Tygiel zła. James Rollins
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Tygiel zła - James Rollins страница 12
Nie wiedziała, komu ufać.
Ale to nie strach przed wykryciem powstrzymywał ją przed skontaktowaniem się z Carly.
To było poczucie winy.
One zginęły przeze mnie, z powodu mojej pracy.
Jako niemy świadek w laboratorium komputerowym Mara słyszała niepokojące słowa mężczyzny, który dowodził atakiem: Xénese nie może zaistnieć. To abominacja zrodzona z czarów i nieczystości.
Oddychając ciężko, spojrzała na drugą czarną walizeczkę na podłodze. Była otwarta; w wyściełanym wnętrzu spoczywała kula, którą Carly żartobliwie nazwała piłką futbolową. Analogia była dość trafna. Urządzenie rzeczywiście miało rozmiary przepisowej piłki, powierzchnię pokrywały takie same sześciokątne panele. Jednak nie wykonano ich ze zszywanej skóry, tylko w części z tytanu, a w części z twardego jak diament szafirowego kryształu.
W przypływie pychy Mara nazwała to urządzenie Xénese, galicyjskim słowem oznaczającym „genezę”.
Lecz nazwa pasowała, zważywszy na cel Mary.
Wywieść życie z zimnej próżni nicości.
Czy to dziwne, że takie ambicje przyciągnęły niepożądaną uwagę?
Ponownie zobaczyła szaty i opaski napastników, usłyszała ich usprawiedliwienie mordu, wyrwane z Biblii: Czarownicy żyć nie dozwolisz.
Gniew dodał pewności jej ręce. Charlotte i pozostałe zginęły z powodu jej pracy, ale nie pozwoli, żeby ich śmierć poszła na marne. Wypełniła ją determinacja. Do tej pory uciekała, przerażona, przytłoczona rozpaczą. Ale skończyła z uciekaniem. Dopiero teraz poczuła się na tyle bezpiecznie, żeby sprawdzić status swojej pracy. Pozostało jednak ostatnie zmartwienie. Obawiała się, że wyciągając twarde dyski z uniwersyteckiego klastra Milipei w panicznym pośpiechu, mogła nieodwracalnie uszkodzić program.
Proszę. Jest poranek Bożego Narodzenia. Daj mi ten jeden prezent.
Przez następną godzinę podłączała łańcuchowo do laptopa dyski z zaszyfrowanymi modułami jej programu. Sprawdzała każdy po kolei i odetchnęła z ulgą, kiedy wszystko wydawało się nietknięte. Następnie uruchomiła to, co Carly nazywała „piłką futbolową”. Kiedy prąd elektryczny popłynął przez zasilacz do urządzenia, małe szafirowe okienka rozbłysły lazurową poświatą, świadcząc o udanym zapłonie maleńkich laserów w środku.
– Niech się stanie światło – szepnęła Mara ze smutnym uśmiechem, przypominając sobie, jak często doktor Carson cytowała to zdanie z Księgi Rodzaju, i pamiętając ostrzeżenie mentorki w dniu przed próbnym rozruchem.
Ale nie za wiele światła. Nie chcemy, żebyś wysadziła pracownię w powietrze.
Uśmiech Mary nabrał ciepła na to wspomnienie. Carly niewątpliwie odziedziczyła poczucie humoru po matce.
Następną godzinę Mara poświęciła na kalibrację modułów i głównego urządzenia, przez cały czas monitorując postęp na laptopie. Wiedziała, że piętnastocalowy ekran nie jest w stanie pokazać tego powoli rekonstruowanego, rozległego świata. To jakby próbować ogarnąć cały ogrom Drogi Mlecznej, skupiając teleskop na garstce bladych gwiazd.
Właściwie większość jej pracy była nie tylko niewidoczna, ale również niemal niezrozumiała. Inżynierowie komputerowi nazywali to algorytmiczną „czarną skrzynką”. Wprawdzie instrukcje komputerowe – nazywane algorytmami – dawały się zdefiniować i zrozumieć, jednak dokładne metody, których zaawansowany system używał jako narzędzi do uzyskania odpowiedzi albo wyników, stawały się jeszcze bardziej tajemnicze. Projektanci pewnych wyrafinowanych sieci po prostu nie mogli wiedzieć, co się naprawdę dzieje w tych czarnych skrzynkach. Wprowadzali dane do komputera i odczytywali wyniki wychodzące z drugiej strony. Ale to, co się działo pomiędzy – jakie procesy zachodziły we wnętrzu maszyny – stawało się niepoznawalne.
Nawet ich twórcy nie pojmowali tego procesu. Zapytano kiedyś inżyniera z IBM, konstruktora Watsona – komputera, który pobił zwycięzcę teleturnieju Va banque – „Czy Watson czasem robi panu niespodzianki?”. Odpowiedź była prosta, lecz niepokojąca: „Och, tak. Och, absolutnie”.
Ale niespodzianki nie kończyły się na Watsonie. W miarę jak budowano coraz bardziej wyrafinowane systemy SI, ich czarne skrzynki stawały się jeszcze bardziej niedostępne i niezbadane.
Niestety Xénese nie stanowiło wyjątku.
W noc zimowego przesilenia – przez niecałe sześćdziesiąt sekund, wystarczające do zamordowania pięciu kobiet – Xénese było całkowicie zrealizowane i kompletne, działało z pełną mocą, wydobywało światło z ciemności, życie z nicości.
Zamiast świętować te narodziny, Mara była zbyt zaszokowana widokiem napaści. Sparaliżowana zgrozą, nie mogła odwrócić wzroku. Niezdarnie wybrała 112, lecz zanim ją połączono ze służbami porządkowymi, jej mentorki już nie żyły. Urywanymi słowami przekazała, co się stało; znowu zaczęła seplenić. Policja kazała jej zostać na miejscu, ale Mara bała się, że zabójcy w czarnych szatach już po nią idą. Więc uciekła i zabrała swoją pracę, nie chcąc ryzykować jej zniszczenia.
Przerażona, zamknęła wtedy wszystko. To była brutalna operacja „na siłę”, cyfrowa aborcja jej tworu. Wyrwała modularne komponenty rozmieszczone na serwerach, zredukowała główny program – zamknięty w rdzeniu Xénese – do kodu źródłowego, jego najbardziej podstawowej formy, skazała go na senną wegetację. Zrobiła to z przykrością, ale to było konieczne, żeby zabezpieczyć źródłowy program do transportu.
Zanim jednak wykonała crash systemu, zauważyła dziwny obraz, który pojawił się na ekranie. Pentagram, symbol Bruxas, wirował szaleńczo w miejscu – po czym rozpadł się i na ekranie został tylko odłamany kawałek. Wyglądał całkiem jak grecka litera sigma. Mara nie miała pojęcia, co to znaczy, wiedziała tylko, że wygenerował to program Xénese.
Ale co oznaczał ten wynik?
Wyobraziła sobie wirujący krąg pentagramu, który wydawał jej się niespokojny – a może w tamtej chwili przeniosła na niego własne przerażenie. Była spanikowana, więc wydawało jej się, że program też panikuje. Jednak Mara nie była jedynym świadkiem masakry w bibliotece. Ktoś jeszcze – albo coś – odbierał transmisję z kamery, cyfrowo zaglądał Marze przez ramię.
Coś, co zostało stworzone przez Xénese.
Cokolwiek się narodziło w tamtej chwili, cokolwiek istniało przez tamte okropne sześćdziesiąt sekund, również było niemym świadkiem tych wydarzeń. Narodziło się we krwi i śmierci.
To były jego dane wejściowe.
Na wyjściu pojawił się ten dziwny symbol.
Ale czy to była usterka? Czy to było celowe? Czy miało jakieś znaczenie?
Jedyny sposób, żeby się dowiedzieć – żeby pojąć rozumowanie tego tworu – to zrekonstruować Xénese, odbudować