Lizbona. Miasto, które przytula. Weronika Wawrzkowicz-Nasternak

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Lizbona. Miasto, które przytula - Weronika Wawrzkowicz-Nasternak страница 3

Lizbona. Miasto, które przytula - Weronika Wawrzkowicz-Nasternak

Скачать книгу

brzmi. Moja ukochana babcia często powtarzała: „Ile nowych języków poznajesz, tyle razy rodzisz się na nowo”. Miała rację.

      ‒ W takim razie jak wyglądały powtórne narodziny, czyli pierwsze lekcje?

      ‒ Wchodzenie w przestrzeń nieznanego języka jest świetną przygodą. Na początku jesteś bezradna jak dziecko, osłuchujesz się z nowym brzmieniem, „po omacku” szukasz sensu. Jednocześnie przygotowujesz aparat mowy do pierwszych słów i zdań wypowiadanych w nowym języku. Przy kolejnych powtórzeniach niepostrzeżenie wkrada się zrozumienie oraz przyjemne uczucie wyrażania siebie i bycia rozumianym. Takimi etapami oswajałam kolejną nowość w moim życiu. Pamiętaj, że mówimy o końcu lat dziewięćdziesiątych, kiedy internet dopiero raczkował. Nie można było włączyć sobie ot tak YouTube’a i posłuchać przykładowych konwersacji. Przez pierwsze dwa tygodnie dzień w dzień jak papugi powtarzaliśmy zdania, których słuchaliśmy z kasety magnetofonowej. Uczyliśmy się na pamięć całych fraz, bez zrozumienia i bez zapisu. To było dla mnie nowe doświadczenie. Wcześniej uczyłam się kilku języków obcych, ale po raz pierwszy ktoś zaproponował mi wejście w taką „świadomą niekompetencję”.

      ‒ Bądź moją kasetą magnetofonową! Pamiętasz, co powtarzaliście na początku?

      ‒ Jasne. Oryginał przedstawiał się następująco:

      – Tenho medo de abelhas.

      – Mas gostas de mel.

      – Caramelos espanhóis são os mais baratos.

      Wersja spolszczona brzmiałaby tak: „Teniu medu dy abeliasz. Masz gosztasz dy meu”. Albo: „Karamelosz eszpanioisz sau usz maisz baratusz”.

      ‒ Co to znaczy?

      ‒ A widzisz! My mieliśmy zakaz zadawania takich pytań, dopóki płynnie nie opanujemy wymowy zdań. Pierwsza zbitka wyrazów to fragment rozmowy, w której kobieta stwierdza: „Boję się pszczół”, a zdziwiony mężczyzna odpowiada: „Ale przecież lubisz miód”. Kolejne zdanie mówi o tym, że hiszpańskie karmelki są najtańsze. Kontekst i sens nie miały większego znaczenia, na tamtym etapie koncentrowaliśmy się po prostu na odwzorowywaniu słów. To było jak układ choreograficzny dla ust i języka, który przy odpowiedniej liczbie powtórzeń zapewnia ładną wymowę i naturalny akcent. Chodziło o przełamanie strachu przed niezrozumiałym, uruchomienie umiejętności słyszenia i artykułowania nowych dźwięków. Tak jak w radiu musisz się dostroić do nowej częstotliwości. Ten sposób nauki okazał się najszybszą ścieżką dostępu do języka portugalskiego.

      Potem, kiedy sama uczyłam innych polskiego, francuskiego czy portugalskiego, zauważyłam, że uczniowie często wpadali w „pułapkę słownikową”. Gorliwie wypisywali niezrozumiałe dla siebie słówka i mozolnie szukali ich odpowiedników w ojczystym języku. A tymczasem najłatwiej jest zanurzyć się w języku obcym jak w oceanie, doświadczyć go. Wtedy człowiek uczy się najszybciej.

      ‒ Chodzi ci o zanurzenie w obco brzmiących słowach?

      ‒ W słowach, wyrażeniach, dźwiękach. Moja mama, z pochodzenia Bułgarka, nazywa to kąpielą językową. Sama, jako studentka, biegle opanowała w ten sposób język polski. Jeśli natrafisz na nieznane słówko, nie wpisuj go od razu do elektronicznego tłumacza, który po sekundzie poda ci polski odpowiednik. Sięgnij po opisowy słownik języka portugalskiego, docieraj do sensu szukanego słowa powoli, jakbyś zrywała kolejne warstwy cebuli. Właśnie w ten sposób wykąpiesz się językowo, a twój umysł nauczy się sprawnie wyłapywać znaczenie z kontekstu i na długo zapamięta dane wyrażenie.

      ‒ Złapałam się na tym, że lubię ten język dlatego, że przy wymowie wielu słów usta układają się jak do pocałunku. Dużo w nim czułości. Zatrzymajmy się przy wyrazie „kapcie”. Zwykłe, byle jakie słowo, które kojarzy mi się z rozdeptaną codziennością, po portugalsku brzmi jak wyznanie miłosne.

      ‒ Bardzo mnie cieszą twoje odkrycia fonetyczne w tych najbardziej potocznych wyrazach. Dzięki nim poznaję portugalski na nowo. Kapcie, czyli usz-szinelusz (os chinelos), mają w sobie „u”, szeleszczące „sz” i wymawiane na lwowską modłę, głębokie „l”. Rozkosz w ustach. Rozłóżmy je na czynniki pierwsze:

      – „o” w sylabach nieakcentowanych, a także na końcu wyrazów, wymawiamy jak „u”,

      – „s” na końcu wyrazu brzmi jak „sz”,

      – „ch” czytamy jako „sz”.

      Takie to proste!

      ‒ Przyznam ci się, że nie mogę się zdecydować na zerwanie z portugalską niewiedzą, bo lubię ten stan, kiedy siedzę w lizbońskiej kafejce otoczona rozmowami, których nie rozumiem. Czytam z intonacji, mimiki, pojedynczych wyrazów. Włączam funkcję obserwatora. To jest taki rodzaj miłego rozdwojenia: jestem z ludźmi, a jednocześnie w swoim świecie.

      ‒ Jesteś na etapie przyjemności słuchania, ale sytuacja jest rozwojowa, bo przed tobą coś, co zintensyfikuje wrażenia. Uwierz mi, mówienie po portugalsku to wręcz fizyczna przyjemność. Warto jednak dać sobie czas na spokojne poznawanie. Nie chodzi zresztą tylko o sam język, ale też o temperament Portugalczyków.

      Kiedy pojechałam do Lizbony na pierwszy staż, przez pół roku nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że mój szef jest permanentnie poirytowany. Powód? Portugalska ekspresja jest głośniejsza. Można się o tym przekonać w autobusach, w tramwajach, w metrze. W Polsce jest po prostu ciszej. W Lizbonie wszędzie słychać wyrazisty szmer rozmów. Intonacja i melodia języka brzmią jak wieczne zdziwienie, graniczące niemal z oburzeniem. Znajomi Polacy, słuchając Portugalczyków, pytali: dlaczego oni wciąż się kłócą?

      ‒ Podczas nauki trudno ten język jakoś sobie „spolszczyć”. Słyszę dźwięki nieporównywalne z tym, co znam. Trudno mi też uchwycić melodię, portugalski brzmi dla mnie tak, jakby ktoś na bieżąco dorzucał po jednym słowie.

      ‒ Ależ on jest niezwykle melodyjny!

      ‒ To może mi słoń nadepnął na ucho…

      ‒ Portugalczycy mają kilka grzechów na sumieniu, które nie ułatwiają cudzoziemcom wejścia w ten język. Po pierwsze, mówią bardzo szybko i ekspresyjnie, po drugie, połykają większość sylab, przez co obcokrajowcom trudno odróżnić poszczególne wyrazy w zdaniach. Przyswajanie portugalskiego jest jak przełamywanie kolejnych barier dźwięku, z czasem coraz więcej słyszysz, rozróżniasz i wreszcie umiesz powtórzyć. Niezbędna jest konsekwencja. Warto od razu dodać, że my, Polacy, i tak jesteśmy w uprzywilejowanej pozycji. Znamy przecież dźwięki nosowe „ą” i „ę”, które w języku portugalskim są pierwszym stopniem wtajemniczenia. Nosówka dźwięczy w moim nazwisku Paixão (pajszau), w którym „a z falką” wymawiamy właśnie przez nos. Kolejny poziom, na który wskakujemy bardzo naturalnie, to zbitki twardych i szeleszczących spółgłosek, a zwłaszcza wyraźnie brzmiące „sz” na końcu wyrazów. Dość swobodnie przychodzi nam więc rozsmakowanie się w portugalskich „usz” i „asz”. Bardzo przyjemnie dla polskiego ucha brzmią takie słowa

Скачать книгу