Kajś. Zbigniew Rokita

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kajś - Zbigniew Rokita страница 12

Автор:
Серия:
Издательство:
Kajś - Zbigniew Rokita Sulina

Скачать книгу

kiedyś była granica”. Emocjonowałem się tym, bo czułem, że to wiedza tajemna, choć wiele lat nie wiedziałem, co ta granica rozdzielała.

      Ale teraz idę z dawniej niemieckiego Zaborza do dawniej polskiego Pawłowa. Mijam poniemieckie domy celne i mam przed sobą dawny pas ziemi niczyjej, kilkaset metrów uwięzione kiedyś między szlabanem żółto-czarnym i biało-czerwonym. Mijam poniemieckie zabudowania i zastanawiam się, jak w Grodnie, Samborze czy Wilnie brzmiałoby w ustach Białorusinów, Ukraińców czy Litwinów słowo „popolskie”. Przez chwilę obracam to „popolskie” w ustach.

      Idę dalej. Teraz cicha zabrzańska dwupasmówka. W połowie perli się niewielka rzeczka Czarniawka. To na niej oparto znaczną część międzywojennej granicy, Czarniawka była rzeką ekumeniczną, zasilaną uryną i brudami Ślązaków z obu jej brzegów. Według miejscowych wspomnień wśród wytyczających zabrzańską granicę miał być młody Charles de Gaulle. Do Zabrza wróci pół wieku później, już jako prezydent Francji, i wypowie słynne słowa: „Niech żyje Zabrze, najbardziej śląskie ze wszystkich śląskich miast, czyli najbardziej polskie ze wszystkich polskich miast”. Pomoże w ten sposób Władysławowi Gomułce w walce o powojenną granicę i zachowanie całego Górnego Śląska przy Polsce.

      – Tu był biznes: szmugiel! – mówi Holewa. – Czarniawka jest tutaj szerokości dobrego skoku. Jak się rozpędzi człowiek dobrze, to przeskoczy. Z worami ludzie szli. Niektórzy nie chcieli pracować na kopalni, bo za ciężko, a szmugiel to robota łatwa, tylko trzeba mieć głowę.

      Przechodzę Czarniawkę i dochodzę do polskich domów celnych. Idę dalej ulicą, kiedyś mówiło się na nią grentzówka. Dochodzę do budynku z wielkim orłem na elewacji. To tu przed wojną mieścił się posterunek policji, tutaj do aresztu trafiali przemytnicy, którzy przeżyli spotkanie z pogranicznikami.

      – Znałem wielu tych, co tutaj szmuglowali – mówi pan Zygmunt. – Oni się tym przechwalali! Bo to był sukces coś przemycić. Ludzie przecież ginęli, strażnicy pilnowali granicy, niejednego kula dosięgnęła.

      Nocami dają się słyszeć strzały, celnicy otwierają ogień do przemytników, ruszających się na wietrze krzaków, przemytnicy strzelają do siebie, czasem wybuchają małe bitwy. Jedni przemycają przez zieloną granicę, inni przez przejścia, jedni na własny użytek, inni zawodowo.

      Granica tętni życiem. Na mocy konwencji międzynarodowej Ślązacy z niedawnego obszaru plebiscytowego mogą swobodnie ją przekraczać, odwiedzają się rozdzieleni krewni, chodzą do siebie na zabawy, wyprawiają wesela, a w ówczesnej katowickiej książce telefonicznej znajduję też numery do abonentów z Gleiwitz, Hindenburga i Beuthen. Górny Śląsk usiał się przeszło pięćdziesięcioma przejściami granicznymi – to ponaddwukrotnie więcej niż dziś w całej Polsce. W samym Zabrzu było ich siedem. Według danych z 1935 roku polską granicę zachodnią przekraczało każdego dnia około dwudziestu sześciu tysięcy ludzi, z czego blisko dziewięćdziesiąt procent na małym odcinku śląskim. Rocznie daje to ponad osiem milionów przejść tylko na Górnym Śląsku. Bliscy po drugiej stronie pomagali taniej kupić, drożej sprzedać, a tu każdy kogoś po drugiej stronie miał (Else miała na przykład w Rybniku siostrę Annę).

      – W tym domu mnóstwo było niemieckich rzeczy ze szmuglu. Ja jeszcze po wojnie chowałem się na przemyconej sacharynie – opowiada Holewa. – Coś panu powiem. Tutaj w Pawłowie ze szmuglu powstało dużo domów. Bogacili się ludzie, gdzie indziej w Polsce była bieda, tu nie było. Albo na kopalni pracowali u Niemca, albo szmuglowali. Pawłów liczył ponad sześć tysięcy ludzi, dziś ledwo coś ponad dwa tysiące. Wybudowano mocarny kościół, proszę mi pokazać, gdzie taki drugi w okolicy? No, widział pan?

      16

      W 1933 roku do władzy dochodzi Adolf Hitler. Gestapo lokuje się w dawnych koszarach przy Teuchertstrasse, ulicy łączącej gliwicką starówkę z Wójtową Wsią. W moich czasach nastoletnich koszary te będą częściowo opuszczone i z przyjaciółmi będziemy spędzać tam wiele wakacyjnych dni. Hitler otrzymuje honorowe obywatelstwo Gleiwitz, ale nie przyjeżdża go odebrać, choć mógłby się tu dostać choćby samolotem – niedawno wybudowano lotnisko (przez chwilę miało nawet bezpośrednie połączenie z Konstantynopolem). W Ostropie zamykają polską szkołę, zresztą z biegiem lat rodzice coraz rzadziej wysyłali do niej swoje dzieci. Na całym Górnym Śląsku zostaje tylko kilka polskich szkół mniejszościowych.

      Niemcy, podobnie jak dekadę wcześniej, wychodzą z kryzysu gospodarczego szybciej niż Polacy. Nie tylko cieszą się opieką socjalną, niskim bezrobociem i zakładami pracującymi pełną parą – wręcz brakuje im rąk do pracy. Już w 1934 roku zaczyna się masowa migracja zarobkowa Ślązaków z części polskiej do niemieckiej. Pracując, niemczeją.

      – Aby dostać zgodę na wyjazd do pracy w hucie czy kopalni, należało otrzymać zaświadczenie o swojej dobrej niemieckiej postawie od jednej z niemieckich organizacji działających w województwie śląskim, a następnie udać się z nim do niemieckiego konsulatu. Po uzyskaniu zgody można było jechać – tłumaczy mi Ryszard Kaczmarek. – Gdy człowiek przyjeżdżał do Niemiec, musiał mówić, że jest Niemcem, nie mógł rozmawiać po polsku. Ludzie sami się na to decydowali, nikt ich do wyjazdów nie przymuszał.

      Historyk wyjaśnia, że konsekwencje wyjazdu zarobkowego sięgały jeszcze dalej. Konsulaty niemieckie były doskonale poinformowane, więc nie dało się jednocześnie w Niemczech udawać Niemca, a w Polsce posyłać dziecko do polskiej szkoły. Bajtel musiał iść do niemieckiej szkoły mniejszościowej, jeśli taka się w okolicy znajdowała. Nie wszystko to było zresztą sterowane odgórnie, wśród przemysłowców panowało przekonanie, że skoro Polacy chcieli polskiego Śląska, powinni tam pracować, a jeśli chcą pracować tu, powinni być Niemcami.

      Sukcesy niemieckiej części Górnego Śląska kontrastują z porażkami części polskiej. Poziom życia po stronie zachodniej jest odczuwalnie wyższy. Od dawna wspomina się, jak dobrze było „za Wilusia”. Teraz niektórzy mówią, że „przyjdzie Hitler i zrobi porządek”. Nieustannie rośnie w siłę mit Niemiec jako kraju dobrze zarządzanego, stabilnego.

      – Młode pokolenie Ślązaków z polskiej strony było uwiedzione Niemcami: autostrady, praca. Do niemieckich organizacji młodzieżowych ciągnęli na dużą skalę – mówi Piotr Greiner z Archiwum Państwowego w Katowicach. – Gdyby plebiscyt po kilkunastu latach odbył się ponownie, Polska przegrałaby z kretesem. Czas działał na korzyść Niemców. Cóż Polacy mogli więcej obiecać?

      Ryszard Kaczmarek tłumaczy mi, że często zapomina się, że Niemcy nie okupowali Górnego Śląska, to była część ich kraju. Według niego nie było niczego dziwnego w rozpuszczaniu się w niemieckości, mogła dziwić raczej tolerancja po obydwu stronach, przejawiająca się na przykład w utrzymaniu szkół mniejszościowych.

      – Pokutuje przekonanie, że na niemieckim Górnym Śląsku w międzywojniu masowo oczekiwano na przyłączenie do Polski – mówi Kaczmarek. – To się już stało w 1922 roku i nikt z trzeźwo myślących Górnoślązaków nie chciał rozgrzebywać tego konfliktu od nowa.

      Z biegiem lat mieszkający po jednej i drugiej stronie będą się od siebie oddalać. Gdy w 1939 roku na powrót spotkają się w jednym państwie, okaże się, że dużo ich dzieli. Wśród Ślązaków po niemieckiej stronie zmiany zachodzą błyskawicznie. Przez cały wiek XIX i na początku XX szybko spada liczba osób „polskojęzycznych” na Górnym Śląsku, po 1922 roku proces ten przyśpiesza jeszcze bardziej. W wielu śląskich rodzinach przebiega to tak: pokolenie Urbana – zna śląski, gorzej zna niemiecki; pokolenie Else i Hansa – zna i niemiecki, i śląski; pokolenie

Скачать книгу