatrzymują się w miejscu, gdzie kończy się bruk podwórka i zaczyna gazon.

      Było to w maju, w niedzielę rano. Henri i Netka zdążyli już pokochać Dom. Nabrali nowych przyzwyczajeń, nawiązali przyjaźnie. Poczucie niepewności – jedno z najgorszych doznań, których mogą doświadczyć młode istoty – prawie już zdążyło zniknąć. Owszem, pewien niepokój w głębi duszy pozostał i tak naprawdę nigdy całkiem nie zniknie – wystarczyło zwrócić uwagę na ich spojrzenia… Ale przecież wreszcie osiągnęli coś na kształt spokoju, a teraz znowu muszą stanąć twarzą w twarz z nieznanym. Tego dnia była piękna pogoda, łagodny wiaterek unosił chmury pyłku z kwitnących krzewów, niczym obłoki jeszcze ulotniejsze niż pierzaste cirrusy na niebie. Kiedy tak stanęli i objęli się ramionami, odnosiło się wrażenie, że zdrętwieli przemarznięci pomimo wiosennego wiaterku, niezdolni się poruszyć. Henri był odrobinę wyższy od Netki, przytulił siostrę do piersi. Poza tym żadnego gestu, dwa ciała znieruchomiałe w niepojętym lęku i ciszy, i milczeniu. Chrzestna odnotowała w swoim dzienniku: „Wyglądali żałośnie. Tak byli nieszczęśliwi, że postanowiłam ich zatrzymać”.

      W jednej chwili Chrzestna podjęła decyzję na kolejną dekadę: tych dwoje podopiecznych tak zupełnie odmiennych od innych nie będzie już przebywać u niej na pensji, staną się za to jakby jej własnymi dziećmi. Nieco później uzyska prawo do opieki nad nimi – „ze względu na wygaśnięcie władzy rodzicielskiej ze strony matki”. Takich właśnie słów użyła Netka, opowiadając mi o tym etapie swojego życia.

      7

      Cóż to za zdumiewające określenie: „władza rodzicielska ze strony matki”. Można je tak różnie rozumieć.

      Można by stwierdzić, że chodzi nie tyle o władzę, ile o formę własności, o władzę posiadania w swoich ramionach stworzenia delikatnego i słabego, którego rozwój będzie godzina po godzinie, dzień po dniu pasjonował matkę, dokonując zarazem transformacji w niej samej. Ta władza matczyna zawiera się w prostych słowach: „moje dziecko, moje maleństwo” – bo właśnie ona, matka, otrzymała prawo życia, prawo rodzenia dzieci, prawo odtworzenia stwarzania, prawo cierpienia, prawo miłości cielesnej. Matczyna moc i władza to obowiązek wychowania i wykształcenia – bo przecież każda władza oznacza nie tylko prawa, lecz i poddanie się związanym z nią obowiązkom. Porzucając całkowicie, i to kilkakrotnie, Henriego i Netkę, nie dając im ani odrobiny czułości, żadnego ciepła, ani jednego pocałunku, żadnego z tysięcy gestów stanowiących zazwyczaj o codzienności matki i dziecka; nie pozostawiając żadnego zapachu, żadnej pieszczoty, żadnego dotyku, żadnej szansy, by odwzajemnić miłość, którą jest się obdarzanym, robiąc to, Marie-Hélise sama siebie pozbawiła owej matczynej władzy rodzicielskiej. Straciła ją. Tak jak jej dzieci nie zaznały miłości ze strony matki, tak Marie-Hélise nie odczuła tej czułości, o której Valéry powiada, że jest ona oddaniem się słodyczy słabości i że kryje się w niej niezmierna moc. Być może doznała z tej racji bólu, przykrości, wyrzutów sumienia, żalu, lecz zapewne nigdy nie pojęła, co w tej mocy jest tak niezwykłego. Nie doceniła potęgi, do której dostęp mają tylko kobiety; niewykluczone, że nawet się nie domyślała jej istnienia. Rezygnując z opieki nad dziećmi, zrezygnowała z cząstki siebie.

      Od tego dnia Marie-Hélise przestaje się pojawiać na scenie. Czy na nowo podjęła pracę nauczycielki? Co o niej wiadomo? Nic! To intrygujące, że w trakcie poszukiwań więcej zdołałem się dowiedzieć o moim polskim dziadku niż o francuskiej babci. Nie ma żadnego zdjęcia, żadnego portretu, ani śladu. Znikła. Kiedy przyjrzałem się dokładniej aktowi stanu cywilnego, którego kopię otrzymałem w merostwie w Émagny, dostrzegłem wykonany drobniutkimi literkami dopisek czarnym atramentem. Dowiedziałem się z niego, że w roku tysiąc dziewięćset dwudziestym czwartym Marie-Hélise wyszła za niejakiego Josepha Tarare, miało to miejsce w Wissembourgu w departamencie Bas-Rhin.

      8

      Między szesnastym a siedemnastym rokiem życia Netce przydarza się mały cud rozkwitu jej urody.

      Urok i odmienność. To spojrzenie i te usta nie są zgodne z kanonami piękna francuskich dziewczyn lat dwudziestych. Netka ma w sobie coś innego, co można nazwać słowiańskością,

Скачать книгу