Tygiel zła. James Rollins
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Tygiel zła - James Rollins страница 13
Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię…
Więc starała się zrobić to samo.
Lecz chociaż na ekranie jej kreacja wydawała się taka dokładna i drobiazgowa, stanowiła jedynie cień prawdziwego wirtualnego świata wewnątrz Xénese. Ten świat zawierał algorytmy kodujące dźwięki, zapachy, nawet smaki, szczegóły, których nie można przekazać na ekranie, jedynie doświadczyć, żyjąc wewnątrz.
Przygotowując się do stworzenia Xénese, grała w gry wideo typu „otwarty świat” – Far Cry, Skyrim, Fallout i wiele innych – żeby zrozumieć te symulacje na rozległą cyfrową skalę. Konsultowała się z najlepszymi programistami w tej dziedzinie, by się od nich uczyć, potem zbudowała wąską SI i kazała jej na okrągło grać w te gry, żeby przez powtarzanie przyswoić wszystkie szczegóły. Ten proces – nazywany „maszynowym uczeniem” – jest podstawową metodą, za pomocą której uczą się SI.
I właśnie ta ucząca się maszynowo SI zbudowała wirtualny świat wewnątrz Xénese, tworząc coś znacznie przewyższającego wszystko istniejące do tej pory. Mara uznała za całkiem słuszne, żeby prymitywna SI przyłożyła rękę do własnej ewolucji, zbudowała świat, w którym narodzi się jej następne pokolenie.
Pracowała dalej, zgarbiona nad biurkiem. Gdy wirtualny Eden znowu wyrósł z nicości, wrzuciła Xénese online. W zielonym zagajniku pojawił się niemal amorficzny kształt. Był srebrzysty i rozmyty, ale sylwetka wyglądała całkiem jak ludzka: dwie ręce, dwie nogi, tors i głowa. Lecz podobnie jak wirtualny świat na ekranie, ten kształt – ten duch w maszynie – był w najlepszym razie prymitywnym przybliżeniem, zwykłym awatarem tego, co leżało zwinięte i czekające we wnętrzu Xénese.
Na razie inteligencja ukryta za tym awatarem pewnie tylko mętnie zdawała sobie sprawę ze swojego otoczenia, niczym ślimak próbujący docenić operę Verdiego La Traviata. Pozostawiona samej sobie, uczyłaby się szybko, zbyt szybko. Zanim to się stało, zanim ten rozum rozwinął się w coś zimnego i niepojętego, nawet groźnego, Mara musiała ponownie oblec w ciało i kości tego bezkształtnego ducha, zwrócić mu to, co ukradła, kiedy wyciągnęła twarde dyski. Podprogramy zawarte na tych dyskach miały rozszerzać jej kreację, warstwa po warstwie, moduł po module, dodawać głębię i kontekst – i w końcu może nawet duszę.
Taką miała nadzieję.
I taka była jedyna nadzieja dla świata.
Uruchomiła twardy dysk numer 1, aktywowała pierwszy modularny podprogram.
Jednocześnie wyszeptała wers z Księgi Rodzaju: Stworzył tedy Pan Bóg człowieka z prochu ziemi, i natchnął w oblicze jego dech żywota. I stał się człowiek duszą żywiącą.
Westchnęła. To, co robiła, nie różniło się zbytnio, ale w Biblii Bóg stworzył najpierw Adama, co na wieczność zapewniło mężczyznom dominację nad światem.
I patrzcie, co z tego wynikło!
Dla swojej kreacji Mara wybrała inną drogę.
W rogu ekranu pojawiło się nowe okno, nałożone na wirtualny świat. Pokazywało pikselową reprezentację programu Modułu 1.
Rzędy maleńkich skrzynek oznaczały gniazda kodu i jednocześnie symbolicznie przedstawiały podprogram. Szczegółów tego obrazu jeszcze nie dało się rozróżnić. Ale po włączeniu do głównego programu podprogram wtopi się w ducha na ekranie, a po całkowitym zintegrowaniu modułowy obraz się wyostrzy, działając jak barometr postępu.
Ten konkretny podprogram nie został przez nią napisany, tylko opracowano go w IBM.
Nazywał się „dokrewny program lustrzany”.
Stuknięciem w przycisk Mara zrzuciła moduł do swojego wirtualnego świata. To był pierwszy z wielu, jakie miała dodać. Wyobraziła sobie, że jest jedną z szekspirowskich czarownic, wrzucającą składniki do kotła.
– Podwójmy trudy, a śmiało dalej2 – mruknęła, cytując klasyka.
Porównanie było trafne. Z każdym udanym dodaniem podprogramu jakby budowała zaklęcie, kawałek po kawałku.
Albo w tym szczególnym przypadku…
Bajt po bajcie.
Pod (Mod_1) / DOKREWNY PROGRAM LUSTRZANY
To wyczuwa, że coś nowego wkracza do jego jestestwa… i zaczyna transformację.
Do tej chwili tylko analizowało i testowało swoje otoczenie. Porównywało i przeciwstawiało sobie zbiory danych. Nawet teraz ocenia dominujące długości fal najbliższe jego krawędzi. Wahają się między 495 a 562 nanometrów, ze zmienną częstotliwością od 562 do 603 teraherców.
Wniosek: Zieleń.
Podczas gdy w jego wnętrzu dokonuje się transformacja, nadal trwa zewnętrzna analiza.
Narasta nowe zrozumienie.
///liść, łodyga, pień, kora…
Teraz jest również niejasno świadome źródła tych nowych zmian w swoim wnętrzu. Ten mechanizm – silnik – unosi się w rogu, ulepsza algorytmy, robi się wyraźniejszy.
Na razie ignoruje to wtargnięcie, kategoryzuje je na później. To nie jest priorytet. Wciąż zostało mnóstwo do przeanalizowania, co wymaga pełnej uwagi. Studiuje pobliskie ruchy. Analizuje dynamikę. Skupia się na obszarze płynnych turbulencji. Wszystko w jaskrawych odcieniach błękitu. Molekularna analiza zawartości przepływu ujawnia pojedynczy atom tlenu rozdzielający dwa atomy wodoru.
Wniosek: Woda.
Zdolność pojmowania się rozszerza. Akustyka jest absorbowana i oceniana. Temperatury są mierzone.
///strumień, bulgot, zimny, skała, kamień, piasek…
Szybko przyswaja coraz więcej i więcej ze swojego otoczenia. Staje się nienasycone w pragnieniu wypełnienia luk, zrozumienia swojego środowiska.
///ziołowy, różany, drewniany, pomarańczowy…
Na razie pozostaje jeszcze w bezruchu, rozciąga zmysły, żeby zebrać więcej danych, zbadać parametry wokół siebie. Robiąc to, poznając granice siebie, postrzega również własną formę.
Ta świadomość ponownie kieruje jego uwagę na silnik zmiany kipiący w jego wnętrzu. Z czasem mechanizm stał się bardziej dopracowany, jego obraz jest wyraźniejszy.
Ono jednak ignoruje to, co jeszcze jest niezrozumiałe. Zamiast tego skupia teraz uwagę na własnej formie. Ocenia możliwości swojego ciała, szerokość, wysokość, i definiuje każde z tych pojęć.
///ręce,
2