Wisząca dziewczyna. Jussi Adler-Olsen
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Wisząca dziewczyna - Jussi Adler-Olsen страница 3
Carl zdjął nogi z biurka.
– Ronny? Nie żyje? Jak to?
– Zasłabł nagle podczas masażu w Tajlandii. Czy to nie potworna wieść w taki piękny, wiosenny dzień?
„W Tajlandii podczas masażu” – powiedziała. No tak, czego się można było spodziewać?
Carl próbował znaleźć sensowną odpowiedź. Jakoś żadna mu się nie nasuwała.
– Owszem, potworna – stwierdził z przymusem, próbując odsunąć od siebie szpetne wyobrażenie nalanego cielska kuzyna w ostatniej, niewątpliwie przyjemnej, godzinie.
– Sammy tam leci, by przytransportować tu ciało i rzeczy Ronny’ego. Lepiej wszystko przywieźć do domu, nim rozwloką to po każdym kącie – stwierdziła. – Sammy jest zawsze taki praktyczny.
Carl skinął głową. Skoro sprawą zajął się brat Ronny’ego, to szykuje się sortowanie rodem z jutlandzkiej wsi: łajno na stertę, to, co wartościowe, do walizki.
Pomyślał o wiernej żonie Ronny’ego, dzielnej, drobnej Tajce, która zasługiwała na lepszy los. Ale po wizycie szwagra w udziale przypadną jej zapewne tylko bokserki w chińskie smoki. Tak to już jest.
– Ronny był żonaty, mamo. Sammy nie może ot, tak sobie zagarnąć wszystkiego dla siebie.
Zaśmiała się.
– Ach, znasz Sammy’ego, poradzi sobie. Poza tym zostaje tam na jakieś dziesięć, dwanaście dni. Mówi, że nic nie stoi na przeszkodzie, by wygrzać schabiki, skoro i tak jedzie tak daleko, no i jak zawsze ma rację. Zmyślny chłopak z tego kuzyna Sammy’ego.
Carl skinął głową. Na jedyną istotną różnicę między Ronnym i jego młodszym bratem Sammym składała się jedna samogłoska i trzy spółgłoski. Żaden mieszkaniec północnych fiordów nie miał wątpliwości co do ich pokrewieństwa, bo byli do siebie podobni jak dwie krople smarków. Gdyby jakiś producent filmowy nagle zapragnął zatrudnić chełpliwego, egocentrycznego i zupełnie nieobliczalnego fircyka w pstrokatej koszuli, to Sammy nadawał się do tej roli idealnie.
– Pogrzeb zaplanowali na dziesiątego maja tutaj w Brønderslev – ciągnęła matka. – Cudownie, że cię znów zobaczymy, synku.
Matka przeszła do mało zaskakującej wyliczanki codziennych aktywności rodziny rolniczej z północnej Jutlandii ze szczególnym uwzględnieniem hodowli trzody chlewnej i szwankującego biodra Mørcka seniora. Potem jak zwykle zmieszała z błotem polityków z Christiansborga i pomarudziła na jakieś inne, deprymujące tematy, ale Carl myślał tylko o nieładnych słowach z ostatniego maila Ronny’ego.
Mail miał zapewne stanowić groźbę pod jego adresem, co wyjątkowo zaniepokoiło i sfrustrowało Carla. W którymś momencie doszedł nawet do wniosku, że kuzyn zamierzał go szantażować za pomocą tych bredni. Czy aby nie należał do ludzi, którym mogłoby to przyjść do głowy? Poza tym przecież zawsze brakowało mu pieniędzy.
Mørckowi się to nie podobało. Znów ma się zajmować tym żałosnym oskarżeniem? Była to oczywiście wierutna bzdura, ale jak się mieszka w kraju Andersena, to człowiek wie, jak szybko piórko może stać się pięcioma kurami. A takie pięć kur na jego szanowanym stanowisku i do tego z szefem w osobie Larsa Bjørna raczej mu się nie marzyło.
Co ten Ronny kombinował, do cholery? Przy wielu okazjach bredził coś o tym, że zabił własnego ojca, co już samo w sobie było fatalne. Ale jeszcze gorsze było to, że idiota wciągnął w to bagno też Carla, twierdząc publicznie, że mordu dokonali we dwóch podczas wyprawy na ryby, a w swoim ostatnim niechlubnym mailu informował Mørcka, że spisał tę historię w formie książkowej i spróbuje ją opublikować.
Od tamtej pory Carl nic na ten temat nie słyszał, ale zasadniczo była to gówniana historia, której rychły koniec chętnie by zobaczył, szczególnie że facet nie żyje.
Znów sięgnął po papierosy. Nie ulega wątpliwości, że musi pojechać na ten pogrzeb. Wtedy okaże się pewnie, czy Sammy’emu udało się wydrzeć część spadku żonie Ronny’ego. Na Wschodzie sprawy spadkowe potrafiły kończyć się brutalnie i można oczywiście mieć nadzieję, że w tym przypadku też tak będzie. Ale wydawało się, że mała Tuputup, czy jak tam było żonie Ronny’ego, jest ulepiona z innej, lepszej gliny. Zapewne zechce zachować to, co jej przypadło w udziale, i to, co uciułała, a resztę odpuści, łącznie z rzekomymi ambicjami literackimi Ronny’ego.
Nie, wcale by się nie zdziwił, gdyby Sammy’emu udało się przytaszczyć te notatki ze sobą. W takim razie lepiej je przechwycić, zanim zaczną krążyć po rodzinie.
– Ronny był pod koniec życia dość bogaty, wiedziałeś o tym? – pisnęła matka gdzieś w tle.
Carl uniósł brwi.
– Coś takiego, serio? W takim razie można przyjąć, że handlował narkotykami. Jesteś pewna, że nie skończył z pętlą na szyi za grubymi murami tajlandzkiego więzienia?
– Och, synu. Zawsze byłeś takim zabawnym dzieckiem – zaśmiała się.
Dwadzieścia minut po rozmowie z bornholmskim policjantem w drzwiach stanęła Rose, ze źle skrywanym obrzydzeniem opędzając się od kłębów tytoniowego dymu.
– Carl, rozmawiałeś niedawno z inspektorem Habersaatem?
Wzruszył ramionami. Akurat o tej rozmowie specjalnie teraz nie myślał. Kto wie, co Ronny o nim ponawypisywał?
– Spójrz na to. – Rzuciła mu przed nos kartkę papieru. – Dostałam ten mail przed dwiema minutami. Może powinieneś do faceta zadzwonić?
Na wydruku widniały dwa zdania, które jeszcze bardziej popsuły nastrój w gabinecie na resztę dnia.
Departament Q był moją ostatnią nadzieją. Nie mam już siły.
C. Habersaat
Carl spojrzał na Rose. Kręciła głową jak jędza, która położyła krzyżyk na swoim małżeństwie. Nie podobało mu się takie podejście, ale z Rose lepiej nie zaczynać. Lepsze dwa uderzenia w policzek w ciszy niż dwie minuty marudzenia i problemów. Tak to między nimi funkcjonowało, a Rose była w głębi serca w porządku, choć czasami owa głębia okazywała się dość przepastna.
– Coś takiego! Ale skoro to ty dostałaś maila, weź to na siebie. Potem możesz mi powiedzieć, co z tego wynikło.
Zmarszczyła nos, aż popękała na nim warstwa bielidła.
– Wiedziałam, że to powiesz. Dlatego oczywiście natychmiast do niego zadzwoniłam, ale odezwała się poczta głosowa.
– Hm. W takim razie zakładam, że nagrałaś wiadomość, że zadzwonisz jeszcze raz, prawda?
Gdy potwierdziła, nad jej głową zawisła ciemna chmura i tak już zostało.
Dzwoniła pięć razy, ale gość