Syrena. John Everson

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Syrena - John Everson страница 16

Автор:
Серия:
Издательство:
Syrena - John Everson

Скачать книгу

„szczęśliwie”, ponieważ miniony rok był najgorszym w jego życiu. Ale nie z powodu jego żony. Kochał ją i nie chciał nikogo innego. Nawet jeśli Ligeja dała mu najlepszy seks w życiu.

      Ale był żonaty. Niedostępny.

      Dziś w nocy fale były spokojne, ledwie kilka białych smug przesuwało się po wodzie. Z północnego zachodu wiał chłodny wiatr i Evan zadrżał. Gdzieś w pobliżu zawołała mewa, samotna w ciemności. Evan wsunął ręce do kieszeni i patrzył na białe odbicia księżyca w mokrych kałużach, które pojawiły się w ciemnym piasku. Nocne kraby schodziły mu z drogi, wzdłuż linii wodnej niczym ukradkowi szpiedzy, rzucając się, by wyrwać kawałki wodorostów lub ryb, a następnie zniknąć w piaskowych dziurach. Plaża nocą była cicha, ale nigdy pusta.

      Evan pochylił się, by podnieść miniaturową muszlę, nakrapianą na różowo, brązową i rogatą, z imponującymi kolcami na grubszym końcu. Nawet po tych wszystkich latach nigdy nie znudził się przynoszeniem do domu ciekawych muszli. Sara miała w całym domu szklane słoiki, wypełnione tymi znaleziskami. Wsunął ją do kieszeni spodni.

      Teraz zbliżył się do Mewiego Szpica i zwolnił kroku, zatrzymując się, zanim dotarł do podnóża ciemnej skały. Pochylił się, by podnieść mały, płaski kamień i rzucił nim przez spokojny ocean. Jeden, dwa, trzy, cztery… pięć… sześć razy! Uśmiech zagościł na jego ustach – Josh byłby dumny. Kiedyś rywalizowali o to, ile kaczek potrafią puścić.

      W pamięci pojawiły się niezliczone ilości migawek z ich czasów na plaży. Bawili się frisbee, omijając skały, padali razem w piasku, śmiejąc się, siedząc przy ognisku; było późno, Evan grał na gitarze…

      Nieświadomie zaczął śpiewać ich ulubione piosenki z repertuaru Industrial Disease. Pozwól mi dotknąć cię teraz, na zawsze, tylko ten ostatni raz. Jednak nie mógł dokończyć tekstu. Ścisnęło mu gardło. Pękał w środku za każdym razem, gdy śpiewał tę piosenkę.

      Gdzie indziej, jakby w odpowiedzi na jego przerwany śpiew, podniosła się melodia. Ale melancholia utworu Evana zmieniła się niczym światło w lustrze. Głos wzniósł się wysoko pod niebo, niemal jak bezdźwięczny śpiew ptaków. A potem przepłynął głęboko, kontralt nad szczytami fal, ze słodyczą, która sprawiła, że Evanowi zadrżały kolana. Chciał osunąć się na piach i zatracić w tym doskonałym dźwięku. Kimkolwiek była ta kobieta, Ligeja, miała najbardziej niesamowity głos, jaki kiedykolwiek słyszał. Dlaczego marnowała taki talent, śpiewając tu, gdzie nikt jej nie słyszał? Chyba że przyjechała tutaj, żeby ćwiczyć w samotności? Z tak szeroką skalą i piękną głębią, Evan nie wyobrażał sobie, by nie śpiewała profesjonalnie. Chociaż nie znał żadnych sławnych gwiazd operowych i tym podobnych, żyjących w Delilah. Nigdy też nie słyszał o śpiewaczce Ligei.

      Evan szukał jej na skałach i miał już zacząć wspinać się na zdradziecką ścieżkę, prowadzącą na zewnątrz zatoki, kiedy zdał sobie sprawę, że dziś nie ma jej na skałach. Blade niczym kość słoniowa ciało przesunęło się w falach, a gdy Evan się przyjrzał, zauważył, że leżała na plecach, unosiła się w wodzie i śpiewała gwiazdom. Od czasu do czasu widział, jak jej ręce przełamują taflę wody albo blade kolana unoszą się nad falami, a potem znikają, by pozwolić jej utrzymać senną kąpiel na oceanie.

      Evan zbliżył się do wody; całe jego ciało pragnęło zbliżyć się do źródła muzyki. Piosenka Ligei hipnotyzowała. Zamknął oczy i poczuł, jak palce dotykają jego ciała, jakby był instrumentem. Noc zdawała się rozgrzewać wokół niego, gdy poddawał się dźwiękowi i otworzył swoje serce na piękno jej piosenki. Melodia płynęła w jego żyłach niczym alkohol, rozszerzając zasięg jego świadomości, jednocześnie czyniąc go obojętnym na wszystko, co mogłoby go rozproszyć.

      Cieszył się, że nie dotrzymał obietnicy, by unikać plaży. Musiał znów znaleźć się obok niej. Nawet, jeśli miałby nigdy więcej nie dotknąć jej ciała, Evan musiał słuchać jej piosenki. Wydawało się, że jego oddech zwolnił i przyspieszył z płynnym ruchem muzyki, a on zrobił kolejny krok bliżej miejsca, w którym śpiewała. Zatracił się w dźwięku i nawet nie otworzył oczu, by zobaczyć, dokąd idzie. Pijany dźwiękiem westchnął, gdy ten napełnił go, a potem wymknął się, zostawiając z bolesnym poczuciem pustki. Ligeja grała na jego emocjach niczym na harfie. Nie potrafił zdefiniować nawet jednego słowa w języku, w którym śpiewała. A jednak były to słowa i znajome sylaby. Pomyślał, że śpiewa w jakimś obcym języku. Języku, który był piękniejszy od każdego, jaki kiedykolwiek słyszał.

      W jakiś sposób obce dźwięki wpływały na niego: czuł się tak, jakby przejeżdżał przez potężną opowieść – gdy śpiewała, jego serce przepełniało się strachem, a potem radowało się aż do ekstatycznego bólu, gdy odzyskał utracony fragment. Evan zbliżył się do dźwięku i uśmiechnął, gdy zdał sobie sprawę z prawdziwości jej głosu. Ostateczna prawda dźwięku – muzyka była komunikatem, który wykraczał poza słowa i cokolwiek mówiła, nie rozumiał słów, ale pojmował uczucie.

      A potem muzyka ustała, a Evan poczuł, jak dłonie przesuwają się po jego ramionach. Gwałtownie dotarł do niego chłód, otworzył oczy…

      …i zobaczył wokół siebie fale!

      Nagle wypadł ze świata snów i uświadomił sobie, że znajduje się głęboko w oceanie, a woda spływa jak śmiertelny kwas wokół jego twarzy. Ligeja płynęła tuż przed nim, wyciągając palce, by wsunąć je w jego włosy, by oplatać dłonie wokół jego ramion. Ale w pięć sekund Evan opuścił niebiosa i stanął w piekle. Jego gardło ścisnęło się, oczy wyszły z orbit, a serce przyśpieszyło trzykrotnie. Nie zauważył Ligei, gdy unosiła się i opadała wraz z wodą. Widział tylko wszystko wokół – czarne fale i panika ogarnęły go tak samo, jak wcześniej jej muzyka.

      Evan otworzył usta i krzyknął.

      W tym momencie obok przemknęła fala, a jej biały czubek uderzył go w twarz, obdarowując łykiem solanki. Krzyk zmienił się w dławiący kaszel, stracił równowagę. Głowa opadła pod wodę, wytrzeszczył oczy, rozpaczliwie machając ramionami. Wszystko wokół było ciemne, a nos i gardło miał wypełnione zimną wodą morską. Z trudem łapał oddech, łykając tylko więcej wody, krztusząc się cicho pod nocnymi falami.

      To był najgorszy koszmar Evana. Odkąd był dzieckiem, budził się nocą zlany zimnym potem, ze wspomnieniem zamykającej się nad nim wodnej toni, które wciąż miał przed oczami. Teraz, po tych wszystkich latach, wydarzyło się to naprawdę. Próbował dotrzeć do powierzchni, ale jego stopy nie mogły znaleźć dna, a głowa wynurzała się z wody tylko na kilka sekund, zanim prąd zniósł go z powrotem.

      Ręka znalazła jego ramię, druga owinęła się wokół talii. Ligeja. Uśmiechnęła się do niego pod wodą i nachyliła, żeby go pocałować. Evan pokręcił przecząco głową; nie, nie, on tonie!

      A potem jej wargi dotknęły jego warg i Evan poczuł… ulgę. Płuca nie wyczuwały już ognia morskiej wody, a gardło nie płonęło solą. Oczy Ligei patrzyły w jego własne, jak brązowe otchłanie tajemnicy. Trzymała go mocno, przyciskając do swojego ciała i wypłynęła na powierzchnię.

      – O mój Boże – Evan sapnął, gdy ich głowy rozbiły taflę wody. Przylgnął do niej jak dziecko i dał się nieść po osuwającym się gruncie, dopóki nie mógł stanąć bezpiecznie, a woda sięgała mu ledwie do klatki piersiowej.

      Spojrzała na niego. Odgarnęła włosy zasłaniające

Скачать книгу