Kajś. Zbigniew Rokita

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kajś - Zbigniew Rokita страница 13

Автор:
Серия:
Издательство:
Kajś - Zbigniew Rokita Sulina

Скачать книгу

do dziś. Jego namacalnym przejawem jest podział na dwa województwa: opolskie i śląskie. Zbigniew Kadłubek w Eseju o rozłące napisze: „Rozcięcie organizmu wpłynęło na życie Górnoślązaków. To chcę wyraźnie powiedzieć: na ich losy, wybory życiowe, ich psychiczne zdrowie, spełnianie człowieczeństwa. Duchowe skarlenie górnośląskie ma korzenie w tamtym czasie. Toksyny nienawiści działały nie tylko na tamtych Górnoślązaków, żyjących prawie sto lat temu, lecz na następne pokolenia. Żałoba, trauma, smutek rozlały się na kilka pokoleń. Rozgoryczenie, nieufność, wstydzenie się języka (swoiste śląskie zamilknięcie) przeniknęły głęboko do pokoleń późniejszych. Zatruły ich serca”18.

      Podział sprawia, że na zawsze zmieni się znaczenie słowa „Śląsk”. Jako jednolity organizm Śląsk znika w średniowieczu, gdy rozpada się na Dolny i Górny, nigdy się już nie scali. Górny Śląsk, którego historycznymi stolicami są Opole i Racibórz, będzie funkcjonował w jednym państwie aż do wojen prusko-austriackich. W 1742 roku Prusacy zabierają Wiedniowi niemal cały region – z pominięciem okolic Cieszyna i Opawy. Później również ów poaustriacki Śląsk podzielą między siebie Warszawa i Praga i do dziś jest on podzielony.

      Podział w 1922 roku rozpoczyna wojnę propagandową Berlina i Warszawy. Polacy, choć posiadają zaledwie skrawek historycznego Śląska, w latach dwudziestych i trzydziestych stawiają znak równości między nim i województwem katowickim. Pojawiają się Sejm Śląski, policja śląska i województwo śląskie. W międzywojniu rodzi się też pojęcie Śląska Opolskiego (później Opolszczyzny). Polacy zaczynają tak określać rejencję opolską, czyli niemiecką część regionu. Polska terminologia jest rewizjonistyczna. To tak jakby obecnie w Polsce przymiotnik „małopolski” zastąpić „galicyjskim” – ignorując fakt, że Galicja to też Lwów i kawał Ukrainy.

      Po dziś dzień pokutuje błędne utożsamianie przemysłowej części województwa śląskiego (wraz z nieśląskim Zagłębiem) z pojęciem „Śląsk” – choć Śląsk przemysłowy to raptem kilka procent powierzchni Śląska historycznego, który obejmuje ziemie od Ostrawy po Zgorzelec.

      17

      Zachowało się kilkanaście zdjęć sprzed wybuchu wojny, na których jest Johann, i kilkanaście, na których jest Elisabeth – trochę więcej z nim niż z nią. Fotografie inwentaryzują mi przodków, potwierdzają ich istnienie i nadają im kształty. Uwzniośla je fakt, że są nadgryzione zębem czasu, dość sfatygowane. To pierwsze pokolenie, które nie fotografuje się wyłącznie w zakładach fotograficznych, ma swoje aparaty, dzięki czemu pozwala sobie czasem na spontaniczność, przemyca trochę siebie. Ale większość zdjęć i tak jest pozowana, bohaterowie ugładzeni. Fotografia to wciąż wydarzenie, katalog tolerowanych na niej uczuć okazuje się ubogi, nie znajdę Hajoków, Kieslichów czy Krauthakelów smutnych, znudzonych bądź zrozpaczonych. Jakby odczuwali tylko dumę lub radość. Gdyby chcieć rekonstruować życie moich przodków z tych fotografii, należałoby przyjąć, że większość czasu spędzali, biorąc śluby, trzymając na rękach małe dzieci, prężąc się w dużym rodzinnym gronie. Jakby zajmowali się wyłącznie tworzeniem historii i było to tak angażujące, że nie starczało im czasu na zwyczajne istnienie.

      Najbardziej jednak drażnią mnie dziesiątki zdjęć z domowych szuflad, których bohaterów nie potrafię rozpoznać. Dwóch dystyngowanych jegomości opierających się o skałę na tle gór, na rewersie informacja, że zdjęcie wykonano w szwajcarskiej miejscowości Pontresina w lipcu 1930 roku. Przewijająca się przez kilka fotografii młoda dziewczyna podpisana jako F. Friedrich. Mały chłopiec w atelier ustawiony na tle imitującym mieszczańską rezydencję podpisany jako Erwin Hirsch. Niczego więcej o nich nie wiem. Dla Hansa i Else te zdjęcia musiały stanowić jakąś wartość, skoro przy kolejnych przeprowadzkach zabierali je ze sobą, przetrwały też rzeczocyd w 1945 roku. Ja muszę zadowolić się ich posiadaniem. Puzzlami z nieistniejącego świata, które w jakiś sposób pasują do mojej rodzinnej układanki, ale na których dołożenie w odpowiednie miejsce nie mam już nadziei.

      Johann pracuje w Siemensie przy wysokich napięciach. Else nadal dostaje od niego listy i fotografie z delegacji. Zachowały się trzy takie zdjęcia. Na jednym z nich pradziadek stoi w plątaninie rur przy sporym kotle z napisem Heizungsanlage, co znaczy „instalacja grzewcza”. Obok niego pręży się trzech robotników. Bezimienni arbeiterzy są umorusani smarem, ale Johann nie. Góruje nad nimi. Na głowie ma leninówkę, fakt, ale nikogo nie powinno to zmylić. Włożył białą koszulę i ciemną kamizelkę. W jednej dłoni trzyma cygaretę, w drugiej kurek od kotła i to ma zapewne sugerować, że panuje nad maszyną. Pod nosem mimo upływu lat wciąż ten sam skąpo przystrzyżony wąsik. To zdjęcie jest dla mnie wyjątkowe ze względu na krótką notatkę na odwrocie: Kleinert Geburtstag 14 April. Achtung. Kleinert to odmężowskie nazwisko siostry Johanna Hedwigi. Else zapisuje sobie tę datę, by nie zapomnieć o urodzinach szwagierki. Po Hedwig zostanie mi album, w którym skompletowała zdjęcia przedwojennych niemieckich gwiazd, prawdopodobnie z roku 1932 czy 1933, z przedednia katastrofy.

      Ów odręczny geburstag to mały błysk życia w morzu pozowanych fotografii – taki jak na innym zdjęciu mojej prababci, gdzie na odwrocie zanotowała „3,70 M, Frau Kraus”. Ale co to oznacza i kim była Frau Kraus?

      Elektromonter Johann przemierza Rzeszę niczym Prometeusz, niosąc jej światło i ciepło, ale któregoś razu dochodzi do nieszczęścia. Prąd razi go tak mocno, że echo tego wydarzenia niesie się do dzisiaj. Gdyby wówczas nie uległ wypadkowi, być może żyłby dłużej, a swastyka, którą znajdę lata później, znaczyłaby coś innego. Gdyby nie uległ wypadkowi, moja tożsamość konstruowałaby się inaczej, może śląskość nie byłaby w niej aż tak istotna, może jeden Urban ze swoją powstańczą wartą w lesie nie udźwignąłby całego mnie i byłbym sobie spokojnie Polakiem. Gdyby tego dnia setki woltów nie przeszły przez ciało Johanna Hajoka, ja nigdy nie stałbym się częścią tej rodziny i nigdy nie dowiedziałbym się, że istnieli Josef Krauthakel, Urban Kieslich, Hans i Else Hajokowie.

      Pradziadek Johann Hajok (na górze po prawej) w pracy, lata 30.

      Źródło: archiwum rodzinne autora

      Historia Johanna i moja potoczyłyby się też inaczej, gdyby w Białoruskiej Socjalistycznej Republice Radzieckiej Iwan Afanasjewicz Rudenko – do niedawna mały Wania – nie zaczął swojej przygody w szeregach Armii Czerwonej. Zegar odmierzający lata do spotkania Johanna i Iwana już tyka.

      W tym czasie Else, która jeszcze niedawno drażniła majstra swoim śpiewem, od kilku lat jest położną. W międzywojennej książce telefonicznej nie znajdę ani Urbana, ani Johanna, a Elisabeth owszem. Do położnej trzeba móc się dodzwonić. Należało podnieść słuchawkę z widełek, poczekać na zgłoszenie centrali, wykręcić numer 3197, uważać, aby przy nakręcaniu tarczy palec doszedł każdorazowo do języczka oporowego, a następnie palec wyjąć. Wówczas, po uzyskaniu połączenia, można było poprosić moją prababcię do porodu.

      Zadziorna kobieta wsiada na rower zwany tutaj kołem i jeździ po domach, w których kobiety są przy nadziei. Ojca to bulwersuje. Jedyne wypowiedziane przez Urbana Kieslicha zdanie, które przetrwa do moich czasów, będzie dotyczyło cyklistek: „A żeby dupy tym babom powykręcało!”. Później nie będzie mu też w smak, gdy córka przerzuci się na automobil – do czasu, gdy zabierze go na przejażdżkę. Wtedy stary Urban mało co nie pęknie z dumy.

      Else jest obrotna, dorobi się dwóch samochodów. Jeden z nich to ford köln, piękny błękitny pojazd opisany w zachowanych papierach jako cabriolimusine. Przetrwało też jej prawo jazdy z 1936 roku, opatrzone nazistowską swastyką.

Скачать книгу