Dłużniczka milionera. Dani Collins

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Dłużniczka milionera - Dani Collins страница 4

Dłużniczka milionera - Dani Collins One Night With Consequences

Скачать книгу

momencie zapukała Sharma. Cami z ulgą odwróciła wzrok i poszła otworzyć drzwi.

      – Cześć! – przywitała ją z uśmiechem sąsiadka.

      Cami zamrugała. Zdążyła już zapomnieć, że spodziewa się jej wizyty.

      – Cześć… – bąknęła.

      Sharma zmrużyła oczy i przyjrzała jej się uważnie.

      – Wszystko w porządku? O, widzę, że masz towarzystwo. – Pomachała do Dantego. – Cześć! Jesteś naszym nowym sąsiadem?

      Cami prawie parsknęła śmiechem. Ludzie tacy jak Dante Gallo nie mieszkali w takich miejscach jak to.

      – Dante wpadł tylko na chwilę. – Czując, jak się czerwieni, Cami zapakowała babeczki do papierowej torebki i wręczyła Sharmie razem z kluczykami do samochodu.

      – Dzięki, że pożyczyłaś mi samochód.

      – Nie chcę, żebyś wyjeżdżała. – Shama zrobiła smutną minę. – Co się stało z twoją nową pracą?

      – Później ci wytłumaczę – odparła pospiesznie Cami, modląc się w duchu, żeby Sharma nie pytała o szczegóły.

      Sharma patrzyła to na Dantego, to na nią, jakby się domyślała, że ma z tym coś wspólnego.

      – No dobrze. Miło cię było poznać – rzuciła do Dantego, po czym zwróciła się z powrotem do Cami. – Muszę odebrać Milly z przedszkola. Przyjdziesz się pożegnać, zanim wyjedziesz?

      – Jasne.

      Kiedy zamknęła drzwi, Cami wróciła myślami do poprzedniej rozmowy z Dantem. Żałowała, że nie może cofnąć tego, co powiedziała. Ale niezależnie od jego gróźb, wciąż była szansa, żeby uratować sytuację. Żeby odwołać się do jego rozsądku. A nawet gdyby jej się nie udało, wciąż chciała mu pokazać, że przynajmniej starała się coś naprawić.

      Czekając, aż Cami skończy rozmawiać z sąsiadką, Dante wciąż próbował sobie przyswoić fakt, że jej ojciec nie żyje. Z jakiegoś powodu ta myśl dręczyła go bardziej, niż powinna. Kiedyś, jeszcze zanim ich znajomość przybrała zły obrót, Dante uważał Stephena Fagana za swojego mentora. Jego doświadczenie i wspólna miłość do elektroniki sprawiły, że z czasem zaufał mu bezgranicznie – dlatego tym boleśniej odczuł jego zdradę. Wciąż wierzył, że pewnego dnia usłyszy od niego słowa wyjaśnienia. Że pozna tę historię z perspektywy Stephena… że będzie miał szansę zrozumieć, dlaczego postąpił tak, a nie inaczej.

      To, że Stephen umarł, wcale nie było dobre. Było bolesne, rozczarowujące, niesprawiedliwe. I właśnie wtedy, kiedy próbował pogodzić się z jego śmiercią, ktoś wszedł i oznajmił, że jego babka zasłabła. Wybiegł i kogo zobaczył?

      Cami.

      Wkrótce potem wymknęła się w ogólnym zamieszaniu, ale przez cały dzień nie przestawał o niej myśleć. A gdy jego babka doszła do siebie, uparła się podziękować młodej damie, która jej pomogła.

      Dziesięć lat temu, gdy cała rodzina opłakiwała śmierć jego dziadka, Dante nie odważył się pogorszyć sytuacji, ujawniając przekręt Fagana. To był jeden z powodów, dla których nie podał go do sądu – aby utrzymać babkę i resztę krewnych w nieświadomości co do finansowych kłopotów rodzinnej firmy. Zamiast tego harował w pocie czoła, by przywrócić jej świetność.

      Z tego też powodu babka nie mogła wiedzieć, dlaczego nie wierzył w altruizm Cami. Nie mógł jej powiedzieć, że wolałby skręcić jej kark niż zaprosić ją obiad. Z drugiej strony, gdyby nie zgodził się jej odnaleźć, jego babka byłaby zdolna samodzielnie pójść szukać jej po mieście, narażając się na kolejny atak.

      Dlatego następnego dnia odnalazł CV Cami i przyjechał pod wskazany adres. Wszedł po schodach zniszczonej kamienicy, zastanawiając się, jak to możliwe, że córka Fagana żyła w takich warunkach, i zapukał do drzwi.

      I przepadł! Otworzyła, a jego pole widzenia wypełniła różowa bluzka na ramiączkach, dość kusa, by odsłonić jej dekolt, i dość cienka, by wyraźnie rysowały się pod nią piersi. Czerwone szorty podkreślały zgrabne uda, a kiedy się odwróciła, na widok jędrnych pośladków ślinka napłynęła mu do ust.

      Cami z powrotem obróciła się do niego tak, że znów mógł oglądać ją w całej okazałości. Jej uroda była afrontem. Kłamstwem. Zły i sfrustrowany, patrzył, jak krzyżuje ramiona wokół pełnych piersi.

      – Nie wiem, jak cię przekonać, że wczoraj nie miałam na myśli nic złego.

      – Nie możesz. Mimo to noni chce, żebyś odwiedziła ją w hotelu. Nie w Taborze. W tym, w którym się zatrzymaliśmy.

      Cami spojrzała na niego podejrzliwie.

      – A ty przyjechałeś wybić mi to z głowy?

      – Przyjechałem, żeby cię odwieźć. Ale to prawda, że nie chcę zostawiać jej sam na sam z tobą. Dlatego będę obecny podczas waszego spotkania.

      – Ha ha. Bardzo zabawne… – zaczęła, ale umilkła, widząc powagę w jego oczach. Obróciła się i zaczęła wyjmować z piekarnika ostatnią partię babeczek.

      – Szkoda, że nie poczekałeś do poniedziałku. Już by mnie tu nie było. Powiedz, że wyjechałam.

      Dante obserwował ją bez słowa. Pieczenie babeczek: cóż za swojska, domowa czynność. Ani trochę nie pasowała do tego, jak wyobrażał sobie jej rodzinę: opływającą w luksusy, żerującą na jego własnym pomyśle i ciężkiej pracy. Nic w niej nie odpowiadało portretowi typowego Fagana w jego umyśle. No, prawie nic…

      – W odróżnieniu od ciebie, ja nie okłamuję innych ludzi, zwłaszcza moich bliskich.

      – Kochasz wbijać mi szpile, co? Kiedy niby cię okłamałam?

      Na przykład wtedy, kiedy próbowała mu wmówić, że spłaca dług ojca.

      – Nieważne. Nie przyszedłem tu po to, żeby rozdrapywać stare rany. Jestem ponad to.

      – Doprawdy? – prychnęła Cami. – To dlaczego mnie zwolniłeś, nie dając mi nawet szansy? Dlaczego powiedziałeś, że to dobrze, że mój ojciec nie żyje? Moja matka zginęła w tym samym wypadku. Czyżby ta informacja też miała sprawić ci radość? – głos załamał jej się lekko.

      Dante chciał ją zbyć. Chciał uznać, że dramatyzuje; dowieść, że nie tak łatwo go rozkleić. Mimo to coś ścisnęło go w piersi. Co by nie mówić, utrata rodziców była ogromnym ciosem, na który nie mógł pozostać zupełnie obojętny.

      – Nie powinienem był tego powiedzieć – przyznał.

      – Nie – zgodziła się Cami. – Nie powinieneś.

      Ależ ona miała tupet!

      Zgarnęła tacę i szpatułkę i włożyła je do

Скачать книгу