Paziowie króla Zygmunta. Domańska Antonina

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Paziowie króla Zygmunta - Domańska Antonina страница 9

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Paziowie króla Zygmunta - Domańska Antonina

Скачать книгу

marsz na górę! Król jegomość wie o wszystkim i będzie was sądził.

      – Co? Za parę werbów91?

      – Za jedną lekcję? Sam król?

      – Milczeć! Marsz na górę, powiadam.

      – Ale idziemy, idziemy, ino kosz z rybami trza zabrać.

      – Z jakimi rybami?

      – A o… tyle ślicznych karpi, karasi, nawet dwie szczuki…

      – Od samego obiadu człek siedzi, pełen kosz nałowiliśmy.

      – Wżdy ich nie wrzucimy na powrót do wody – burknął zuchwale Boner.

      – Wasza miłość pozwoli odnieść to do marszałkowskiej kuchni.

      – Chcieliśmy się Serczykowej podchlebić; pięknieśmy wyszli!

      – Za taką błahostkę do samego króla!

      – Gdyby wasza miłość nie był tak zagniewanym, przysiągłbym, że sobie ino dworuje92.

      – Niechże pan ochmistrz ulituje się ten ostatni raz, każe nam wlepić po dziesięć batów na kobiercu, pocałujemy go w rękę i sza!

      – Jak Boga kocham, nijakiej uciechy biedny paź zażyć nie może!

      Malcy paplali bez wytchnienia, jak najęci, a biedny Strasz i mistrz Ambroży stali zmieszani, zupełnie zbici z tropu i poglądali na siebie, ruszając ramionami.

      – Alibi… – westchnął ochmistrz.

      – Alibi… – westchnął bakałarz.

      – Słyszałeś, co mówili? – w samo ucho syknął Jędruś Krystkowi.

      – No, to jakże… czegóż czekamy? Idziemy na tę górę czy nie? – domagał się Czema z odwagą męczennika wiedzionego na tortury.

      – Idźcie precz na złamanie karku! Niech was moje oczy nie widzą!

      – Bóg zapłać waszej miłości; trzymajże i ty kosz, bo ciężki.

      – Chodźmy – rzekł Strasz – trzeba królowi jegomości zdać sprawę.

      – Właściwie rzekłszy, to chyba nie między paziami szukać trzeba winowajcy – zauważył Ambroży.

      – I mnie się tak zdaje. Chwała Bogu.

      W zamkowym ogrodzie tymczasem niewesoło się bawiono: królowa, rozdrażniona do najwyższego stopnia, mówiła niby do swych towarzyszek, lecz co drugie zdanie wtrącała jakiś przytyk do męża, tonem szorstkim, zjadliwym. Robiła to jednak o tyle zręcznie, że można było nie rozumieć tych przykrych słówek i król Zygmunt, nie chcąc doprowadzać do poważniejszego nieporozumienia, starał się nie słuchać i nie słyszeć tej niebezpiecznej rozmowy.

      Signora Papacoda pobiegła z ukochanym zwierzątkiem do swej komnaty, by za pomocą wody, mydła i ścierek przywrócić Kupidynkowi jego pierwotną urodę. Poczciwy Stańczyk coraz to nowymi konceptami silił się zabawić króla, ale w powietrzu ciągle jeszcze wisiała burza.

      I paziów rola łatwą nie była: jeśli nie oni osobiście, to kilku z ich grona obraziło ulubioną damę dworu, a obrazę odczuła gniewnie królowa. Stali więc wyprostowani w szeregu, nie śmiejąc po cichu nawet rozmawiać z sobą.

      Wtem wielkie zdziwienie odmalowało się na ich twarzach, najpierwsi spostrzegli coś niebywałego i niespodziewanego: oto na ścieżce, wiodącej od strony podwórza, ukazał się Dymitr Montwiłł… nie wołany, nie będący w służbie, w szarym codziennym ubraniu. Kołpaczek93 barankowy miał w rękach i szedł z jakimś wahaniem, to przyśpieszając kroku, to stając, to wlokąc się noga za nogą… W końcu przemogła silna wola nad obawą; biegnąc prawie, doszedł do króla i upadł przed nim na kolana.

      – Raczcie, najmiłościwszy panie – zaczął, jąkając się – raczcie rozkazać, bym został ukarany, bo… to… ja zawiniłem.

      – Ty? Wszak ochmistrz…

      – Jam to uczynił; przyznaję się waszej królewskiej mości.

      – Dwadzieścia pięć korbaczów94! – krzyknęła, nie hamując swej złości, Bona.

      – Dlaczegożeś to zrobił? Powiedz szczerze.

      Montwiłł milczał.

      A Stańczyk, wsparty na poręczy ławy królewskiej, rzucał badawcze i przenikliwe spojrzenie w twarz klęczącego chłopaka.

      – Wiedziałżeś, że to koń miłościwej pani, gdyś mu obcinał ogon? – spytał.

      – Jak możecie posądzać mnie nawet o podobne bezeceństwo! – krzyknął paź z oburzeniem. – Obciąłem ogon, to prawda, ale mniemałem, że to wierzchowiec panny de Opulo; te siwki takie do siebie podobne.

      – Wstań i pójdź bliżej – rzekł król łagodnie.

      Położył rękę na ramieniu Dymitra i spytał:

      – Dlaczego kłamiesz?

      – Ja… praw…

      – Kłamiesz. Przyznajesz się do winy, a wcale nie wiesz, o co chodzi. Konie wszystkie zdrowe, żadnemu ogona nie brakuje. Przecz95 skłamałeś?

      Chłopak milczał.

      – A to Litwin uparty! – szepnął król do Stańczyka. – Jeżeli powiesz prawdę, choćbyś i winien był, nie spotka cię kara. Nie chcesz, to cię każę natychmiast odesłać rodzicowi.

      – O panie najmiłościwszy… najlepszy… tak już powiem. Jego miłość pan ochmistrz, jego miłość pan bakałarz przyszli do naszej izby, a zbudziwszy mnie nagle ze snu, rozpytywali, a trapili, a wyciągnąć ze mnie duszę chcieli, aż mnie z tego wszystkiego w głowie zakręciło się. Dopiero, kiedy się zabrali z komnaty, jasność mnie ogarnęła… chyba gdzie niektóry z paziów co przeskrobawszy. Także ja rzekę do siebie: „I nic nie zrobisz dla dobrych kolegów, Montwiłł? Choćbyś i bicie dostał, nu to i co? Lepiej tobie wytrzymać, coś twardy i zęby ściśniesz, niż Boże broń na słabszego by padło”. Tak ja i przyszedł przyznać się najmiłościwszemu panu jedno bieda, że nie wiedział do czego.

      I znowu runął do nóg królowi.

      Zygmunt spojrzał przeciągle na żonę i rzekł:

      – Zbyt pochopne sądy najczęściej okazują się mylnymi.

      A gładząc dobrotliwie płową czuprynę Dmytrusia dodał:

      – Zaiste warto paziem zostać, by zyskać takiego przyjaciela!

      Rozdział

Скачать книгу


<p>91</p>

za parę werbów (z łac. verbum: czasownik, słowo) – z powodu kilku czasowników, tj. z powodu opuszczonej lekcji łaciny. [przypis edytorski]

<p>92</p>

dworować – kpić, żartować z kogoś. [przypis edytorski]

<p>93</p>

kołpak – tu: wysoka czapka bez daszka. [przypis edytorski]

<p>94</p>

korbacz (daw.) – bat, bicz; uderzenie biczem. [przypis edytorski]

<p>95</p>

przecz (daw.) – dlaczego. [przypis edytorski]