Duchowni o duchownych. Artur Nowak

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Duchowni o duchownych - Artur Nowak страница 5

Duchowni o duchownych - Artur Nowak NIE/ZWYKŁE Rozmowy

Скачать книгу

Po prostu odmówił. W odwecie odrzucony niedoszły kochanek schował w jego rzeczach dwieście złotych. Następnie zwrócił się do przełożonych, oskarżając współlokatora o kradzież. Zrobiono przeszukanie i oczywiście znaleziono pieniądze. Wybuchła afera. Chłopak bronił się, wskazując, że kolega z pokoju go wrabia. Przedstawił też jego niecne motywy, powiedział o propozycjach, jakie ten mu robił. Uwierzyli homoseksualiście. Wiesz dlaczego?

      Nie mam pojęcia.

      Jego rodzice byli ludźmi przedsiębiorczymi i co miesiąc dawali po tysiąc złotych na seminarium. To przesądziło. Kogoś musieli poświęcić i wybrali sprawiedliwego. Nie został księdzem. Z dnia na dzień musiał odejść. Widziałem go później. Wciąż nie mógł tego zapomnieć. Zniszczyli go, bo jego rodzice byli biedni. A tamten oczywiście jest księdzem. Ma się dobrze. Tak to w Kościele katolickim działa.

      Jak wspominasz studia, ich poziom?

      Królowała oczywiście teologia. To trochę inny świat. Przez te sześć lat zrozumiałem, że teologia nie jest nauką, a wszystkie te wiadomości to wzięte znikąd poglądy tych czy innych autorytetów. Nie ma wiedzy obiektywnej, każdy mówi, co mu się podoba, byle miał już jakieś uznanie. Sporo tekstów teologicznych to bezsensowny bełkot. Oczywiście były też, choć rzadko, jakieś elementy „praktyczne”. Na przykład o diable. Mówiono nam, że będziemy pokoleniem księży egzorcystów. Że zalewa nas import zła z zepsutej Europy. Że za tym zepsuciem podąży nawała islamu. Słuchaliśmy mnóstwo bredni o zagrożeniach duchowych. Tak na marginesie, po aferze z naszymi opowiadaniami rektor zebrał kleryków i świeckich z uczelni teologicznej i powiedział o mnie, że szatan we własnej osobie wstąpił do seminarium.

      Kościół ma ostatnio obsesję na punkcie diabła.

      Mam znajomego teologa, doktoranta. Mówił mi, że duchowni na poziomie, którzy mają jako tako otwarty umysł, twierdzą, że to bzdury. Chcieliby, żeby Kościół się wycofał ze straszenia diabłem. Ale problem w tym, że na diabła zrobiła się niesamowita koniunktura. Miesięczniki o diable, rekolekcje charyzmatyczne, plakaty ostrzegające przed noszeniem tych czy innych symboli i tak dalej. To jest element retoryki, że świat zachodni to piekło, że zaraz będziemy tu mieli wysyp homoseksualistów, adopcję dzieci przez pary gejowskie i eutanazję. Ludzie zresztą lubią brednie o diable, jakoś to ich ekscytuje. Ten przekaz się zbyt mocno przyjął. I co oni mają teraz powiedzieć? Że to jednak nie tak, że Kościół tak nie uważa, wycofać się? Więc nadal się gada i będzie się gadać o szatańskim Halloween i że przez Harry’ego Pottera dziecko zacznie służyć diabłu.

      To jest też dowód na to, że całe te studia były nic niewarte. W matematyce osiem razy osiem zawsze będzie się równało sześćdziesiąt cztery, niezależnie od tego, co się komu podoba i czy to akurat teraz jest w modzie. A w teologii na odwrót. Wszystko jest płynne, niejasne, pełno jest bełkotu o niczym. Bo przecież jeśli uznany teolog powie, że jest tak czy tak, to nie ma sposobu, żeby to sprawdzić. Wszyscy przytakują, robią uczone miny i mówią: „Ooo, jak on pięknie powiedział”.

      A może w trakcie studiów poruszano problem seksualności? Przecież do seminarium przychodzą młokosy. Hormony buzują.

      To ciekawe pytanie. Ja przez sześć lat studiów ani razu nie usłyszałem, żeby ktoś jasno wyłożył, co to jest celibat. Nigdy nikt się słowem nie zająknął. Pierwszy i ostatni raz była o tym mowa, kiedy składałem śluby związane z przyjęciem święceń. To wyglądało tak, że w przeddzień święceń diakonatu w gronie zamkniętym składaliśmy przyrzeczenia. Dostaliśmy takie kartki formatu A4 z trzema akapitami. Pierwszy, najobszerniejszy, mówił o doktrynie wiary, trzeci dość szeroko o posłuszeństwie biskupowi. A drugi to było jedno zdanie: „Uświadamiam sobie, czego wymaga ode mnie prawo celibatu, które z pomocą Bożą postanawiam zachować do końca życia”. I koniec. W Kościele zasadnicze znaczenie ma posłuszeństwo, a nie celibat.

      A może jakiś psycholog o tym mówił?

      O czystości nie było rozmów. W trakcie spowiedzi u ojców duchownych wychodziły takie rzeczy. Jak się kleryk zaspokajał sam albo korzystając z pornografii, to nie było problemu. Rozgrzeszano i nie pytano o nic więcej.

      Kilkakrotnie jednak stawiano sprawę jasno: jeżeli kleryk przed seminarium lub w trakcie studiów odbył stosunek seksualny, to nie ma prawa przyjąć święceń. Jeden kolega, kilka lat ode mnie młodszy, był już po inicjacji z kobietą jeszcze w szkole średniej i miał z tego powodu wyrzuty sumienia. Przyszedł do mnie i radził się, co ma robić. To charakterystyczne, że on nie poszedł z tym do ojca duchownego, ale do mnie. To było ryzykowne, bo przecież mogłem go wsypać. Ale jednak zdecydował się komuś zaufać, chciał być uczciwy. Powiedziałem mu: jeśli cię to dręczy, to powiedz im o tym. Jesteś na początku. Po co masz się katować i to zatajać, jak cię wywalą, zaczniesz życie od nowa, nie marnuj czasu. No i on poszedł i powiedział o tym ojcu duchownego. Co usłyszał? „Pakuj się”.

      Seminarium uczy kłamstwa?

      Tak. Seminarium to chyba najgorszy czas w życiu kapłanów. Tak mówią księża, którzy jakoś to przeszli. To jest totalne zastraszenie. Pamiętam, że już na początku, jak zjawiliśmy się całym rocznikiem na sali wykładowej, oznajmili nam, że może mamy jakąś wizję swojego powołania, ale mamy o tym zapomnieć. Bo nawet jeśli nam się wydaje, że sam Pan Bóg nas powołał, to o tym, czy powołanie jest prawdziwe, zdecydują przełożeni. Zapadło mi w pamięci kilka cytatów z wykładów. Jeden z nich jest taki: „Kiedy biskup przemawia, nawet Chrystus musi milczeć”.

      Mocne.

      Raczej norma. Przyszedłem do seminarium jako osoba wierząca, ale to nie miało znaczenia. Miałem być posłuszny i tylko to się liczyło. Poza tym wszystko mogło się przełożonemu nie spodobać. Miałem najlepsze oceny na roku. Po czterech semestrach zaprosił mnie rektor i kazał mi się zastanowić, czy nie jestem pyszny.

      Czy to prawda, że seminarium uczy donosicielstwa?

      Tego się wymaga. Mieliśmy tak zwane konferencje ascetyczne. Odbywały się w piątki. Któryś z ojców duchownych głosił je dla całego seminarium. Mówił, że jeśli twój współbrat nie zgasił światła po dwudziestej drugiej, a ty go nie upomniałeś, jesteś wspólnikiem grzechu. Naruszenia regulaminu i zachowania gorszące trzeba było zgłaszać. Tłumaczono nam, że to nie donosicielstwo, ale wyraz miłości bliźniego i troski o brata. Donos to świństwo, ale w takich przypadkach to jest świństwo w interesie Kościoła. Mówiono nam, że polskie seminaria są ostoją normalności, Polonia semper fidelis, bo u nas jest dyscyplina. Przełożeni narzekali, że formacja w zachodnich seminariach jest źle prowadzona, bo tam się na wiele pozwala. Ale nie widzą, że polskie seminaria to tak naprawdę wylęgarnia patologii.

      Co masz na myśli?

      Seminarium jest trochę jak jednostka wojskowa: są rozkazy, dyscyplina, regulamin, przełożeni, zamknięcie. Tyle że żołnierz na przepustce może sobie robić, co chce, może nawet pójść do domu publicznego, a nad klerykami nawet poza seminarium jest nadzór. A to wszystko podlane jest sosem religijnego prania mózgu. I jakie są skutki? Poznałem pewnego proboszcza, u którego byłem na praktyce. Na tej parafii kręcili się chłopcy, już pełnoletni. Pomagali nam jako kościelni, pracownicy gospodarczy. Ksiądz chętnie się takimi otaczał. Kiedyś chciałem skorzystać z internetu, bo nie miałem tam swojego

Скачать книгу