Skradzione laleczki. Ker Dukey

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Skradzione laleczki - Ker Dukey страница 5

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Skradzione laleczki - Ker Dukey

Скачать книгу

style="font-size:15px;">      Słabości.

      Pewnego dnia rzucę się do ataku. Zakończę to i nas uratuję – uratuję – jak powinnam zrobić to już dawno.

      – Oto i moja niegrzeczna laleczka. Taka dzika i przerażona. A przy tym taka kurewsko śliczna. – Mruży oczy i mierzy mnie wzrokiem. W celi jest strasznie gorąco, ale pomimo tego musiałam mu się sprzeciwić. Nie czekam nago, tak jak chciał. Zerwałam prześcieradło z materaca i owinęłam je wokół siebie niczym sukienkę. Zabierze je ze sobą, kiedy będzie wychodził. A gdy zapadnie noc, a przez ściany przeniknie chłód, będę marzyła o czymkolwiek, czym mogłabym się przykryć. Ale to nieważne. Nie zrezygnuję ze swojego buntu. To moja ostatnia cząstka własnego „ja”. Odrobina kontroli, którą jeszcze posiadam.

      Chcę mu coś odpyskować, kiedy nagle zauważam, że się zatacza. Leciutko, ledwo zauważalnie. A jednak to widzę. Pił. On nigdy nie pije. Alkohol jest dobry. Alkohol osłabia.

      Zaciskam dłonie w pięści i czekam. Taka okazja może już nigdy się nie powtórzyć. Kiedy tylko wejdzie do środka, zaatakuję. Z pewnością zdołam go pokonać. Przecież ma opóźnione reakcje, a ja potrzebuję tylko sekundy, by go zaskoczyć.

      – Twój pan chce się tobą pobawić. Na jaką zabawę masz dziś ochotę, moja niegrzeczna lalko? – pyta z obleśnym uśmiechem, grzebiąc kluczami przy zamku.

      – Moglibyśmy pobawić się w chowanego, ale twój chuj jest tak maleńki, że w życiu bym go nie znalazła! – odpowiadam prowokująco.

      Słyszę ciche warczenie.

      – Hmm, albo mógłbym pobawić się twoimi wnętrznościami, po tym jak cię wypatroszę za bycie taką bezczelną, nieposłuszną lalką.

      Przyzwyczaiłam się już do tych gróźb. Choć obiecuje mi śmierć w męczarniach, ja nadal żyję. Chyba lubi, kiedy jestem zuchwała. Urozmaicam tym jego chorą grę.

      Na dźwięk przekręcanego klucza dostaję gęsiej skórki. Zaraz będzie w środku. Wejdzie tu, by wziąć sobie to, czego pragnie. Jak każdej nocy.

      Ale nie tej.

      Ta myśl – nagła, zaskakująca – pobudza we mnie adrenalinę. A kiedy Benjamin upuszcza klucze, ich uderzenie o podłogę przypomina wystrzał z pistoletu. To sygnał do biegu. Ruszam. Z głośnym krzykiem otwieram drzwi na oścież. Wszystko dzieje się w ułamku sekundy. Nim jest w stanie mnie zauważyć, uderzam pięściami w jego klatkę piersiową. Popycham go z całych sił. Upojone alkoholem ciało upada na podłogę z głośnym bum.

      – Stój! – krzyczy, z trudem wstając z podłogi.

      O, nie. Nie mam takiego zamiaru.

      Biegnę tak szybko, jak gdyby zależało od tego moje życie. Bo zależy. Życie nas obu. Jeśli uda mi się uciec, odnajdę pomoc. Uratuję Macy. Docieram do schodów. O dziwo, prowadzą w dół. Pokonuję po dwa stopnie naraz.

      A więc loch dla lalek był na poddaszu. No pewnie. Przecież to musiało wyglądać jak żywcem wyjęte z horroru. Co za dramatyzm.

      Pędzę jak strzała do drzwi, kątem oka widząc resztę domu. Po prawej znajduje się kuchnia. Nie chcę tam wchodzić. Nie będę szukać telefonu. Nie odwrócę głowy, by spojrzeć, czy mnie goni. Wybiegam przez frontowe drzwi.

      Nie.

      Zatrzymam.

      Się.

      Czuję na twarzy zimne powietrze. Otacza mnie niczym peleryna. Dom stoi w środku lasu. Widzę drzewa, zielone i żywe. Przelatują wokół mnie, kiedy biegnę co sił w nogach. Iglaste gałęzie tną moją skórę. Ignoruję ból. Nic nie ma teraz znaczenia. Muszę znaleźć pomoc. Słyszę za sobą dyszenie. Odgłos zgniatanych liści. Jest niedaleko. Blisko. Ale nie aż tak blisko.

      Jest słaby.

      Pijany.

      To żaden przeciwnik.

      Z każdym krokiem przez gęsty las zwiększam odległość, która nas dzieli. Czuję ogromny ból. Biegnę tak długo, aż moje płuca pieką z braku powietrza. Kręci mi się w głowie. Jestem wygłodzona. Nie mam już siły. A jednak… biegnę dalej. Staję w miejscu dopiero, kiedy mam stuprocentową pewność, że już go nie ma. Prędzej umrę, niż pozwolę znowu się złapać. Ale już od dłuższej chwili nie słyszałam jego kroków…

      Uciekłam.

      Cholera, naprawdę uciekłam. W swojej głowie szaleję i krzyczę z radości, ale na zewnątrz nie otwieram ust.

      Uratuję ją. Sprowadzę do domu.

      Zmuszam nogi do dalszego biegu. Znowu ruszam. Jeszcze szybciej.

      Nagle uświadamiam sobie, że w końcu jesteśmy wolne. Z moich ust wyrywa się łkanie. Przepełnia mnie ulga, której nie potrafię nawet opisać. Kiedy tylko odnajdę pomoc, ten psychol zgnije w więzieniu. A my wrócimy do domu, do mamy i taty. Wciąż o nich myślę, choć ich twarze powoli zaczynają się zacierać. Wybiegam z lasu. Jakieś sto metrów przede mną jest droga. Widzę światła samochodu, który zmierza w moim kierunku. Wyciągam ramiona w górę i macham do nadjeżdżającego kierowcy.

      – Pomocy! – piszczę słabiutko, biegnąc w stronę jezdni.

      Pojazd jedzie dość wolno. Na pewno uda mi się go zatrzymać. Jesteśmy uratowane!

      – Pomocy! – Mam taki zachrypnięty głos… Kiedy samochód zaczyna zwalniać, wybucham płaczem. Przez łzy nic nie widzę. A jednak nie staję w miejscu. Biegnę, wymachując rękami, aż zakrwawionymi, pociętymi stopami dotykam asfaltu.

      – Pomocy!

      Opony piszczą. Kierowca mnie zauważył. Zatrzyma się. Uratuje nas…

      Bum.

      Twardy metal uderza w mój bok z siłą pędzącego pociągu. Kości pękają. Odgłos ich łamania przypomina perkusję. Nie wiem, gdzie jest góra, a gdzie dół, aż do momentu, kiedy moja głowa z hukiem nie uderza o asfalt. Trzask odbija się echem po czaszce…

      Teraz patrzę w górę.

      Jasne gwiazdy migocą na niebie, a po mojej skroni spływa coś ciepłego. Od czterech lat nie widziałam nieba. Jest przepiękne, ogromne, magiczne.

      Próbuję coś powiedzieć. Starsza kobieta z siwiejącymi włosami krzyczy, żebym się trzymała.

      Ale ja się nie trzymam.

      Gwiazdy bledną, niebo jest coraz ciemniejsze. Wypełnia pustkę.

      Rysy jego twarzy się zacierają.

      Tym razem porywa mnie ciemność.

      Bądź dzielna, Macy. Wrócę po ciebie.

      ROZDZIAŁ PIERWSZY

      ~ Czerwień ~

      Osiem lat później…

      – JADE,

Скачать книгу