Stracone złudzenia. Оноре де Бальзак
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Stracone złudzenia - Оноре де Бальзак страница 15
– Przed wybuchem Rewolucji – powiedział – najwięksi panowie przyjmowali u siebie Duclosa, Grimma, Crébillona139, ludzi, którzy tak samo jak ten gryzipiórek z Houmeau byli niczym; żaden jednakże nie wpuściłby do domu poborcy, jakim jest, koniec końców, Châtelet.
Du Châtelet zapłacił za Chardona, wszyscy poczęli go traktować z pewną oziębłością. Czując się zagrożony, dyrektor podatków, który od chwili gdy pani de Bargeton nazwała go tylko „Châteletem”, poprzysiągł sobie w duchu, że musi mieć tę kobietę, wszedł na pozór w intencje pani domu, stanął po stronie młodego poety, oświadczając się jego przyjacielem. Ten wielki dyplomata, którego cesarz tak lekkomyślnie się pozbawił, zręcznie przyciągnął do siebie Lucjana, okazując mu jawną życzliwość. Aby wprowadzić w świat poetę, wydał obiad, na którym znalazł się prefekt, naczelnik skarbowości, pułkownik miejscowego garnizonu, dyrektor szkoły marynarskiej, prezydent trybunału, słowem wszyscy dostojnicy administracji. Biednego poetę fetowano tak wspaniale, że kto bądź inny niż dwudziestodwuletni chłopiec byłby silnie podejrzewał jakąś mistyfikację w pochwałach, jakimi zasypywano mu oczy. Przy deserze Châtelet nakłonił rywala do wygłoszenia Ody umierającego Sardanapala140, swego ostatniego arcydzieła. Słysząc ten utwór, dyrektor kolegium, człowiek z natury flegmatyczny, począł klaskać w ręce, utrzymując, że Jan Baptysta Rousseau141 nigdy nie napisał nic lepszego. Baron Sykstus Châtelet pomyślał, że mały wierszokleta zadławi się prędzej czy później w tej cieplarni pochwał i zachwytów lub też w upojeniu przedwczesnej sławy pozwoli sobie na jakąś śmiałość, która go zepchnie z powrotem do dawnej nicości. Oczekując na rychły zgon tego geniusza, złożył, na pozór z całym wyrzeczeniem się, dawne pretensje u stóp pani de Bargeton; jednakże z wytrawnością bywalca ukartował sobie cały plan i ze strategiczną bacznością śledził postępy dwojga kochanków, upatrując chwili, w której będzie mógł zgubić Lucjana. Od tej pory począł się rozchodzić po Angoulême i okolicach głuchy szmer, zwiastujący pojawienie się w mieście wielkiego człowieka. Powszechnie oddawano pochwały pani de Bargeton za troskliwość, jaką otaczała to młode orlątko. Raz zdobywszy uznanie swego postępowania, pani de Bargeton zapragnęła uzyskać sankcję generalną. Obębniła w całym departamencie proszony wieczór z lodami, ciastkami i herbatą, wielką nowość w mieście, w którym herbatę sprzedawano jeszcze w aptekach, jako kordiał142 używany przeciwko niestrawności. Zaproszono kwiat arystokracji na wysłuchanie wielkiego dzieła, które miał odczytać Lucjan.
Luiza zataiła przed młodym przyjacielem trudności, które zwyciężyła, lecz wspomniała mu w kilku słowach o sprzysiężeniu uknutym przeciwko niemu przez „towarzystwo”. Nie chciała pozostawiać go w nieświadomości niebezpieczeństw drogi otwierającej się przed genialnymi ludźmi i najeżonej przeszkodami nie do zwalczenia dla ludzi pospolitych. Z odniesionego zwycięstwa pragnęła wyciągnąć dlań naukę. Białą ręką ukazała mu sławę okupywaną nieustannym cierpieniem, mówiła o stosie męczeńskim, przez jaki trzeba mu się przedrzeć, słowem, przyrządziła swoje najpiękniejsze „tartynki” i ukwieciła je najpompatyczniejszymi wyrażeniami. Była to podróbka owych improwizacji, które tak szpecą Korynnę pani de Staël143. Luiza uczuła się tak wielką przez swą wymowę, iż tym więcej pokochała beniaminka144, który stał się źródłem jej natchnienia; poradziła mu odważnie zaprzeć się ojca przybierając szlachetne miano de Rubempré, bez względu na krzyki, jakie wywoła ta zmiana, którą zresztą król ulegalizuje. Będąc spokrewnioną z margrabiną d’Espard z domu de Blamont-Chauvry, mającą ogromne wpływy u dworu, podejmowała się wyjednać tę łaskę. Te słowa „król”, „margrabina d’Espard”, „dwór” podziałały na Lucjana niby widok wspaniałego fajerwerku; konieczność tego chrztu stała się dlań oczywistością.
– Drogi mały – rzekła Luiza głosem tkliwego natrząsania – im wcześniej to nastąpi, tym wcześniej uzyska sankcję.
Przebiegła jedną po drugiej kolejne warstwy społeczeństwa i dała poecie policzyć wszystkie stopnie, które przeskakiwał od razu dzięki tej zręcznej determinacji. W tej jednej chwili skłoniła Lucjana do zaparcia się gminnych poglądów o urojonej równości z roku 1793, obudziła w nim pragnienie wyróżnień, uprzątnięte dzięki trzeźwemu rozsądkowi Dawida, i wskazała mu wyższe towarzystwo, jako jedyną widownię, jakiej powinien się trzymać. Zajadły liberał zmienił się w monarchistę in petto145. Lucjan skosztował jabłka arystokratycznego zbytku i sławy. Poprzysiągł przynieść do stóp swojej damy wieniec chociażby krwią zbroczony; zdobędzie go za jaką bądź cenę, quibuscumque viis146. Aby dać dowód własnego męstwa, opowiedział obecne niedole, które ukrywał przed Luizą, wiedziony ową nieokreśloną wstydliwością związaną z pierwszym uczuciem. Odmalował cierpienia nędzy znoszonej z całą dumą, swoją pracę u Dawida, noce obracane na studia. Ten młodzieńczy zapał przypomniał pani de Bargeton dwudziestosześcioletniego pułkownika; w spojrzeniu jej zamigotało coś miękkiego. Widząc, że imponująca dama jego serca poddaje się swej słabości, Lucjan pochwycił rękę, której mu nie wzbroniono, i ucałował ją z całym ogniem poety, młodego człowieka, kochanka. Luiza posunęła się tak daleko, iż zezwoliła, aby syn aptekarza dosięgnął jej czoła i przycisnął doń drżące wargi.
– Dziecko! Dziecko! Gdyby nas ktoś zobaczył, wyglądałabym bardzo śmiesznie – rzekła, budząc się z upajającego omdlenia.
W ciągu tego wieczora wymowa pani de Bargeton uczyniła wielkie spustoszenia w tym, co nazywało się w jej ustach „przesądami” Lucjana. Wedle jej słów ludzie genialni nie mieli ani braci, ani sióstr, ani ojca, ani matki; olbrzymie dzieła, które mieli wydać na świat, nakazywały im bezwarunkowy egoizm, każąc wszystko poświęcić dla swej wielkości. Jeżeli rodzina cierpi zrazu od tego drapieżnego łupiestwa, jakiemu poddaje ją mózg tytana,
136
137
138
139
140
141
142
143
144
145
146