Niespokojni. Leo Lipski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Niespokojni - Leo Lipski страница 3
Dopiero później ocenił, że to było bezczelnie sprytne. Na razie duży pan i mały pan uśmiechali się, a duży pan zrobił pobłażliwą minę.
Po śniadaniu, mniej więcej o dziesiątej, Ela czekała w hallu i oglądała w lustrze swoją nową różową sukienkę. Szli najpierw przez las i plamy światła leżały na ziemi, i ona szła przy nim, próbując dorównać mu kroku, poważna, niby dorosła.
– Czy widzisz te krowy tam?
– Tak.
– Jak one wyglądają?
– Jak gwiazdy.
– Hoooo. Jak gwiazdy… – i uśmiechnął się. Wtedy ona uśmiechnęła się też i otworzyło się małe kocie niebo i pokazało rząd równych zębów.
– Ja panu coś powiem. – W jej oczach ukazały się wesołe błyski. – Nim pan przyjechał, ja zawsze wiedziałam, z którego miasta są goście.
– Coo? W jaki sposób wiedziałaś?
– No, wiedziałam po prostu.
– Bez kartki meldunkowej?
– Bez.
– A czy ktoś jeszcze wie o tym?
– Buruburu, ten stary portier.
– I od mojego przyjazdu nie odgadujesz więcej?
– Nie.
Weszli do parku, w którym grała orkiestra, blady zdrojowy park. Spotkał tam Alinkę, córkę znanego logistyka, przyjaciela ojca.
Była duża, wyglądała jak niedźwiadek (zgrabny). Skończyła pierwszy rok chemii.
– Co robi twój papa? – zapytał, bo lubił go.
– Och, och! Nie wiem: mieszka w hotelu „Pod Różą”.
– Przecież ty mieszkasz we „Florydzie”…
– No tak, ale on mieszka tam z jedną panienką.
Wróciła do grupy chłopców i dziewcząt, krzyknęła:
– Twoja towarzyszka ma śliczną sukienkę…
Uśmiechnął się tak, aby to mogło na wszelki wypadek wszystko oznaczać.
Potem już było miasteczko i kawiarnia.
– Co pani zamówi? – zapytał, gdy przyszedł kelner.
Ela patrzyła na niego i nic nie mówiła.
– Co zjesz, mała? – zapytał, a ona płakała.
– Malinowe?
Skinęła głową.
– Czekoladowe?
Skinęła głową.
– Jakie jeszcze?
Wykrztusiła w końcu:
– Poziomkowe.
Kelner przyniósł lody i trzy grube, okrągłe wafle, wetknięte w usta lodów.
– One wyglądają jak cygara – i Ela była znów niby dorosła, poważna.
Ludzie wchodzili i wychodzili i Emil myślał o Krystynie, o zdarzeniu przy śniadaniu. I potem wracali przez las, z góry widać było pociąg, który gwizdał, i ona szła obok niego, nie patrząc na niego, i on schował się za drzewo. Wtedy ona uszła jeszcze kilka kroków, z uśmiechem zawróciła i znalazła go, bez szukania. I on wyszedł przestraszony, i ona nie mogła zrozumieć, dlaczego.
Szli dalej i plamy światła leżały na ziemi, i ona powiedziała:
– One są jak Bernard.
– Kto to jest Bernard?
– Bernard to jest nakrapiany pies, który zdechł zeszłego roku.
Wrócili na obiad. Na stole zastał dwa listy i dużą kopertę. Od ojca i od Janka.
„Drogi Synu!
Zawiadamiam cię, że równocześnie z niniejszym listem odsyłam ci dwa rentgenogramy. Jako niekompetentny w sprawach chorób płuc, dałem je do obejrzenia docentowi F. wraz z historią choroby, którą mi przysłałeś. Stan chorej – budowa klatki piersiowej wskazuje bowiem, że mamy do czynienia z kobietą – jest na tyle poważny, że leczenie i pobyt w górach będą się musiały przeciągnąć na długo, przypuszczalnie do końca życia. Odmy w prawym płucu doc. F. nie radzi robić z powodu olbrzymich zrostów, metoda zaś elektrycznego przepalania ich nie jest jeszcze wypróbowana. Torakoplastyka9 – musiałaby być zresztą bardzo obszerna – jest niewskazana nie tylko ze względów kosmetycznych, ale również z powodu wady serca, o której piszesz. Tyle mam do powiedzenia o tej pani.
Teraz pozwolę sobie zaznaczyć, abyś w przyszłości nie zajmował mnie sprawami tego rodzaju z dwóch względów: 1) Czas, który tracę, jest niewspółmierny do wątpliwych korzyści, jakie ci daję. 2) Nie lubię brać udziału w intrydze, jako lekarz.
Chcę ci poza tym donieść, że za miesiąc wychodzi moja epidemiologia. Przy jej pisaniu, jak i przy korekcie, G. oddał mi poważne usługi. Jak się tego spodziewałem od dłuższego czasu, matka Twoja będzie się musiała poddać resekcji nerki.
Pozdrawiam Cię serdecznie
List od Janka:
„Wyobraź sobie, że w tym upale, przy tym śmierdzącym fortepianie, ciężkim i leniwym – pracuję. Mały napad pracy, choroba lenistwa. Mefisto10 idzie cudownie. Gram pierwszy temat zupełnie po pijacku, zupełnie zataczając się. Z sonatą b-mol męczę się potwornie. Chodzę po całym mieście i wypożyczam do niej płyty. Toccata C-dur poszła niespodziewanie łatwo; całuję codziennie adagio na dobranoc.
Czytam i nudzę się.
Pa
Twój ojciec zaprosił mnie na kolację. Pytałem go o różne głupstwa, np. jak to jest możliwe, żeby się człowiekowi iskry sypały z włosów itd. Przygotowałem Ci niespodziankę”.
Na stole leżały dwa otwarte listy, rentgenogramy w grubej kopercie. Emil patrzył przez okno. Krystyna zostaje tu na całe życie. Stary jest uroczy i komiczny. Jak obojętny jest na pozór list Janka. Nie nazywali nigdy po imieniu tego, co było między nimi. Nie zastępowali tego gwarą. Nie dawali listom nagłówków, aby nie używać pewnych słów. Byli oszczędni w gestach.
Emil wyrwał kartkę papieru z zeszytu, bo miał wstręt do pozorów systematyczności, do kartotek, brulionów. Uważał, że to są formy przymusu. Pisał:
„Jakie
9
10