Spinka. Katarzyna Kacprzak

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Spinka - Katarzyna Kacprzak страница 4

Spinka - Katarzyna Kacprzak

Скачать книгу

wyników sprzedaży skończyło się pół godziny temu! – dziwiła się Basia, która najchętniej sama poszłaby się zrelaksować, a potem zaliczyła małą drzemkę przez wieczorną imprezą. Teraz przypomniała sobie, że widziała, jak Marek i kilku innych kolegów wymknęło się z kongresu po obiedzie i nie wróciło już do sali konferencyjnej na blok prezentacji popołudniowych. Część z nich, korzystając z wiosennej aury, poszła na spacer, inni do sauny, a jeszcze inni, biorąc ze sobą stosowny zapas napojów wyskokowych, zaszyli się w jednym z pokoi. Tak zresztą było co roku – na porannych szkoleniach było sporo ludzi, natomiast w miarę upływu czasu frekwencja malała, by znów urosnąć na kolację i wieczorną imprezę. Dlatego właśnie w tym roku prezes zapobiegliwie postawił przy drzwiach sali konferencyjnej jakąś panienkę, która miała zapobiec zbiorowemu exodusowi.

      – A to sukinsyn! – złorzeczyła dalej Magda, oglądając się za znikającym w korytarzu Markiem. – Do mnie wysłał mejla, żebym za niego przygotowała materiały dla Brukseli, a sam się szlaja po saunach.

      – No niestety, wszędzie są równi i równiejsi – skonstatowała z filozoficznym spokojem Basia.

      Koleżanki szybko zjadły kolację w miłej i spokojnej atmosferze. Jak większość pracowników, były głodne i znużone całodziennym słuchaniem o fantastycznych wynikach sprzedaży, jakby w firmie nie liczyło się nic innego. Poza tym nie mogły się już doczekać wieczornych szaleństw. Jak wywnioskowały z rozmowy siedzących obok kolegów, reszta pracowników także przebierała nogami do imprezy, a zwłaszcza obecnego na niej alkoholu, którego do kolacji nie podawano. Dopiero od dwudziestej pierwszej obowiązywał open bar i można było wreszcie rozpocząć właściwą integrację.

      – Dobry wieczór, kochani!

      – No nie, znowu ten pajac? – Magda nie kryła oburzenia, kiedy na scenie po raz kolejny pojawił się Kryspin Babisz.

      – Chodźcie chodźcie, kochani, bo program mamy nadal napięty. Zaraz pójdziecie się spokojnie napić, bar otwieramy za dziesięć minut. A tymczasem opowiem wam, co jeszcze mamy w programie na dzisiejszy wieczór.

      – Jeszcze jakiś program? Myślałam, że wreszcie dadzą nam spokój – jęknęła Basia.

      – Nie jesteśmy tu dla przyjemności, tylko po co, żeby realizować plan – dobiegł z tyłu stłumiony głos jednego z kolegów, który bynajmniej nie czekał na otwarcie baru z darmowymi napojami.

      Nie udało mu się jednak rozwinąć tej myśli, gdyż z oddali dobiegł zebranych dźwięk bębnów, a na końcu korytarza prowadzącego do sali konferencyjnej, przystrojonej na wieczór imitacjami palm, zapanowało poruszenie. W kilku miejscach hallu były porozstawiane leżaki i parasole plażowe oraz inne dekoracje imitujące gorące kubańskie plaże. Ustawiono także wielkoformatowe pocztówki z widokami z Hawany z powycinanymi otworami na twarze osób, które chciały się sfotografować na tle ojczyzny Che Guevary. Po chwili oczom zebranych ukazały się kubańskie tancerki w bajecznie kolorowych strojach. Towarzyszyli im ubrani na biało bębniarze, prowadzeni przez dyrygenta z małym bębenkiem pod pachą i gwizdkiem w ustach. Impreza była huczna, jak zresztą wszystkie imprezy integracyjne Top Finance. Tego typu przedsięwzięcia przygotowywane były zawsze z dużym rozmachem. Na występ zapraszano celebrytów, którzy aktualnie byli na topie. Tak było i tym razem. Chociaż, co nie uszło uwadze Basi, widać było narzuconą przez belgijskiego właściciela firmy politykę cięcia kosztów. Może właśnie dlatego zarząd postanowił zaoszczędzić na ośrodku, zostawiając jednak cień dawnego rozmachu wieczornej imprezy.

      Po chwili rozpoczął się pierwszy tego wieczoru pokaz. Tancerki wirowały, cekiny na kolorowych strojach mieniły się w blasku reflektorów, a bębny grały jak szalone. Roztańczony orszak wszedł na środek sali, a pracownicy Top Finance porzucili niedojedzoną golonkę oraz pieczonego łososia i okrążyli przybyłych, klaszcząc w rytm muzyki. Widowisko nie miało sobie równych wśród dotychczasowych atrakcji umilających coroczne spotkania integracyjne.

      – Może pójdziemy teraz do baru, strasznie chce mi się pić – jęknęła Basia.

      – Do baru to się nie dopchasz. Jak zwykle okupują go koledzy z Lubelszczyzny.

      – Ciekawe, że też nasi koledzy z centrali nie okupują dziś baru.

      – Bo nasze chłopaki to lepsze cwaniaki – usłyszały za plecami głos Marka, który pojawił się nie wiadomo skąd. – Chłopaki piją w pokoju to, co przywieźli z domu, a tu przychodzą już zrobieni.

      – Zrobieni? – zdziwiła się jak zwykle trochę naiwna Basia.

      – No, znaczy się, już po spożyciu. Gotowi do tańca. Czy mogę prosić? – Skłonił się elegancko Marek, jednocześnie chwytając za rękę stojącą obok dziewczynę spoza centrali i ciągnąc ją na środek parkietu.

      Magda i Basia postały jeszcze, popatrując na dziewczynę ruszającą się z ogromną gracją i wdziękiem. Po chwili jednak wypatrzyły zwalniający się właśnie stolik koło baru i pośpieszyły zająć jedyne miejsca siedzące w okolicy.

      – Ty widziałaś, jak ona się rusza? – zagadnęła koleżankę Magda.

      – No fakt, potrafi tańczyć – skwitowała Basia, nie bez cienia zazdrości.

      – Tańczyć? No wiesz! – syknęła Magda. – Przecież ona się wije jak kotka w rui. Popatrz tylko, jak faceci się ślinią na jej widok.

      – Chyba jednak trochę przesadzasz.

      – Ja przesadzam? – prychnęła znowu koleżanka, wychylając kolejny kieliszek tequili. – Tylko spójrz, seks aż w niej kipi. Widziałaś ten dekolt? A ta mini? To jest impreza służbowa! A poza tym, Marek i tak na nią nie patrzy – dodała Magda nie bez cienia satysfakcji. – Nie patrzy, bo robi maślane oczy do Moniki.

      – Naprawdę? Nie zauważyłam – zdziwiła się Basia.

      – Ty to nigdy niczego nie zauważasz, a ja swoje wiem! – skwitowała Magda i oddaliła się dostojnie w kierunku damskiej toalety. Szła prosto na niebotycznie wysokich obcasach swoich nowych, krwistoczerwonych szpilek. W pewnym momencie zachwiała się lekko i omal nie przewróciła, jednak udało jej się utrzymać równowagę i dobrnąć do łazienki.

      Pozostawiona sama sobie Basia rozglądała się ciekawie dookoła. Zawsze lubiła obserwować ludzi. Powoli lustrowała pomieszczenie. Za barem, przy którym o dziwo siedziało jednak kilku kolegów z warszawskiej centrali firmy, zauważyła mniejszy salonik z głębokimi fotelami klubowymi, okupowany przez cały wieczór przez prezesa i kilku pracowników cieszących się jego względami. Był wśród nich Marek, który szybko zakończył brylowanie na parkiecie, Stefan Gałązka oraz Wojciech Wesel, zajmujący najwyższe po prezesie stanowisko w Top Finance – dyrektora zarządzającego. Jak zauważyła, pozostali goście dopraszani byli na drinka, jednak nie zasiadywali się dłużej. To nie była pierwsza tego typu impreza Basi. Zwróciło jednak jej uwagę, że prezes podczas wszystkich spotkań integracyjnych nie bawił się w tłumie, nie tańczył i nie stał przy barze. Wiktor Kamienny był najważniejszą osobą w Top Finance i tak właśnie chciał być traktowany. Zawsze. Dla niego i wybranych przez niego gości otwarty był osobny rachunek w barze na mocniejsze i lepsze gatunkowo trunki. W saloniku VIP na stole stało też otwarte pudełko kubańskich cygar. Dziwnym trafem wyglądało tak samo

Скачать книгу