Tygiel zła. James Rollins
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Tygiel zła - James Rollins страница 6
Uśmiechnęła się na myśl o więzieniu zbudowanym pod biblioteką. Wyobrażała sobie, że zamykano tu krnąbrnych studentów albo pijanych profesorów. Ten poziom stanowił niegdyś część oryginalnych lochów królewskiego pałacu i służył za uniwersyteckie więzienie aż do 1834 roku. Obecnie pozostał jedynym zachowanym przykładem średniowiecznego więzienia w całej Portugalii.
Wśliznęła się przez bramę do lochu. Spora część tego poziomu była otwarta dla turystów, natomiast zamknięte pomieszczenia wykorzystywano jako dodatkowe magazyny książek. Ruszyła na sam koniec, gdzie do średniowiecznych murów przeniknęła nowoczesność. W nieużywanej tylnej piwnicy zainstalowano nowy system komputerowy, włącznie z systemem digitalizacji książek, by jeszcze lepiej chronić skarby zgromadzone na górze.
Podczas tego zimowego przesilenia komputery posłużą do nowego celu – nie do zachowania przeszłości, ale do spojrzenia w przyszłość.
Kiedy Charlotte weszła do piwnicy, przywitał ją kobiecy głos:
– Ach, embaixador Carson, zdążyła pani na czas.
Eliza Guerra, kierowniczka Biblioteki Joanina, w wyprasowanym granatowym kostiumie i białej bluzce, podeszła i cmoknęła Charlotte w oba policzki, a potem szybko uścisnęła jej przedramię. Podniecenie aż kipiało w małej bibliotekarce.
– Nie wiedziałam, czy dam radę – wyjaśniła Charlotte z przepraszającym uśmiechem. – W ambasadzie brakuje personelu i panuje chaos z powodu nadchodzących świąt.
Jako ambasador USA w Portugalii Charlotte miała tego wieczoru tysiące obowiązków, włącznie ze złapaniem nocnego lotu do Waszyngtonu, żeby dołączyć do męża i dwóch córek. Starsza, Laura, przyjechała z Princeton – Alma Mater Charlotte – gdzie robiła magisterium z biotechnologii. Druga córka, Carly, była bardziej niesforna i próbowała spełnić marzenia o karierze muzycznej na Uniwersytecie Nowojorskim, a jednocześnie studiowała inżynierię jako zabezpieczenie.
Charlotte była ogromnie dumna z obu córek.
Żałowała, że nie ma ich tutaj, żeby dzieliły z nią tę chwilę. Również ze względu na nie pomagała założyć tę organizację, składającą się z kobiet naukowców i badaczy. Ta fundacja charytatywna stanowiła odgałęzienie większej Grupy Coimbra, związku prawie czterdziestu uniwersytetów badawczych rozrzuconych po całym globie.
W trosce o to, by wspierać, rozwijać i łączyć działalność naukową kobiet, Charlotte i pozostałe zebrane tu cztery członkinie stworzyły Bruxas International, nazwaną od portugalskiego słowa „czarownice”. Przez stulecia kobiety, które leczyły chorych, eksperymentowały z ziołowymi kuracjami albo po prostu kwestionowały istniejący porządek świata, ogłaszano heretyczkami albo czarownicami. Nawet tutaj, w Coimbrze – mieście cieszącym się długą tradycją naukową – palono je na stosach, często podczas makabrycznych widowisk zwanych Auto-da-fé albo „aktami wiary”, kiedy płonęły jednocześnie dziesiątki heretyków i apostatów.
Zamiast odrzucać to piętno, Charlotte i jej towarzyszki postanowiły nosić je z dumą, dlatego prowokująco nazwały swoją fundację Bruxas.
Ale metafora nie ograniczała się do nazwy.
Eliza Guerra uruchomiła już stację komputerową. Na ekranie rozbłysnął symbol ich organizacji i obracał się powoli. Był to pentagram wpisany w okrąg.
Pięć promieni gwiazdy przedstawiało pięć obecnych tu kobiet – pierwotny kowen – które przed sześciu laty założyły tę organizację na Uniwersytecie w Coimbrze. Nie miały wyznaczonej przywódczyni. We wszystkich sprawach decydowały wspólnie przez głosowanie.
Charlotte uśmiechnęła się ponad ramieniem Elizy do trzech pozostałych: doktor Hannah Fest z Uniwersytetu w Kolonii, profesor Ikumi Sato z Uniwersytetu w Tokio i doktor Sophii Ruiz z Uniwersytetu w São Paulo. Chociaż Charlotte przed rokiem otrzymała stanowisko ambasadora – w dużej mierze dzięki swojej roli w tworzeniu tej międzynarodowej organizacji z siedzibą w Portugalii – pierwotnie była naukowcem jak tamte, wykładała w Princeton i reprezentowała Stany Zjednoczone.
Pomimo różnic tych pięć kobiet – wszystkie po pięćdziesiątce – wybiło się każda w swojej dziedzinie mniej więcej jednocześnie, napotkało podobne trudności z powodu swojej płci, doświadczyło takiej samej dyskryminacji i poniżenia. Oprócz naukowego zacięcia łączyła je ta właśnie więź. Ich celem było wyrównanie szans, zachęcanie młodych kobiet do kariery naukowej, pomaganie im i wspieranie poprzez stypendia, praktyki naukowe i doradztwo.
Ich wysiłki przyniosły już wspaniałe rezultaty na całym świecie – zwłaszcza tutaj.
Hannah nachyliła się w stronę mikrofonu stojącego obok klawiatury komputerowej.
– Mara, jesteśmy wszystkie na miejscu. – Mówiła po angielsku z ciężkim teutońskim akcentem. – Zaczynaj prezentację, kiedy będziesz gotowa.
Odstąpiła i ekran się podzielił. Pentagram skurczył się i przesunął na bok, odsłaniając młodą twarz Mary Silviery. Zaledwie dwudziestojednoletnia, już od pięciu lat studiowała w Coimbrze, uzyskawszy stypendium z Bruxas w wieku szesnastu lat. Pochodziła z małej wioski w galicyjskim regionie północnej Hiszpanii i przyciągnęła uwagę licznych firm technologicznych, kiedy opublikowała aplikację translatorską przyćmiewającą wszystkie inne dostępne wówczas na rynku. Niewątpliwie wykazywała wrodzony talent zarówno do komputerów, jak i językoznawstwa.
Nawet na ekranie z jej oczu biła czysta inteligencja. A może tylko duma. Ciemna, kawowa karnacja i długie proste, czarne włosy sugerowały domieszkę mauretańskiej krwi w przeszłości jej rodziny. Obecnie znajdowała się po drugiej stronie kampusu, w uniwersyteckiej Pracowni Zaawansowanych Systemów Obliczeniowych, która mieściła klaster Milipeia, jeden z najpotężniejszych superkomputerów na kontynencie.
Mara zerknęła w bok.
– Rozpocznę cykl Xénese. W ciągu minuty powinnyśmy być online.
Kobiety przysunęły się bliżej. Charlotte spojrzała na zegarek.
22.23.
W samą porę.
Ponownie wyobraziła sobie słońce wiszące nad zwrotnikiem Koziorożca, oznaczające kulminację zimowego przesilenia, obiecujące koniec ciemności i powrót światła.
Zanim do tego doszło, głośno szczęknęło żelazo. Wszystkie kobiety odwróciły się, zaskoczone.
Przez czarną bramę do więzienia wtargnęła zbita grupa zakapturzonych ciemnych postaci. Intruzi trzymali w rękach duże, błyszczące pistolety. Rozproszyli się, zamykając pięć kobiet w pułapce.
Z komputerowego pomieszczenia nie było innego wyjścia.
Z sercem walącym w gardle Charlotte cofnęła się o krok. Zasłoniła własnym ciałem monitor i pomacała na ślepo za plecami. Przesunięciem i kliknięciem komputerowej myszy zwinęła obraz Mary Silviery, żeby chronić