Życie za życie. Alex Dahl

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Życie za życie - Alex Dahl страница 6

Życie za życie - Alex Dahl

Скачать книгу

w naszej prywatnej łazience, próbuje zawiązać krawat, który wiązał już tyle razy w swoim życiu, ale jego dłonie za bardzo się trzęsą, a gdy mnie widzi, ściąga krawat jednym gwałtownym ruchem i rzuca go do wanny. Opada na podłogę, a ja siadam obok niego i już tam zostajemy, ja zaczynam skubać fugę między dwiema płytkami na podłodze, on opiera głowę o ścianę, zamyka oczy, cicho mruczy, jego dłoń drży w mojej.

      ***

      Tym razem to ja zostawiam na dole włączony telewizor. Przez długi czas leżymy w łóżku i się przytulamy, po raz pierwszy od bardzo dawna.

      – Czuję, jakbym stracił również ciebie – szepcze Sindre.

      – Bo straciłeś – odszeptuję i oboje płaczemy. – Nie jestem już sobą.

      – Ja też nie.

      – Nie.

      – To takie szalone, ale… Czasami winię ją, wiesz. Wiem, jak to brzmi. Ale tak jest.

      Chcę powiedzieć, że czuję to samo; że czasami ja też ją winię. Raz bardzo mocno trzasnęłam drzwiami jej sypialni, bo byłam na nią tak wściekła za to, że mnie zostawiła. Ogarnęła mnie dzika wściekłość i na nią wrzeszczałam, wrzeszczałam na moje utracone dziecko. Złapałam wielkie zdjęcie Amalie, zrobione w ostatni dzień przedszkola, które wisiało na półpiętrze, i cisnęłam nim po schodach. Jak mogę jednak powiedzieć na głos, że ja również czasami obwiniam małe dziecko za jego własną śmierć, do której doszło pod moją opieką? Wszyscy wiedzą, że to była moja wina.

      Przepraszam.

      Przepraszam.

      Przepraszam.

      Cisza jest długa i ciężka, zakładam, iż Sindre wreszcie zasnął. Słucham dochodzącego z dołu nagranego śmiechu w jakimś serialu komediowym i delikatnie głaszczę Sindrego po plecach. Nagle podskakuje, bierze moją dłoń, odwraca się do mnie.

      – Muszę ci coś powiedzieć – mówi. – Raz zastrzeliłem dziecko… Ja… Zawsze powtarzałem sobie, że to był błąd, straszna pomyłka, oczywiście, że tak, ale… – przerywa, próbuje odzyskać kontrolę nad oddechem.

      – Ciii – szepczę i kładę palec wskazujący na jego ustach. Delikatnie go całuję, ale po jego twarzy leją się łzy. Przyciskam go do siebie tak mocno, że czuję każdą część jego ciała.

      – Ali, robiłem okropne rzeczy. Robiłem więcej, niż musiałem.

      – Nie – szepczę. Delikatnie gładzę go po brwiach, potem po głowie, do szyi, gdzie uciskam kciukami spięte mięśnie.

      – Tak.

      – Nie – powtarzam, bo nie chcę wiedzieć.

      – A co, jeśli to, co się nam przytrafiło, jest karą? No wiesz, karma. Karma – powtarza, jak gdyby nigdy wcześniej nie słyszał tego słowa. – Nie zniosę tego. Nie mogę. Nie mogę przestać myśleć, że to ja to na nas sprowadziłem.

      – Ciii – mówię z większą siłą. Ponownie przyciskam palec do jego ust, a potem powoli się od niego odwracam. Czuję dziwny ruch po jego stronie łóżka i z początku myślę, że wstaje, potem jednak uświadamiam sobie, że szlocha i wbija pięści w zagłówek. Odwracam się i mocno przytulam mojego męża. Kładę dłoń na jego piersi i czuję szybkie walenie jego serca, tak jakby był szczęśliwy, a nie zrozpaczony. Nie wiem, jak być sobą, i nie wiem, jak pomóc Sindremu.

      Na samym początku ślubowaliśmy, że pozostaniemy razem, że nauczymy się żyć tym życiem zamiast innym, że postąpimy słusznie i oddamy jej narządy, aby uchronić kogoś innego przed taką stratą. Czuliśmy, że ona bardzo by chciała, żebyśmy wyszli z tego cało, że gdybyśmy się położyli i umarli, jej życie stałoby się bezużyteczne. Bardzo się staraliśmy i na samym początku, kiedy ludzie ciągle gromadzili się wokół nas, kiedy świat niczego od nas nie oczekiwał, kiedy apatia wywołana lekami na receptę była jeszcze nowością, prawie uwierzyłam, że to może być prawda, że jakoś damy radę. Nie mogłam wtedy wiedzieć, że z każdym dniem to będzie coraz ostrzejsze i większe, że moje serce zgnije, że wszystko, co kiedyś było dobre, zostanie zniszczone, że to będzie niczym guz w głowie, spychający każdą normalną funkcję mózgu w ciasne, mroczne kąty mojej czaszki.

      Odwracam się od Sindrego i zamykam oczy.

      Jesteś, misiaczku. Masz rozpuszczone włosy, a gdy biorę cię na ręce, łaskoczą mnie w czubek nosa. Mocno cię przytulam, tak jak koala nosi swoje dziecko. Gdy nazywam cię moim małym misiem koalą, śmiejesz się prosto do mojego ucha, twój głos wlewa się do całego mojego istnienia. Delikatnie stawiam cię na plaży, a twoje krótkie różowe palce u stóp zanurzają się w mokrym piasku. Stoisz przez chwilę i wpatrujesz się w nakrapianą słońcem wodę, a potem wchodzisz do niej, słońce oświetla twoje plecy. Odwracasz się, żeby mieć pewność, że na ciebie patrzę, i ja to robię, nigdy nie spuszczam cię z oczu. Przez długi czas się chlapiesz, piszczysz i śmiejesz, i ja też się śmieję z twoich min, z machających rąk, z nóg pokonujących wodę. Po chwili mówię, że masz wracać, ale nie słuchasz.

      Na wpół płyniesz, na wpół brniesz dalej, tam, gdzie złota i przezroczysta woda zamienia się w ciemną i atramentową niczym nocne niebo. Wracaj, mówię, potem krzyczę, mój głos odbija się echem po wodzie, ale ty nie wracasz, jesteś już tylko małą plamką na środku jeziora. W tym podświadomym stanie, ale świadoma tego, co się dzieje, nie mogę się ruszyć nawet o centymetr. Mogę tylko stać i krzyczeć. Wracaj, misiaczku. Proszę, proszę, wróć. Kiedy wracasz, po bardzo długim czasie, po tym jak zdarłam sobie gardło, wyciągam cię z wody, jesteś przerażona moją reakcją. Podnoszę cię, oplatam się w pasie twoimi nogami, moje serce wali w twój policzek i szepczę ci we włosy: Tak bardzo mnie przestraszyłaś, misiaczku.

      Rozdział 6

      Iselin, dwa miesiące wcześniej

      – Jesteś gotowa? – pytam. Kaia kiwa głową i podnoszę ją delikatnie niczym nowo wyklute pisklę. Czuję na szyi jej zimne dłonie, sadzam ją na stojącym przy krawężniku wózku i zarzucam jej na ramiona gruby fioletowy koc. Patrzy na dom, jakby nigdy wcześniej go nie widziała, choć minęło dopiero pięć tygodni. Wracałam tu co tydzień po czyste ubrania i przygotowane na szybko posiłki, a potem pędziłam z powrotem do szpitala, do niej.

      – Wiesz co? – mówię, gdy otwieram drzwi i wjeżdżam wózkiem do środka. Patrzy na mnie swoimi wielkimi, pytającymi oczami, ale wydaje się być daleko stąd, tak jakby nie do końca rozumiała, co powiedziałam. – Mam dla ciebie niespodziankę. Właściwie to dwie.

      Podnoszę ją z wózka i na wpół niosę, na wpół prowadzę do salonu. Wszystko posprzątałam – wyszłyśmy w biegu, zostawiłyśmy porozrzucane zabawki – ale mieszkanie nadal wygląda na małe.

      Sadzam ją na sofie, opiera się, podciąga do siebie stopy, powoli rozgląda się po pokoju. Widzi duże, owinięte papierem przedmioty przy zasłonie oddzielającej jej wnękę sypialnianą od reszty pokoju.

      – Co to jest? – pyta.

      – To dla ciebie.

      – Co to jest?

      – To prezent powitalny, kochanie.

Скачать книгу