Tygiel zła. James Rollins
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Tygiel zła - James Rollins страница 10
– Dzwoń na dziewięćset jedenaście.
Monk wyskoczył już z samochodu i ruszył do drzwi.
Gray pospieszył za nim; zatrzymał się tylko na chwilę, żeby wyciągnąć sig sauera P365 z kabury na kostce. Zdjęty przerażeniem, wiedział, że przez cały czas miał rację.
Nigdy nie będzie mógł prowadzić normalnego życia.
Godzina 22.18
Monk wbiegł po schodkach na ganek. Serce łomotało mu w gardle, utrudniając oddychanie. Spanikowany, wpadł w drzwi, uzbrojony tylko w gołe pięści. Pięć lat w Zielonych Beretach nauczyło go błyskawicznie oceniać sytuację. Jego zmysły się wyostrzyły, postrzegał wszystko w okamgnieniu.
…przewrócona choinka w wykuszowym oknie.
…roztrzaskany szklany blat stolika.
…antyczny wieszak na ubrania Stickleya złamany na pół.
…stalowy sztylet wbity w balustradę schodów prowadzących na piętro.
…chodnik zepchnięty pod ścianę.
Gray wpadł za nim, trzymając przed sobą oburącz czarny pistolet. Uszami, skórą, każdą komórką ciała Monk rejestrował brzemienną ciszę.
Nikogo tu nie ma.
Czuł to w kościach.
Mimo wszystko Gray kiwnął głową w stronę schodów. Monk wbiegł na górę, biorąc po trzy stopnie naraz, podczas gdy Gray sprawdzał parter. Dziewczynki powinny już być w łóżkach. Wyobraził sobie sześcioletnią Penelope z rudoblond włosami splecionymi w warkoczyki, w świątecznej piżamce w tańczące renifery. I jej siostrę Harriet o kasztanowych włosach, młodszą o rok, ale już zbyt dojrzałą jak na swój wiek, zawsze poważną, zawsze zadającą pytania o świat.
Najpierw pobiegł do pokoju gościnnego, gdzie dziewczynki powinny śnić o kolorowo zapakowanych prezentach i laseczkach cukrowych. Zastał pościelone łóżka, nietknięte; pokój był pusty. Zawołał je, zajrzał do szaf, sprawdził pozostałe pokoje – z tym samym rezultatem.
Tak jak się obawiał.
Zniknęły… wszystkie zniknęły.
Targnęły nim potworne mdłości, jego pole widzenia zawęziło się do rozmiaru łebka od szpilki, kiedy chwiejnie schodził na dół.
– Gray… – Niemal zaszlochał.
Odpowiedź nadeszła z głębi domu, z małej kuchni wychodzącej na tylne podwórze.
– Tutaj!
Monk przebiegł przez splądrowany salon, obok stołu w jadalni, stojącego krzywo i zagradzającego drogę, obok dwóch przewróconych krzeseł. Próbował sobie nie wyobrażać zażartej walki, która wybuchła po wtargnięciu napastników do domu.
Wpadł do kuchni, gdzie ślady walki były wyraźniejsze. Drzwi lodówki stały otworem. Porozrzucane noże, garnki i potłuczone talerze zaśmiecały podłogę i centralną wyspę. Drzwi szafki wisiały na jednym zawiasie.
W pierwszej chwili nie dostrzegł Graya, ale kiedy ominął kuchenną wyspę, zobaczył, że przyjaciel klęczy na drewnianej podłodze. Przed nim leżało bezwładne ciało.
Oddech uwiązł Monkowi w piersi.
Kat…
– Ona żyje… słaby puls, ale oddycha – powiedział Gray, wstając.
Monk runął na podłogę. Instynktownie wyciągnął ręce, żeby przytulić żonę do piersi, lecz przyjaciel go powstrzymał.
– Nie ruszaj jej.
Monk o mało go nie uderzył; koniecznie chciał w coś walnąć, ale wiedział, że Gray ma rację.
Na ramionach Kat widniały liczne rany, z których sączyła się krew. Ciemne strumyczki wypływały z jej nozdrzy i lewego ucha. Oczy miała półotwarte, ale źrenice wywrócone w głąb. Monk kątem oka dostrzegł kuchenny tłuczek z nierdzewnej stali. Do jednego końca ciężkiego narzędzia przykleiły się zlepione krwią kasztanowe włosy – pasujące kolorem do włosów Kat.
Delikatnie ujął obiema rękami nadgarstek żony. Palce protezy odnalazły puls. Wyhodowana w laboratorium skóra była znacznie bardziej wrażliwa od prawdziwej. Zmierzył częstotliwość bicia serca Kat, wyobrażając sobie każdy skurcz komory i przedsionka. Przesunął protezę na palec wskazujący żony i ujął czubek w swoje dwa palce. Myślą aktywował małą podczerwoną diodę w jednym palcu i fotodetektor w drugim. Światło przeniknęło przez czubek palca Kat, umożliwiając wykonanie prymitywnej pulsoksymetrii, czyli zmierzenie nasycenia krwi tlenem.
Dziewięćdziesiąt dwa procent.
Nie za dobrze, ale na razie wystarczy. Gdyby poziom tlenu jeszcze bardziej spadł, Kat potrzebowałaby dotlenienia.
Monk był w Beretach sanitariuszem. Od tamtego czasu rozwinął swoje umiejętności; specjalizował się w medycynie i biotechnologii. On i Gray – a także Kat i Seichan – pracowali w Sigma Force, tajnej grupie działającej pod auspicjami DARPA, agencji badań i rozwoju Departamentu Obrony. Z wyjątkiem dziewczyny Graya wszyscy służyli dawniej w Siłach Specjalnych, zostali w sekrecie zwerbowani przez Sigmę i wyszkoleni w rozmaitych dziedzinach nauki, żeby działając jako agenci terenowi DARPA, chronić Stany Zjednoczone i cały świat przed wszelkimi zagrożeniami.
Gray miał już w ręce szyfrowany telefon satelitarny i dzwonił do dowództwa Sigmy.
– Seichan? – zapytał Monk.
Jego przyjaciel, którego twarz była maską furii i strachu, pokręcił głową.
Monk spojrzał na kuchenne drzwi, otwarte na ciemne podwórze. Wiedział, że żona walczyłaby jak diabeł wcielony, żeby chronić ich córki.
– Czy Seichan mogła uciec z dziewczynkami, podczas gdy Kat powstrzymywała tamtych? – spytał.
Gray wyjrzał w noc.
– To samo pomyślałem. Wołałem Seichan, kiedy już sprawdziłem, co z Kat. – Pokręcił głową. – Jeśli uciekła, to niedaleko.
Czyli musiałaby go usłyszeć.
– Może ten, kto to zrobił, ścigał ją – podsunął Monk. – Zmusił ją, żeby uciekła dalej.
– Może. – W głosie Graya nie było jednak nadziei.
Co znaczyło, że raczej nie.
Monk rozumiał. Seichan była dawną zabójczynią, równie sprawną jak Kat, jeśli nie bardziej. Ale w ósmym miesiącu, prowadząc dwójkę przerażonych dzieci, nie mogła uciec daleko przed pościgiem.
Musieli założyć, że