To będą piękne święta. Karolina Wilczyńska

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу To będą piękne święta - Karolina Wilczyńska страница 2

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
To będą piękne święta - Karolina Wilczyńska

Скачать книгу

postanowiła wyprasować dziecięce ubranka. To zajęcie akurat lubiła, bo rozczulały ją małe bluzeczki i śpioszki. Dotykała każdej sztuki z czułością, rozprasowywała dokładnie i składała tak, żeby nie było na nich żadnej fałdki.

      Rozkładając deskę do prasowania między stołem a łóżeczkiem dziecka, zastanawiała się, jak zorganizują dzisiejszy wieczór. Matka zapraszała ich do siebie, ale Tamara odmówiła.

      – Raczej nie przyjdziemy – powiedziała. – Zostaniemy w domu.

      – Jak uważasz. – Chociaż głos matki był spokojny, to córka doskonale wiedziała, że odmowa ją uraziła. – Ale pamiętaj, w razie czego zawsze możesz przyjechać.

      – Nie będzie takiej potrzeby – zapewniła.

      Tamara doskonale wiedziała, że matka nie lubi Leszka. Co prawda odnosiła się do niego z chłodną obojętnością, ale dziewczyna zbyt dobrze ją znała, żeby nie wiedzieć, co się pod tym kryje. Dlatego nie wyobrażała sobie wspólnej wieczerzy. Wolała ją spędzić z mężem i dzieckiem.

      – Czy naprawdę nie możesz jej czymś zająć? – W głosie Leszka pobrzmiewało zniecierpliwienie. – Chyba mi nie powiesz, że małe dzieci tak ciągle płaczą.

      Usiadł na łóżku i przeczesał palcami włosy.

      – Nie ciągle – odpowiedziała. – Trzy godziny była spokojna. A wcześniej spała.

      – A teraz?

      – Teraz chce jeść.

      – To ją nakarm.

      – Właśnie to robię.

      Mężczyzna oparł głowę na dłoniach.

      – Chyba zaraz rozsadzi mi czaszkę – mruknął.

      A potem wstał, podszedł do zlewu, odkręcił wodę, pochylił się i zaczął pić prosto z kranu.

      – Nie możesz sobie nalać do szklanki?

      – Żebyś potem narzekała, że musisz zmywać? – odpowiedział pytaniem na pytanie. Otarł usta i odetchnął głęboko. – Ufff, trochę mi lepiej.

      – Skoro już wstałeś, może powiesz mi, gdzie byłeś przez całą noc? – Wiedziała, że Leszek nie lubi takich pytań, ale przecież jako żona miała chyba do nich prawo?

      – Zarabiałem na chleb – powiedział.

      – I zarobiłeś?

      – Owszem. Nawet na coś do tego chleba też – oznajmił z dumą i popatrzył na futerał gitary stojący przy drzwiach. – Ona mnie nigdy nie zawiodła. Zawsze pomoże.

      – Skoro tak, to może zostaniesz z Marysią, a ja pójdę na zakupy? – zaproponowała. – Niedługo zamkną sklepy, a niczego nie mamy.

      – Spokojnie, zdążymy. – Machnął ręką. – Zresztą jeszcze nie dostałem tej kasy. Odbiorę ją dopiero po południu.

      – Jak sobie to wyobrażasz?! – Tamara w tym momencie już naprawdę się zdenerwowała. – Zapomniałeś, że dzisiaj Wigilia? Nie mamy ani karpia, ani zupy grzybowej, ani pierogów… – wyliczała.

      – Ani humoru – dodał złośliwie. – Że też ty musisz tak ciągle narzekać. – Pokręcił głową.

      – Leszek, ja nie narzekam. Tylko czy ty naprawdę nie rozumiesz, jaki jest dzień?

      – Wiesz, przed ślubem twierdziłaś, że masz gdzieś tradycje i nie interesuje cię to, co robią wszyscy. O co więc teraz chodzi? Domagasz się siana pod obrusem i karpia w wannie? Bo tak trzeba? Dziewczyno, co się z tobą stało!

      – Ale… myślałam, że… chciałam, żebyśmy usiedli razem… – Z trudem przełykała łzy. – Przecież to pierwsze święta Marysi.

      – Myślałam, myślałam – przedrzeźniał ją mąż. – Pierwsze, ale nie ostatnie. – Popatrzył na córkę, która skończyła jeść i zajęła się oglądaniem własnej zaciśniętej piąstki. – Dobrze, chcesz święta, to będziesz je miała. Takie, jakich jeszcze nigdy nie przeżyłaś. – Zaczął wkładać spodnie. – Nie myśl sobie, że nie potrafię swojej rodzinie zorganizować wigilii. – Zapiął pasek i sięgnął po sweter. – Zrobię to, bo potem byś przez cały rok jęczała, że było inaczej niż w twoim mieszczańskim domu. Proszę bardzo, będzie wieczerza!

      Tamara milczała. Patrzyła, jak mąż wkłada buty i sięga po wiszącą przy drzwiach kurtkę.

      – Idę po kasę – rzucił, wychodząc.

      Trzasnęły drzwi, a Marysia znowu zaniosła się płaczem.

      Było zbyt zimno, żeby wychodzić z małą na dwór. Ponad piętnaście stopni mrozu dawało się we znaki dorosłym, a co dopiero półrocznemu dziecku. Kierując się jednak wskazówkami matki, Tamara ubrała Marysię w kombinezon, otuliła ciepłym kocem i wyszła z wózkiem na balkon.

      – Dziesięć minut na powietrzu dobrze jej zrobi, nawet gdy jest mróz – tłumaczyła Ewa. – Zahartuje się trochę, a nie zdąży przemarznąć.

      Wychodzenie przed blok nie miało w taki dzień sensu. Cała procedura znoszenia wózka, a potem wnoszenia jego i dziecka na drugie piętro zajęłaby więcej czasu niż krótki spacer. Dlatego w takich chwilach Tamara wykorzystywała balkon, na którym o tej porze było słonecznie i mróz aż tak nie dokuczał.

      Ale przez to nic nie kupię – pomyślała. – Zresztą i tak nie mam pieniędzy.

      Owszem, coś tam jeszcze znalazłaby w portfelu, bo starała się oszczędzać, ale z pewnością nie tyle, żeby zrobić większe zakupy.

      Kołysząc małą w wózku, zastanawiała się, kiedy wróci Leszek.

      Po ślubie zamieszkali w wynajętej kawalerce. Był to właściwie pokój z aneksem kuchennym i łazienką. Na niecałych trzydziestu metrach kwadratowych musieli pomieścić się razem z małym dzieckiem.

      – To naprawdę głupi pomysł – oceniła matka. – U mnie są trzy wolne pokoje, ale skoro się upieracie…

      Cóż, ona może byłaby skłonna zamieszkać z matką, ale Leszek stanowczo zaprotestował.

      – Nie wyobrażam sobie życia z twoją matką pod jednym dachem – oświadczył stanowczo. – Więc jeśli chcesz tam być, to beze mnie.

      Próbowała mu tłumaczyć, że takie rozwiązanie byłoby po prostu rozsądniejsze, ale żadne argumenty do niego nie trafiały.

      – Skoro tak nalegasz na ślub i tak bardzo zależy

Скачать книгу