Listy zza grobu. Remigiusz Mróz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Listy zza grobu - Remigiusz Mróz страница 18

Listy zza grobu - Remigiusz Mróz Mroczna strona

Скачать книгу

to może być sprawca, kurwa wasza mać. Co ci odbiło?

      Chciała powiedzieć, że była w szoku. Że żadne z nich nigdy nie spotkało się z taką sytuacją. Że zwróciła się o pomoc do jedynej osoby, która miała kiedykolwiek styczność z zabójstwem. Wiedziała jednak, że to nie czas ani miejsce na tłumaczenia.

      Szef miał rację. W Żeromicach każdy znał każdego. Pierwszym i najbardziej prawdopodobnym podejrzanym będzie człowiek z zewnątrz. Człowiek, któremu być może właśnie umożliwiła zatarcie śladów.

      7

      O spaniu nie było już mowy – Seweryn nawet nie kładł się do łóżka. Usiadł z butelką scapy w garażu, włączył jeden z albumów Bachman-Turner Overdrive, a potem starał się odtworzyć w pamięci wszystkie zdarzenia.

      Na miejscu zbrodni nadawał jak najęty, ale robił to głównie po to, by wytrącić Kaję z równowagi. Nie mógł pozwolić sobie na to, by się zorientowała, że sam tak naprawdę upewnia się, iż żaden materiał dowodowy nie wskaże na jego związek z zabójstwem matematyczki.

      Teraz musiał wszystko przeanalizować. Każdy szczegół, każdy najmniejszy, potencjalny trop, jaki mogą odnaleźć śledczy. Wydawało mu się, że nic nie może powiązać go ze sprawą. Poza tym policjanci zatarli większość śladów, a on sam pokazał się jako służbista starający się zapobiec dalszej kontaminacji.

      W pierwszej chwili lokalna policyjna wierchuszka weźmie go na celownik, ale kiedy funkcjonariusze zaczną opisywać sytuację przełożonym, wszyscy powinni dojść do wniosku, że Zaorski starał się tylko pomóc.

      Problem może stanowić prokurator z Zamościa. Jeśli trafi się ktoś niedoświadczony, Seweryn jakoś sobie z nim poradzi. Gorzej, jeśli śledczy okaże się starym wyjadaczem.

      Zbyt dużo komplikacji. Stanowczo zbyt dużo. Jeśli Zaorski miał zrobić to, po co tutaj przyjechał, potrzebował więcej spokoju.

      Tymczasem nie dość, że stracił pracę w szpitalu, zanim jeszcze ją podjął, to może trafić na celownik służb. Musiał rozwiązać obydwa problemy, nie miał jednak pojęcia, jak się do tego zabrać.

      Ostatecznie zrobił to, co sprawdzało się najlepiej – nalał sobie jeszcze jedną szklaneczkę whisky i zanurzył się w dźwiękach starego, mocno przykurzonego rocka. Z tego muzycznego kokonu wyrwał go sygnał z komórki.

      Była już siódma rano. Wiadomość o tej porze mogła pochodzić tylko od jednej osoby.

      „Zadzwoń, jak pokonasz porannego kaca” – pisał Grabarczyk, znajomy z Instytutu imienia Sehna.

      Zaorski nie zwlekał. Odstawił whisky na skrzynkę z narzędziami i wybrał numer.

      – O tej porze? – powitał go kolega, którego wszyscy zwali Grabarzem. – Widzę, że tam na wsi wstajecie z kurwami.

      – Uznam to za przejęzyczenie.

      – Uznawaj, za co chcesz, ale prawda jest taka, że one też od rana są na nogach.

      Seweryn uśmiechnął się pod nosem.

      – Masz coś dla mnie? – spytał.

      – Głównie jęknięcie zawodu.

      – Więc nie udało ci się wyciągnąć nic z tego pliku?

      – Nie w tym rzecz – odparł Grabarz. – Wyciągnąłem z niego wszystko, co się dało, ale okazało się, że większym wyzwaniem jest dla mnie zamykanie deski od kibla. A przynajmniej tak twierdzi moja żona.

      Seweryn podniósł się i podszedł do niewielkiego okienka przy suficie. W natłoku kłopotów na dobrą sprawę zapomniał, że Grabarczyk miał dobrać się do pliku, który odkryli wraz z Kają.

      Teraz wydawało się to mieć niewielkie znaczenie, mimo to Zaorski znacznie się ożywił.

      – Otworzyłeś to zdjęcie? – spytał.

      – Nie.

      Zaorski zmarszczył czoło.

      – Bo to nie jest zdjęcie – dodał Grabarz. – I naprawdę nie rozumiem, dlaczego uznałeś, że warto zawracać mi głowę takimi bzdurami. Nie mogłeś sam wpaść na to, żeby zmienić rozszerzenie?

      Nie przeszło mu to nawet przez myśl, choć może rzeczywiście powinno. Wcześniej musiał je dodać, by w ogóle otworzyć archiwum, a Burzyński najwyraźniej niczego nie robił bez powodu.

      – To zwyczajny wordowski plik – ciągnął Grabarczyk. – Dodaj .doc i będzie po sprawie.

      – I tyle waży?

      – Bo ktoś naładował w niego, co się dało. Tak czy inaczej, samego tekstu nie ma wiele.

      – To znaczy?

      – To znaczy zmień rozszerzenie i sam sobie zobacz.

      Zaorski nie miał zamiaru odkładać tego na później. Szybko pożegnał znajomego, a potem usiadł przed laptopem w salonie. Zrobił, co trzeba, i zaraz potem zobaczył kolejną wiadomość zza grobu. Wbijał wzrok w kilka słów od Burzyńskiego, nie rozumiejąc, co oznaczają.

      Kolejna zagadka? A może coś, co tylko Kaja będzie w stanie zrozumieć?

      Zerknął na zegarek i zamknął laptopa. Nie było sensu nawet się nad tym głowić, nie samemu. Poza tym musiał przygotować dziewczynkom śniadanie – tym razem składające się z czegoś pożywniejszego niż tosty z nutellą.

      Stanęło na owsiance z owocami, ale efekt był taki, że obydwie więcej kręciły łyżkami w misce, niż jadły. Koniec końców Zaorski musiał przygotować to, co wczorajszego poranka. W dodatku „akcja: grawitacja”, sprowadzająca się do ściągnięcia zawiniętych w kołdry córek z łóżka na podłogę, nie obyła się bez problemów.

      Godzinę później wsiadał do samochodu z poczuciem winy, świadomy poziomu alkoholu we krwi. Sam zapach zniwelował domowymi sposobami: napychając się sałatką z czosnkiem i cebulą i popijając czarną jak smoła kawą. Rezultat nie był wymarzony, ale przynajmniej córki nie czuły jego wyziewów.

      Większym błędem niż prowadzenie pod wpływem było włączenie radia. Znów trafiła się reklama, przez którą zebrały się nad nim ciemne chmury.

      – Tateł… – odezwała się Lidka.

      – Tak?

      – Co to są hemoroidy?

      Seweryn milczał. Żylaki odbytu były ostatnią rzeczą, o której chciał myśleć i rozmawiać z samego rana.

      – Taateeł…

      – To taki szczególny rodzaj androidów.

      – Androidów?

      – Robotów z Gwiezdnych

Скачать книгу