Tygiel zła. James Rollins
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Tygiel zła - James Rollins страница 5
Z zapartym tchem Alonso obracał go na wszystkie strony. Ciało wydawało się prawdziwe, lecz to był tylko pozór. Skóra była elastyczna, ale zimna. W oderwanym końcu odsłonił się skomplikowany mechanizm z cienkich drucików i lśniących metalowych kości. To była atrapa, palec mechanicznego homunkulusa.
Alonso znał opowieści o darach składanych królom i królowym, przemyślnych urządzeniach naśladujących ruchy ludzkiego ciała. Sześćdziesiąt lat wcześniej cesarz rzymski Karol V otrzymał w prezencie mechaniczną figurę mnicha, wykonaną przez hiszpańsko-włoskiego inżyniera i rzemieślnika Juanela Turriana. Lalka mogła podnosić i opuszczać drewniany krzyż, przykładać krucyfiks do ust, które poruszały się w bezgłośnej modlitwie, podczas gdy głowa się kiwała, a oczy mrugały.
Czyżbym trzymał fragment czegoś takiego?
Jeśli tak, jakie jest jego znaczenie? Jaki jest związek z kultem świętej Kolumby?
Nie znajdując odpowiedzi, ruszył dalej w stronę stajni. Ibarra zostawił mu jeszcze jedną wskazówkę dotyczącą tej tajemnicy: źródło pochodzenia amuletu, miejsce, gdzie go znaleziono.
– Rzeka Orabidea – wymamrotał Alonso ze zmarszczonym czołem.
Każdy inkwizytor w tym regionie słyszał o rzece Orabidea. Wypływała z jaskini zwanej Sorginen Leizea, „jaskinia czarownic”. W tym miejscu odbywało się wiele sabatów. Sama rzeka miała równie mroczną historię. Niekiedy nazywano ją Infernuko Erreka, czyli „piekielny strumień”, bo plotka głosiła, że wypływa na świat prosto z wnętrza piekła.
Alonso zadygotał ze zgrozy. Jeśli Ibarra mówił prawdę, amulet został znaleziony u źródeł rzeki.
Innymi słowy, u bram samego piekła.
Inkwizytor wzdragał się przed dalszym badaniem tej kwestii i rozważał wyrzucenie amuletu, gdy za jego plecami rozbrzmiał przeraźliwy krzyk cierpienia, budzący echo wśród gwiazd.
Ibarra…
Mocniej ścisnął w garści nóminas.
Ksiądz umarł, by ochronić ten sekret.
Nie wolno mi odrzucić tego ciężaru.
Poznam prawdę, nawet jeśli będę musiał przekroczyć bramy piekła.
Czasy współczesne
Coimbra, Portugalia
21 grudnia, godzina 22.18 czasu miejscowego
Kowen na nią czekał.
Charlotte Carson przebiegła przez całą szerokość ciemnej uniwersyteckiej biblioteki. Jej pospieszne kroki odbijały się echem od marmurowej posadzki i rozbrzmiewały pod ceglanym dachem dwupiętrowej średniowiecznej galerii. Wszędzie dookoła na bogato zdobionych regałach stały książki – najstarsze z dwunastego wieku. Rozległą przestrzeń oświetlało tylko kilka kinkietów. W mroku majaczyły cienie drabin i misterne złocone rzeźbienia.
Zbudowana na początku osiemnastego wieku Biblioteka Joanina pozostała perfekcyjnie zachowanym klejnotem barokowej architektury i zdobnictwa, prawdziwym centrum historycznym Uniwersytetu w Coimbrze. I jak każda skarbnica, była prawdziwą fortecą o murach grubych na ponad pół metra, z masywnymi drzwiami z solidnego drewna tekowego, szczelnymi jak w sejfie. Została zaprojektowana w ten sposób, żeby w środku panowała stała temperatura dwudziestu stopni, bez względu na porę roku, oraz niska wilgotność.
Idealne warunki do przechowywania starożytnych ksiąg…
Lecz te wysiłki konserwatorskie nie ograniczały się do bibliotecznej architektury.
Charlotte zrobiła unik, kiedy nietoperz śmignął obok jej głowy i przemknął na górną galerię. Niedosłyszalny, lecz wyczuwalny ultradźwiękowy gwizd stworzenia zjeżył drobne włoski na jej karku. Kolonia nietoperzy zadomowiła się w bibliotece przed wiekami. Były wiernymi sojusznikami w walce o zachowanie zgromadzonych tu zbiorów. Co noc pożerały owady, które inaczej mogłyby się dobrać do obfitych zasobów starej skóry i pożółkłego pergaminu.
Oczywiście dzielenie tej skarbnicy z tak zagorzałymi łowcami wymagało pewnych środków ostrożności. Charlotte przesunęła palcem po skórzanych płachtach nakrywających stoły. Dozorcy zakładali je co wieczór po zamknięciu budynku, żeby ochronić drewniane powierzchnie przed odchodami nietoperzy.
Niemniej spoglądając w górę, na skrzydlate cienie szybujące pod ceglanym sklepieniem, Charlotte poczuła ukłucie przesądnego lęku – a także odrobinę rozbawienia.
Co by to było za zgromadzenie czarownic bez nietoperzy?
Nawet ta noc została specjalnie wybrana. Dziś zakończyło się tygodniowe naukowe sympozjum. Jutro uczestnicy wrócą do domów, rozjadą się na wszystkie strony świata, żeby spędzić święta z rodziną i przyjaciółmi. Ale tego wieczoru w mieście zapłoną niezliczone ogniska, wokół których zabrzmi wesoła muzyka, i wszyscy będą świętować zimowe przesilenie, najdłuższą noc w roku.
Charlotte spojrzała na zegarek, wiedząc, że jest spóźniona. Wciąż miała na sobie elegancki strój ze świątecznego przyjęcia w ambasadzie: szeroką czarną spódnicę do kostek i krótki żakiet na błękitnej bluzce. Włosy gładko zaczesała do tyłu. Przedwcześnie posiwiały, zrobiły się rzadkie i krótkie po serii chemioterapii przed dziewięcioma miesiącami. Później nie zawracała sobie głowy farbowaniem czy przedłużaniem. Odkąd przeżyła brutalne i upokarzające okrucieństwo raka, próżność wydawała się niemądrą stratą czasu. Nie miała już cierpliwości do takich błahostek.
Zresztą i tak brakowało jej wolnego czasu.
Spojrzała na zegarek i zmarszczyła brwi.
Jeszcze tylko cztery minuty.
Wyobraziła sobie słońce po drugiej stronie świata, wznoszące się nad zwrotnikiem Koziorożca. Słońce znajdujące się na tej szerokości geograficznej wyznacza moment prawdziwego przesilenia, kiedy zima nieuchronnie przechodzi w lato, kiedy ciemność ustępuje przed światłem.
Idealny czas na tę demonstrację.
Udowodnienie teorii.
– Fiat lux – szepnęła.
Niech się stanie światło.
Przed nią jaśniejszy blask płynął z łukowatego przejścia, otwierającego się na spiralne schody, które prowadziły do niższych poziomów biblioteki. Ten najwyższy nazywał się Szlachetny ze względu na jego piękno i historię. Dokładnie pod nim Średni Poziom stanowił wyłączną domenę bibliotekarzy, gdzie przechowywano dla bezpieczeństwa większość najrzadszych ksiąg.
Lecz miejsce, do którego zmierzała Charlotte, znajdowało się jeszcze o poziom niżej.
Wyczuwając, że czas