Kryminał. Zygmunt Zeydler-Zborowski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Kryminał - Zygmunt Zeydler-Zborowski страница 4
– Cóż to? Nie w humorze, moja śliczna? – powiedział, zaciągając się dymem.
Wzruszyła ramionami.
– A dlaczegóż miałabym być w humorze?
– Myślałem, że ci ze mną dobrze.
– Byłoby bardzo dobrze, gdybyś wreszcie trochę zmądrzał.
– Uważasz mnie za głupca?
– Uważam cię za wariata, za człowieka idiotycznie lekkomyślnego. Czy ty rzeczywiście już zapomniałeś, że niedawno wyszedłeś z pudła?
– Nie musisz mi przypominać.
– A czy ty wiesz, co to znaczy recydywa?
Żachnął się.
– Daj spokój. Kodeks karny znam równie dobrze jak i ty, a może nawet lepiej. Nie musisz wysilać się na wykłady. A w ogóle, o co ci właściwie chodzi?
– Wiem, że znowu coś kombinujesz.
– Kto ci to powiedział?
– Nie uważaj mnie za idiotkę.
Zgasił papierosa, podniósł się i wsparty na łokciu przez dłuższą chwilę uważnie przyglądał się dziewczynie. Dziwił się sam sobie, że ciągle jeszcze bardzo mu się podobała, że działała na niego jak żadna inna.
– Posłuchaj mnie, Lucy. To jest pewniak. Rozumiesz? Pewniak. Żadnego ryzyka. Wszystko opracowane na sto dwa. Nie ma możliwości wpadki. Bo widzisz…
– Możliwość wpadki zawsze istnieje – przerwała mu energicznie. – Nie okłamuj siebie ani mnie. Nie entuzjazmuj się tak. Pamiętasz Ryśka?
Pogardliwie machnął ręką.
– Rysiek to był patałach. Żaden fachowiec. Kto bierze na taką robotę broń. Zawsze mogą człowieka nerwy ponieść i zaczyna się strzelanina, a milicjanci także umieją strzelać. Ja tam nigdy broni ze sobą nie biorę. Nonsens. A zresztą powtarzam ci, że nie ma ryzyka. Ja bym na niepewną robotę nie poszedł. Tylko ten jeden ostatni skok i będziemy mieli dużą forsę. Zaraz potem pryskamy do Stanów. Rysiek czeka na mnie w Detroit. Ma napięty piękny interes, tylko potrzeba gotówki. A my gotówkę będziemy mieli. Może nawet ożenię się z tobą.
– Chciałbyś się ze mną ożenić? – zainteresowała się. – Naprawdę?
– A dlaczego nie? Przecież się lubimy. Dobrze nam ze sobą, a będzie lepiej. Przeniesiemy się później do Kalifornii. Kupię ci piękną willę, jacht. Będziemy żyli jak królowie. Forsa sama włazi mi w ręce, to muszę brać. Jak ci się zdaje?
Przytuliła się do niego.
– Boję się. Bardzo się boję. Tak bym chciała, żebyśmy już byli w Ameryce.
– I będziemy. Spokojna głowa. Nikt nas nie zmusi, żebyśmy siedzieli tutaj, w tym śmierdzącym grajdole. Tam człowiek ma możliwości, perspektywy, a tutaj?
– A jak się dostaniemy do Ameryki?
– O to się nie martw. Rysiek przyśle nam zaproszenie. A zresztą jak będziemy mieli dolary na koncie „A”, to możemy sobie jechać, gdzie nam się spodoba. Może zahaczymy o Paryż? Dlaczego nie? Trzeba poznać świat. Za walutę można mieć wszystko.
– Boję się – powtórzyła, obejmując go za szyję. – Wolałabym, żebyś zrezygnował.
– Oszalałaś?! Miałbym zrezygnować z takiej okazji? Czy ty wiesz, dziecino, że taki numer trafia się raz w życiu.
– A jak ty to wszystko później przewieziesz?
– O to niech cię głowa nie boli. Częściowo towar upłynnię tu na miejscu i kupię dolary, a częściowo przeszmugluje się. To nie taka sztuka. Możesz się nie bać. Co jak co, ale szmuglować to ja umiem. Fachowiec jestem od takich rzeczy. Nie przejmuj się, nie denerwuj się. Wszystko będzie okay.
– Widzę, że cię nie sprowadzę na drogę cnoty.
Roześmiał się.
– Szkoda słów. „Droga cnoty” to bardzo dobra rzecz dla mocno nadzianych facetów. A co ty sobie wyobrażasz, że ci wszyscy amerykańscy milionerzy doszli do swoich milionów w charakterze niewinnych aniołków? Zresztą nie ma o czym gadać. Naraili mi pierwsza klasa robotę i nie zrezygnuję.
– Kto ci naraił tę robotę?
– To już nie twoja sprawa. Może ci kiedyś powiem, ale dopiero wtedy, jak będziemy w Ameryce. I tak za dużo gadam z tobą na ten temat.
– Ze wspólnikami będziesz musiał się podzielić – zauważyła.
W jego ciemnych oczach pojawiły się wesołe błyski.
– Podzielić się? Pewnie coś tam odpalę, nie martw się o moich wspólników. Poradzę sobie z nimi.
Pocałowała go mocno w usta.
– Kocham cię, bardzo cię kocham. Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Uważaj. Bądź ostrożny.
Wziął ją w ramiona.
– To się doskonale składa, maleńka, że mnie kochasz. Ja także cię lubię.
– Tylko lubisz?
Zaczął całować ją po oczach.
– Jesteś głupia. Wiesz, że nie używam wielkich słów. Przecież powiedziałem, że chcę się z tobą ożenić. To ci chyba powinno wystarczyć.
– A kiedy weźmiemy ślub?
– Zaraz po tej robocie.
– Lucyna Matyniczowa – uśmiechnęła się – to nawet zupełnie nieźle brzmi. Pobierzemy się przed wyjazdem do Ameryki.
– Oczywiście. Pojedziesz jako moja żona. A jak tam z tym twoim angielskim?
– Podobno robię postępy.
– To dobrze. W obcym kraju bez znajomości języka człowiek czuje się jak idiota.
– A ty skąd tak dobrze mówisz po angielsku?
Roześmiał się.
– Ja mówię wszystkimi językami. Taki już się urodziłem – spojrzał na zegarek. – O, cholera. Ale zrobiło się późno. Umówiłem się. Muszę lecieć.
– Z kim się umówiłeś?
– Nie bądź taka ciekawa, dziecino.
– Z Olkiem?
– Powiedziałem, żebyś nie była taka ciekawa –