Spinka. Katarzyna Kacprzak

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Spinka - Katarzyna Kacprzak страница 5

Spinka - Katarzyna Kacprzak

Скачать книгу

proporcjonalnie do ilości spożytego alkoholu. Część pracowników szalała na parkiecie, część nie odstępowała baru, a pojedyncze osoby, względnie pary, wymykały się w kierunku pokoi hotelowych.

      Kolejnym punktem programu, który zmobilizował do udania się w okolice sceny nawet prezesa ze świtą, była licytacja na cele charytatywne. Oczywiście organizatorzy poczekali z licytacją do momentu, aż całe towarzystwo skonsumuje stosowną ilość darmowych drinków, by być dostatecznie hojnymi.

      – Witajcie, kochani! To już niestety nasze ostatnie spotkanie w dniu dzisiejszym. Zapraszam was na licytację na cele charytatywne. Dziś wesprzecie Dom Dziecka nr 4 w Siemiatyczach. Brawo!

      Ponieważ na sali rozległy się dość niemrawe oklaski – większość pracowników nie słuchała, zajęta integracją – konferansjer dopingował:

      – Tak, brawo, brawo! To bardzo szlachetne z waszej strony, wspierać takie akcje! Dziękuję wam w imieniu dzieci z Domu Dziecka nr 4 w Siemiatyczach. Dziękujemy prezesowi Kamiennemu za ten wspaniały pomysł!

      Siedząca przy swoim stoliku Basia zauważyła, jak prezes lekko skinął głową, przyjmując gratulacje, na które nie zasługiwał. Ona wiedziała, że pomysł na akcję charytatywną i wsparcie domu dziecka podsunął Kamiennemu Stefan, którego żona pochodziła z Siemiatycz. W zasadzie to właśnie jego żona Magdalena była autorką tego pomysłu. Basia była świadkiem niejednej rozmowy telefonicznej Stefana z małżonką. Słyszała także i tę rozmowę, kiedy Gałązkowa tłumaczyła mężowi, że musi się przecież dobrze prezentować w rodzinnych Siemiatyczach, że jej mąż jest ważnym dyrektorem w dużej warszawskiej korporacji i wiele może załatwić. Magdalena często dzwoniła do Stefana w godzinach pracy i nie tylko Basia była mimowolnym słuchaczem rodzinnych pogawędek. Stefan, który był współorganizatorem wielu dotychczasowych imprez integracyjnych w firmie, opowiadał kiedyś, że na pewnym etapie imprezy można wykorzystać hojne gesty kolegów. Jednocześnie tym zabiegiem zapunktował też u prezesa, który popierał populistyczne akcje wpisujące się w globalną politykę belgijskiej spółki-matki i którymi mógł się później pochwalić akcjonariuszom firmy. Stefanowi udało się więc połączyć przyjemne z pożytecznym.

      Sącząc kolejnego tego wieczoru drinka, zdumiona Basia słuchała, jak konferansjer ze znakomitą dykcją licytował kolejne przedmioty, podnosząc stawki z prędkością karabinu maszynowego. Z zaciekawieniem odnotowała, że dziwnym trafem prezesowi i jego najbliższym współpracownikom udało się wylicytować kilka dziecięcych obrazków za stosunkowo niewielkie kwoty. Natomiast czapka kapitańska, którą Wiktor Kamienny miał na głowie na początku aukcji, została zlicytowana za kilka tysięcy złotych i nabyta przez ledwo trzymającego się na nogach Pawła.

      – Ups! – skrzywiła się, kiedy zdała sobie sprawę, kto wygrał licytację.

      – Ale jaja! – wyrwało się Stefanowi, który właśnie podszedł do stolika koleżanek.

      – Co się stało? – zainteresowała się jak zwykle żądna sensacji Magda.

      – A nie, nic. Tak sobie chrząkam pod nosem.

      – Dobra dobra, Stefan. Bujać to my, a nie nas. Gadaj, o co chodzi.

      Zrezygnowany Stefan przypomniał, że Paweł, delikatnie rzecz ujmując, nie należy do ulubieńców prezesa. Swojego czasu ubiegał się o awans i wejście do zarządu Top Finanse i zachował się mało dyplomatycznie, co prezes dobrze zapamiętał. Zamiast najpierw omówić możliwość poszerzenia składu zarządu z prezesem, udał się od razu do rady nadzorczej. Nie było to dobre posunięcie. Wiktor Kamienny był złotym dzieckiem polskiego rynku kapitałowego, ulubieńcem i jednocześnie – o czym nikt w firmie nie miał prawa wiedzieć – chrześniakiem przewodniczącego rady nadzorczej. To cud, że po takim numerze Paweł Rafalski utrzymał się na swoim stanowisku. Miał jednak bardzo dobre wyniki sprzedaży w swoim regionie – najwyższe w całej Polsce nieprzerwanie od trzech lat. Nie wyrzuca się kury znoszącej złote jajka. Sprawa została zatuszowana, jednak przy każdej możliwej okazji między Pawłem a prezesem iskrzyło. Choć oczywiście obaj starali się to skrzętnie ukryć. Tylko wnikliwy obserwator mógł w tym momencie zauważyć krótkotrwałą zmianę oblicza prezesa na wieść o tym, kto kupił czapkę. Jednak Wiktor Kamienny szybko się otrząsnął, nie dając po sobie poznać, że to wydarzenie miało dla niego jakiekolwiek znaczenie.

      – Nasz przyjaciel chyba musi być mocno pijany i nie wie, czyją czapkę właśnie kupił – podsumował Stefan.

      Oczywiście zakończenie aukcji każdego kolejnego przedmiotu kończyło się głośnymi owacjami i triumfem zwycięzcy.

      – Ciekawe, czy będą równie zachwyceni, kiedy w poniedziałek rano dostaną do zapłacenia rachunek za te fanty – powątpiewała Magda.

      – Słowo się rzekło, kobyłka u płotu. Będą płakać i płacić – skwitował filozoficznie Stefan.

      Po udanej licytacji, kiedy Kryspin Babisz opuścił wreszcie salę i odjechał do domu swoim sportowym porsche, błyskając światłami po oknach sali konferencyjnej, zabawa rozkręciła się na dobre. Koło północy tłum bawiących się na parkiecie pracowników nieco się przerzedził. Ostatni tego wieczoru występ kubańskich tancerek był niestety niezbyt udany. Został bowiem zakłócony przez rozbawionego w najlepsze Pawła, który – po wypiciu kilku kolejnych głębszych – koniecznie chciał zatańczyć z „pięknymi paniami”. A ponieważ kostiumy pań były, oględnie rzecz ujmując, dość kuse, kolega także postanowił się rozebrać – na parkiecie. Pośród wirujących tancerek i bębniących muzyków. Efekt był taki, że zaplątał się we własne opuszczone do kolan spodnie i runął jak długi na sam środek parkietu. Na szczęście osoby po spożyciu padają dość miękko i nic mu się nie stało. Uczynni koledzy szybko ściągnęli go (w dosłownym tego słowa znaczeniu) z parkietu i zataszczyli do pokoju, pozostawiając tam własnemu losowi.

      Po tym incydencie występy skończyły się definitywnie i dalsze tańce odbywały się już we własnym zakresie. Było dobrze po północy i Basia poczuła się senna. Towarzyszące jej koleżanki rozeszły się, więc i ona postanowiła rozruszać kości i przejść się po sali. Rozglądała się ciekawie dookoła, lustrując kto z pracowników szaleje jeszcze na parkiecie, kto dogorywa w barze lub na miękkich pufach pod ścianami. Przy okazji postanowiła poszukać Anki, której nie widziała praktycznie od obiadu. Co też się z nią mogło stać? Dziewczyna z pobłażaniem spoglądała na obściskujące się w tańcu pary. Na imprezach integracyjnych zwykle wiele się dzieje, także w kontekście damsko-męskim. Kilka lat temu, podczas wyjazdowego szkolenia, ona sama nawiązała burzliwy romans z kolegą z Krakowa, który o północy przy blasku księżyca obiecywał jej dozgonną miłość, a rano bez pożegnania odjechał do domu. Tydzień później dowiedziała się, że właśnie wziął ślub z narzeczoną w zaawansowanej ciąży. Wtedy Basia postanowiła nie wiązać się już z nikim z pracy. Na samo wspomnienie tamtego incydentu przeszedł ją dreszcz. Niestety, to doświadczenie niewiele ją nauczyło. Dziewczyna uśmiechnęła się w duchu do swoich niegrzecznych myśli.

      ROZDZIAŁ 3

      Stefan zbierał się w pośpiechu do wyjścia. Komórka znów wibrowała. Miał już dziesięć nieodebranych połączeń z jednego, znanego mu dobrze numeru. Już jedenasta. Musiał się spieszyć. Chwycił podręczną sportową torbę i niezauważony przez nikogo, wyszedł szybko na parking.

      – Cholera

Скачать книгу