Spinka. Katarzyna Kacprzak

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Spinka - Katarzyna Kacprzak страница 11

Spinka - Katarzyna Kacprzak

Скачать книгу

style="font-size:15px;">      – Niewiele? – zdziwił się policjant. – Ale może pan coś powiedzieć o nim jako człowieku?

      – To dobry fachowiec, profesjonalista. Wspaniale się z nim pracuje, to znaczy powinienem powiedzieć: pracowało.

      – No tak, a poza pracą?

      – Poza pracą to ja nic nie wiem. I uważam, że tak właśnie powinno być. Nie interesuje mnie życie osobiste moich współpracowników, a tym bardziej przełożonych. Ich też nie powinno interesować moje, to jest praca – podkreślił z naciskiem Wojciech. – Czemu pan o to wszystko pyta?

      – Mnie wiele rzeczy interesuje. Nigdy nie wiadomo, co może okazać się pomocne dla śledztwa – odparł beznamiętnie aspirant. – Proszę mi jeszcze powiedzieć, czy długo pan znał Wiktora Kamiennego?

      – Znamy się, odkąd pracuję w firmie.

      – Aha, jeszcze jedno – aspirant zwrócił się do niego, lekko ściszając głos. – Pan znalazł ciało?

      – Tak, ja. Ja i kolega Gałązka.

      – Czy ktoś jeszcze wchodził do pokoju, w którym znaleziono denata?

      – Tylko Monika, sekretarka. Ale zaraz koleżanki wyprowadziły ją na zewnątrz. Bardzo się zdenerwowała – wyjaśnił Wojciech.

      – Czy zauważyliście panowie coś szczególnego?

      – Ma pan na myśli te zasinienia na szyi – zreflektował się Wojciech. – My widzieliśmy, ale Monika chyba nie. Oczywiście nikomu o tym nie mówiliśmy – zaznaczył.

      – I niech tak zostanie – zakończył rozmowę policjant.

      ROZDZIAŁ 8

      Młodsza aspirant Daria Tałaj siedziała przy służbowym komputerze w swoim pokoiku na komendzie. Pomieszczenie było urządzone nad wyraz skromnie, co wynikało głównie z marnego budżetu, jaki Komenda Rejonowa w Legionowie przeznaczała na tę placówkę. Umeblowanie składało się z dwóch biurek, trzech szaf i kilku krzeseł, każde z innej parafii. Ściany zostały pomalowane przez policjantów w czynie społecznym przed kilkoma miesiącami, jednak widać już było na nich odrapane ślady od oparć krzeseł zbyt gwałtownie odsuwanych od biurek. Wszędzie walały się stosy dokumentów luzem i w papierowych teczkach. Cóż, warunki lokalowe nie były najlepsze. Zadzwonił telefon. Daria ogarnęła wzrokiem całe to pobojowisko, odnalazła na biurku aparat. Chciała odebrać, ale słuchawka zahaczyła o stos nieprzejrzanych jeszcze akt, rozsypując je po całym blacie i podłodze. W powietrzu od razu zawirowały drobinki kurzu.

      – Apsik! – kichnęła dziewczyna.

      Daria była młodą, świeżo upieczoną adeptką Wyższej Szkoły Policji w Szczytnie, od niedawna zatrudnioną w Komendzie Rejonowej Policji w Legionowie. Miała pracować razem z Jasińskim. Aspirant jej nie lubił. Trudno powiedzieć, co mu bardziej w dziewczynie przeszkadzało: to, że była młoda czy to, że była kobietą. W każdym razie połączenie obu tych cech nie mogło wróżyć zdaniem policjanta nic dobrego. Szkopuł polegał jednak na tym, że dziewczyna była wnuczką dawnego pułkownika Milicji Obywatelskiej (dziś miałby stopień inspektora) Mielczarka, któremu Jasiński wiele zawdzięczał, a który zwrócił się do niego osobiście z prośbą o opiekę i wprowadzenie wnuczki w arkana sztuki policyjnej. Niegdyś to właśnie Mielczarek, wówczas jeszcze podporucznik Mielczarek, wziął młodego Janusza Jasińskiego, wtedy kaprala MO, pod swoje skrzydła. Aspirant nie mógł więc teraz odmówić prośbie pułkownika. Cała ta historia jednak nie zmieniała postawy komisarza wobec kobiet w ogóle, a kobiet w służbie mundurowej w szczególności. Cóż jednak było robić – służba nie drużba, a wdzięczność pozostała wdzięcznością i komisarz z bólem serca musiał się Darią zaopiekować. I tak od kilku już miesięcy Jasiński i Daria pracowali razem, tworząc dość osobliwy duet.

      Jasiński jak zwykle się spóźniał. A obiecał jej opowiedzieć o nowej sprawie, przy której miała mu pomagać.

      W końcu przyszedł.

      – A co to za bajzel? – zareagował od razu poirytowanym głosem.

      Dziewczyna zignorowała tę uwagę i spokojnie przykucnęła obok biurka, zbierając rozsypane dokumenty. Tymczasem Jasiński rozparł się w swoim fotelu, założył ręce na brzuchu i pokiwał głową.

      – Kawy bym się napił.

      Cisza. Nie da się podpuścić.

      – Może byś tak zrobiła kawy? Dla… nas?

      Już lepiej, pomyślała, ale jeszcze nie zrywała się do czajnika. Jest przecież pełnoprawną policjantką, a nie sekretarką. Wytrzymaj, powtarzała sobie.

      – To zrób nam proszę kawy, a ja zaraz opowiem ci, nad tym teraz będziemy pracować – powiedział w końcu dobrodusznie aspirant, a Daria wstała i pstryknęła czajnikiem na wodę.

      Kiedy już podała szefowi kubek z parującym napojem – tak, jak lubił, zalewajkę z fusami – aspirant szybko zrelacjonował wydarzenia w Serocku.

      – Czyli na razie przesłuchałeś tylko dwóch, tak?

      – Takich trzech, jak tych dwóch… – zaczął policjant, ale jakoś się zaplątał. Daria nie poprawiała go, wiedziała, że tego nie lubi, poza tym i tak nie zapamiętałby do następnego razu. Szkoda było się podkładać. Wysłuchała więc w ciszy relacji z oględzin miejsca potencjalnej zbrodni oraz pierwszych zeznań świadków.

      – Jacy oni są? – zainteresowała się. Nie znała osobiście nikogo z wielkiej międzynarodowej firmy, ale czytała o korpoludkach z Mordoru. Ciekawa była, jak to jest pracować w globalnej korporacji. To była dla niej nieznana strefa. – Wierzysz w to, co mówili?

      – Żebyś ich widziała! Nadęte korporacyjne dupki. Tylko jeden… – sięgnął po swój czamy kajet, aby sprawdzić nazwisko – Wojciech Wesel wszystko mi zrelacjonował. Pomimo tego, że jest dość młody, co niestety nie jest zaletą, zdecydowanie można mu wierzyć. Tym bardziej, że jego wersję potwierdza niejaki Stefan Gałązka.

      – Ten Wesel to kto?

      – Jakiś ważny dyrektor finansowy, a poza tym to urodzony przywódca. Budzi respekt. Aż dziwne, czemu on nie jest w zarządzie tej firmy.

      – Czemu uważasz, że nadaje się na szefa?

      – To wynika z mojego doświadczenia, moja droga. Z doświadczenia. Policjant z moim stażem i w moim wieku na odległość wyczuwa, komu można wierzyć – zaczął swoim zwyczajem Jasiński.

      – Myślisz, że może…

      – Że może co? – żachnął się aspirant, zirytowany, że mu się przerywa.

      – Nie, nic, tak sobie pomyślałam…

      – No, powiedz, co tam sobie pomyślałaś – zachęcał dobrodusznie Jasiński, jednocześnie uśmiechając się z powątpiewaniem.

      – Pomyślałam,

Скачать книгу