Paziowie króla Zygmunta. Domańska Antonina

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Paziowie króla Zygmunta - Domańska Antonina страница 12

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Paziowie króla Zygmunta - Domańska Antonina

Скачать книгу

i dobrze radzisz, mój kochany chłopiec; będę tedy zostać przy kataplazmach. Zaiste, już pierwsza doza mikstury omdlenie mi przyciągnęła, a przykazał mi z sześciu flaszek kolejno co godzina trzy łyżki… lecz gdy nadejdzie Bisantizzi, a spostrzeże żaden ubytek leków…

      – O taką drobnostkę trapilibyście się, miły panie? Poulewamy z każdej flaszki po trosze, niech ano ma uciechę, że was uzdrowił. Kataplazmy gorące… to mi rada! Tego się trzymajcie: a rosół i wina dobrego kieliszek jeszcze nikomu nie zaszkodził. Przyniosę wam, dobrze?

      – Apetyt by się znalazł, niesmak czułem srogi po miksturze, ale to już przeszło: ino ten straszny żołądek kurcz.

      – Z głodu, panie magister, z głodu.

      – Ha… ja zaryzykuję… rosołu parę łyżeczki.

      – Zobaczycie, jak się wam polepszy! Lecę, a wrócę jak najrychlej. Spokój i ciepłe okłady! Tymczasem zaś przyjdą moi koledzy posługować waszej miłości, grzać i odmieniać kataplazmy.

      – Zaliżby chcieli?

      – Oni? Jeszcze nas, panie magister, nie znacie: zabawę rzucą, a do was przybiegną.

      – A tom sobie piwa nawarzył! – zaśmiał się z cicha Jasiek do kolegi, wychodząc z mieszkania chorego.

      – Ino przypilnujmy, coby go ten truciciel nie przerobił na swoją wiarę, to wszystko będzie dobrze – odparł Ostroróg.

      – Bogiem a prawdą żal mi starego i nie spocznę, póki go nie uleczę. A co się wyleży, przepości, wygrzeje pod kataplazmami, to ino na dobre mu się przyda, a nam ku zabawie. Krzyknij no po drodze na tamtych, niech idą nie mieszkając106 do Niemca i godnie mu posługują. Dogonisz mnie przed kuchnią.

      – A gdzież to paniczom tak pilno? Co za sprawa do królewskiej kuchni? Czy was kto posłał, czy może ino po jaki przysmaczek dla siebie? – zaczepiła paziów Serczykowa, klucznica i gospodyni drugiego stołu, zwanego marszałkowskim, przy którym jadali przedniejsi dworzanie i armia paziów.

      Pani Serczykowa pędziła przy dworze królewskim życie niezmiernie czynne, bo i zaopatrywanie spiżarni w różnorodne zapasy, owocowe serki i powidła na zimę, wędliny, wydawanie kucharzom, doglądanie, przyznać trzeba nader troskliwe, by uczestnikom drugiego stołu na niczym nie zbywało, zabierało jej wiele czasu.

      Dobrowolnie zaś stwarzała sobie jeszcze uboczne zajęcie, gdyż – będąc ciekawą jak Ewa, żona Lota i wszystkie siedem żon Sinobrodego, a gadulstwem nieokiełznanym przewyższając Midasowego balwierza107 – wtrącała się z zapałem do spraw cudzych, wypytywała służbę na prawo i na lewo i puszczała w świat plotki niepodobne do prawdy.

      W tym o tyle się różniła od Mariny Arcamone, że nie w celach złośliwych to czyniła; jeśli zaszkodziła komu swą gadatliwością, co się często zdarzało, spłakiwała się potem rzewnymi łzami i starała się złe naprawić, z czego prawie zawsze jeszcze większy kłopot wyrastał, i tak bez końca.

      – O co chodzi? O co chodzi? – terkotała jak na kołowrotku. – Niech się panicze nie trudzą, ja usłużę.

      – Bóg zapłać pani gospodyni; rosołu mocnego i wina potrzebujemy – odpowiedział Drohojowski.

      – Rosołku? A jakże, w tej chwilusi przyniosę… dobrego, a jakże; jest wyborny, dla panny Papacody, osobno się gotuje. Ale Bóg jeden raczy wiedzieć, czy się na co przyda, bo już tej biedaczce niewiele się należy.

      – Co pani Serczykowa powiada?

      – A tak, tak, święta prawda, jak nieboszczykowi memu wiecznego zbawienia pragnę.

      – Cóż jej się stało?

      – Jak to, nie słyszeliście panicze? Wżdy od jednego z was o tym nieszczęściu się dowiedziałam.

      – Od pazia?

      – Sprawiedliwie gadam, a jakże. Pan Piotruś Stadnicki mi się zwierzył; kochany aniołeczek! Ino zmiłujcie się, wasze miłoście, bo to sroga tajemnica… najmiłościwsza pani śmiercią zagrodziła, gdyby kto śmiał mówić o tym.

      – To niechże pani gospodyni ściśnie zęby i ucieka czym prędzej.

      – Nie, nie, ja wiem, że paniczom powiedzieć, to jakby w studnię wrzucić, powiem wam, a jakże… ino że to straszne dziwy, uwierzyć nawet trudno.

      – Powiadajcież prędzej, bo nas pali!

      – Ano, wczoraj w ogrodzie, gdy królowa jejmość przechadzała się z pannami, nagle ziemia rozpękła się na dwoje, jak raz ponad tym miejscem, gdzie jest smocza jama; dym smrodliwy buchnął jak z piekielnych czeluści, za czym wyskoczył potwór ognisty i rzucił się na jej miłość pannę Papacodę i pokąsawszy ją, uciekł na powrót do onej pieczary. Dym się w powietrzu rozpłynął, ziemia skleiła się gładziutko, rzekłbyś wszystko przywidzenie, gdyby nie ono biedactwo tak srodze pokaleczone.

      – Ach, straszne wydarzenie! – westchnął Ostroróg zasłaniając twarz rękami, by gospodyni nie dostrzegła, że się krztusi od śmiechu.

      – Zaraz ją rozebrali, a jakże, do łóżka położyli, no… i w Bogu jedyna nadzieja. Ale na tym padole ziemskim jednemu piołun, a drugiemu miód, a jakże. Panna Arcamone ino przed zwierciadłem siedzi, głową sobie przytakuje, a piosenki włoskie z cicha nuci.

      – Cóż za uciecha niewczesna?

      – Ano jakoż się nie ma radować, gdy bez ten szpetny trafunek jasno się okazało, że Papacoda z całego fraucymeru najstarsza.

      – Nie może być!

      – Wcale to nieładnie przeczyć starszym, a nawet grzech, a jakże. Wżdy całemu światu wiadomo, że smoki i insze ludożery rade rzucają się ino na leciwe niewiasty. O, święte panny i wdowy… czegóż ja po rosół i po wino nie idę!

      – Niech się pani gospodyni śpieszy!

      Za krótką chwilę przybiegła zdyszana, z garnuszkiem wrzącego rosołu i buteleczką wina.

      – A dla kogo rosołek? Dla kogo? Czy który z paniczów może?

      – Ej, dziękować Bogu żaden z nas, ino medyk pana Kmity zachorzał ciężko.

      A Drohojowski dodał ciszej:

      – Uroki.

      – I rosołem chcecie go waszmościowie kurować? Wżdy lepiej od razu nóż wbić w samo serce; toć urzeczonemu kropli wody podać nie wolno, pokąd się wedle prawego przepisu uroku nie odczyni.

      – Naprawdę?

      – Każde jadło kamieniem, każde picie smołą diabelską się staje.

      – A to kłopot!

      – Powiedz waszmość raczej śmierć, a nie zmyślisz.

      – Więc jakaż

Скачать книгу


<p>106</p>

mieszkać (tu daw.) – zwlekać. [przypis edytorski]

<p>107</p>

balwierz (daw.) – fryzjer; Midasowy balwierz (mit. gr.) – król Midas został ukarany przez bogów oślimi uszami, o czym wiedział tylko jego fryzjer. Ten, zmęczony ukrywaniem tajemnicy, wykopał dołek w piasku i do niego wyszeptał sekret, a następnie zasypał. W tym miejscu wyrosła trzcina, a z jej szumem na wietrze tajemnica króla Midasa rozniosła się po świecie. [przypis edytorski]