Koszyk kwiatów. Schmid Christof
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Koszyk kwiatów - Schmid Christof страница 5
Ja z nim w przygodzie: ode mnie obrony
Niech będzie pewien, pewien uwielbienia,
I lat sędziwych, i mego zbawienia. —
Poczęła znowu płakać, a łzy spadały kroplami na kwiatki i błyszczały w świetle księżyca jak rosa. „Ten co o kwiatach pamięta, i posila one41 rosą, nie zapomni i o mnie! – Tak dobry Boże! spuść kropłę pociechy w smutne serce moje i mojego ojca, jak zasilasz rosą po ojcowsku biedne kwiatki polne!”
Wspomniawszy o ojcu, pomyślała: „O ty, dobry ojcze! gdy spojrzę na te kwiatki, przychodzą mi na myśl twoje słowa, któreś mi tyle razy powtarzał, zwracając na nie uwagę moją.”
„Te pączki róż wyrosły spośród kolców; tak z boleści moich, wyrodzą się niezawodnie radości. Kto by usiłował tę z wolna rozwijającą się różę za wcześnie wydobywać z pączka, ten by ją zniszczył. Bóg tylko umie rozwinąć powoli te delikatne listeczki, i nadać im ten śliczny zapach. Tak i z moich cierpień wywinie z czasem swoją nieograniczoną mądrością swoje łaski, a choć to z wolna idzie, trzeba czekać czasu, który On najlepiej wie, – i ufać, bo On nie zawiedzie.”
„Niezapominajki, – mówią mi: nie zapominaj o Bogu, jak On o tobie nie zapomina! – Są błękitne jak niebo; – niebo ma być pociechą twoją w cierpieniach, bo będzie odpoczynkiem po mężnym wytrwaniu!”
„Wiczka z listkiem białym i różowym; – pozioma roślinko jakżebyś ty się musiała czołgać w prochu ziemi, gdybyś nie miała podpory, na którą się wwijasz, i tak podnosisz w górę! – I ja bym tak nikczemną była i niszczała w prochu ziemi, gdybyś Ty, Boże, nie stał mi za podporę w mej słabości! – Daj mi, Boże! pamięć na ten stosunek mnie nieszczęśliwej względem Ciebie, potężnego Pana!”
„Ta gałązka rezedy zapełnia swą przyjemną wonią całe więzienie; i temu nawet udziela swego błogiego zapachu, kto ją zerwał; – stanowię być tobie podobną, nie gniewać się na tych, i tym być dobroczynną, którzy mię wyrwali z mego ogródka i w tym smutnym osadzili więzieniu.”
„Oto tu jest różczka42 barwinku: ten i w zimie nawet zachowuje swoję43 świeżość, a w ostrej porze roku swą zieloną farbą głosi błogą każdemu nadzieję! – To ziółko uczy mię, że w moich cierpieniach nie powinnam upadać na sercu, lecz unosić się nad to wszystko, co mię tłoczy, nadzieją w Boga. Toć ten, co ziółko to wśród wichrów zimowych, pod mrożącym śniegiem i lodem, w jego świeżości i zieloności utrzymuje, i mnie pokrzepiać zechce w moich cierpieniach.”
„Oto i listki wawrzynowe w moim bukiecie, przypominają owe wawrzyny, które obiecane są tym, co mężnie walczyli w tym życiu z dotkliwymi przeciwnościami i nie dali się onym zwyciężyć. Wierzę, coś powiedział, Panie! że zwycięzcy dasz koronę żywota! I spodziewam się, że za mężne przezwyciężenie siebie samej raczysz mi onęż44 udzielić. – Wy, kwiatki, łatwo więdniejecie45 i równie ziemskie radości, nikniecie! – ale tamta korona, co nas czeka po krótkich cierpieniach, jest wieczna!” —
Ciemny obłok zakrył przyświecający księżyc; Marianna nie mogła widzieć swych kwiatków i rozmawiać z nimi, posępna ciemność zapełniła więzienie. Smutne myśli poczęły ją straszyć, aleć przeleciała chmura tamująca światło księżyca i znowu jasność napełniła więzienie: „Tak to, mówiła sobie z tego powodu, może niewinność być zaćmioną na czas jakiś, ale potem zajaśnieje na nowo. Obecnie ciężą na mej niewinności ponure chmury okrutnych podejrzeń, aleć Ty, Boże, rozpędzisz te fałszywe zarzuty i pokażesz prawdę, że jestem niewinną!”
Po tych uwagach położyła się Marianna na posłaniu i zasnęła pokrzepiającym snem; śniło jej się: że chodziła po sadzie, położonym wśrzód46 pustyni otoczonej niebotycznymi świerkami, w okolicy nieznanej, przy świetle księżyca. Jeszcze jej księżyc nigdy tak jasno i powabnie nie przyświecał; a śliczne kwiatki rozlewały najprzyjemniejszy zapach i barwiły rozmaitością farb swoich. Znalazła tam i ojca swego z wypogodzoną twarzą; pośpieszyła ku niemu i z radości, iż go tak widzi, płakała na piersiach jego spoczywając. Gdy odeckła47, zroszona łzą była jej twarz.
Rozdział V. Marianna przed sądem
Zaledwo Marianna odeckła48, wszedł do więzienia sługa sądowy i poprowadził ją przed sąd. Zgroza przejęła ją, gdy weszła do izby posępnej, wysokie starożytne mającej sklepienie i okna z sześciobocznych szyb złożone. Sędzia zasiadł krzesło czerwonym oszyte suknem, w czarnym obszernym ubraniu, z potężną na głowie peruką. Pisarz siadł z piórem w ręku przy wielkim stole od starości zupełnie czarnym. Sędzia zadał jej wiele pytań, na które ona sumiennie odpowiedziała. Z płaczem zarzekała się, że jest niewinną zarzuconej jej kradzieży, wszakże na to odrzekł jej sędzia: „Mnie ty nie oszukasz i nie wymożesz na mnie, abym to, co jest niepodobieństwem, miał uznać za prawdę. – Nikt prócz ciebie nie był w tej izbie, z której pierścionek zginął, nikt też nie może go mieć jak ty; więc wyznaj, iżeś go skradła.”
Z rozrzewnieniem odpowiedziała Marianna: „Nie mogę jenaczej49 mówić, tylko jak mówiłam: że o pierścionku nic nie wiem, nie mam go, ani nawet widziałam.”
„Kłamiesz! przecież są tacy, co go w ręku twoich widzieli. Cóż na to powiesz?”
„Nikt go widzieć nie mógł, bo ja go nigdy nie miałam, ani widziałam.”
Sędzia zadzwonił i wprowadzono Jutkę: ta, ze zemsty, iż ją ominęła darowana Mariannie suknia, w celu żeby zniszczyć zaufanie państwa swego, jakie powzięli dla Marianny, powiedziała była swoim koleżankom: „Pierścionka tego nie mógł kto inny skraść, jak ta niegodziwa ogrodowianka. Odchodząc ze dworu, właśnie gdy schodziła ze schodów, przypatrywała się pierścionkowi z oczkiem; gdy mię spostrzegła, przelękła się i schowała go. Zaraz mi to było rzeczą podejrzaną, ale nie chciałam o tym mówić, bo sobie myślałam; może jej go podarowano jak i inne rzeczy; – jeżeli ukradła, zrobi się niezawodnie hałas, a w ten czas nie będzie za późno powiedzieć moje spostrzeżenie. – Cieszy mię to dużo, że dziś nie byłam jeszcze w tym pokoju, z którego pierścień zginął; bo takie lizuski jak ta Marianna, zdolne są uczciwych ludzi w podejrzenie wprawić.” Jutkę schwycono za słowo i spowodowano zeznać to spostrzeżenie przed sądem. Gdy weszła do izby sądowej, a sędzia ją napominał, żeby wobec Boga wszystko wiedzącego wyznała prawdę, zadrżały wprawdzie pod nią nogi i serce poczęło się lękać, ale złośliwa nie usłuchała głosu sędziego i sumienia, głosu Boga, bo sobie pomyślała: gdybyś się teraz przyznała, iż nakłamałaś na nię50, odpędziliby cię ze służby, albo wcale do więzienia wtrącili. Pozostała więc przy swym kłamstwie i w oczy Mariannie powiedziała: „Ty masz ten pierścionek; ja widziałam go w twoich ręku.”
Marianna wzdrygnęła się na to bezczelne kłamstwo, ale nie potwarzyła, ani złożyczyła, lecz ze łzami odrzekła: „To, co ty mówisz, jest kłamstwo, bo nie widziałaś u mnie pierścionka. Jakże też ty możesz tak szkaradnie kłamać i mnie, która ci
41
42
43
44
45
46
47
48
49
50