Cherub. Przemysław Piotrowski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Cherub - Przemysław Piotrowski страница 2

Жанр:
Серия:
Издательство:
Cherub - Przemysław Piotrowski

Скачать книгу

9788381438162

      Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer.

      P.K. – za nieocenioną pomoc…

      Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym

      20% rabatu na kolejne zakupy na litres.pl z kodem RABAT20

      W sali panował półmrok. Przez uchylone okna wkradało się blade światło księżyca, a wraz z nim zapach wiosny. Ze wszystkich pór roku najbardziej lubił właśnie wiosnę. Kojarzyła mu się z wczesną młodością, którą spędził na wsi. Z uśmiechem i śpiewem ptaków. Z polanami pełnymi kolorowych kwiatów i muczącymi krowami. Nie znosił jesieni. To jesienią wydarzyła się tragedia, która zmieniła jego życie w pasmo udręki i cierpienia. Dziś wspomnienia z tamtych odległych dni były mgliste i mętne niczym kałuża po burzy. Poczuł, jak po policzku spływa mu łza. Wytarł ją palcem i naciągnął pościel pod brodę. Wtedy usłyszał za plecami kroki. Wiedział, kto to.

      Przyjaciel delikatnie uniósł kołdrę i położył się obok niego. Sprężyny w wysłużonym łóżku złośliwie zaskrzypiały, ale gdy tylko przyjął odpowiednią pozycję i szczelnie okrył się pierzyną, znów zaległa cisza.

      – Jutro twój wielki dzień – szepnął mu do ucha. – Ile na niego czekałeś?

      – Trzynaście lat i sto osiemdziesiąt dwa dni.

      – Szmat czasu.

      – Tak… szmat czasu.

      Młodzi mężczyźni przez chwilę w ciszy kontemplowali ostatnie słowa. Obaj nie mieli łatwego życia i obaj pragnęli tego dnia równie mocno.

      – Naprawdę chcesz kontynuować naukę? – spytał przyjaciel.

      – Tak. Moja matka była lekarzem, ale ja zostanę informatykiem. Wiesz… To przyszłość jest. Chciałbym, aby była ze mnie dumna.

      – Zawsze miałeś głowę do tych rzeczy. Ja nie jestem taki kumaty…

      Przy akompaniamencie kilku skrzypnięć starych sprężyn odwrócił się twarzą do przyjaciela. Spojrzał mu w oczy. Czasem myślał, że tylko on dostrzega, że za tą maską kryje się więcej dobra. Może dlatego, że sam był dość słaby i potrzebował kogoś takiego. A może, bo potrafił widzieć więcej.

      – Nie doceniasz się – szepnął. – Jesteś bystry i na pewno byś sobie poradził.

      – Tylko tak mówisz. Wiesz, że nigdy nie byłem orłem.

      – To co chcesz robić, jak wyjdziesz?

      – Pojadę nad morze.

      – I co?

      – Nie wiem. Poszukam pracy. Coś wymyślimy.

      – Naprawdę myślisz, że moglibyśmy…?

      – Pewnie, że tak. – Ręka przyjaciela przesunęła się po jego biodrze. – Poczekaj na mnie. To niecały miesiąc. Pojedziemy razem i jak zechcesz, to poszukasz sobie jakiejś szkoły. Ja będę pracował.

      Jeszcze przez chwilę patrzył w oczy przyjaciela, po czym wypuścił powietrze i z powrotem obrócił się do niego tyłem. Podciągnął kołdrę pod brodę. Kilka łóżek dalej ktoś zaczął głośno chrapać. Obaj wiedzieli kto. Przez krzywą przegrodę nosową Gruby często miał problemy z oddychaniem. Dolegliwości nasilały się wiosną, gdy drzewa zaczynały pylić. Wtedy chrapał jak zwierz.

      – Wierzysz mi? – zapytał szeptem przyjaciel.

      – Chciałbym. Tylko…

      – Boisz się, co będzie, gdy wyjdziesz? Gdy wyjdziemy?

      – Nie wiem. Może. Chyba tak…

      – Poradzimy sobie. Już niedługo zostawimy za sobą cały ten gnój. Zaczniemy nowe życie.

      – W takim razie poczekam na ciebie.

      – Spróbowałbyś nie… – W tonie mężczyzny dało się wyczuć szorstką nutę.

      – Szukałbyś mnie?

      – Szukałbym i znalazł choćby na krańcu świata. Jesteś i zawsze byłeś tylko mój, prawda?

      – Tak.

      – I zawsze będziesz… – Palce przyjaciela zacisnęły się na jego biodrze.

      – Zawsze.

      – Mam, kurwa, taką nadzieję.

      Chwilę później chłopak wzdrygnął się i cicho jęknął, gdy przyjaciel w niego wszedł.

      Obudził ją świergot ptaków.

      Prokurator Arleta Winnicka otworzyła oczy i sięgnęła po leżący na szafce nocnej smartfon. Dochodziła szósta rano i za cztery minuty miał zadzwonić budzik. Nie pamiętała, kiedy dzwonił ostatni raz, bo przez lata wypracowała taki mechanizm, że w ogóle go nie potrzebowała. Jej organizm chodził jak w zegarku i podświadomie czy nie, zawsze kazał jej otworzyć oczy kilka minut przed wyznaczonym czasem.

      Zsunęła z siebie bordową satynową pościel i włożyła zadbane stopy w domowe kapcie. Zerknęła, już przytomniejszym wzrokiem, na smartfon raz jeszcze, aby włączyć zintegrowaną z urządzeniem kawiarkę. Gdy ta cichym buczeniem oznajmiła, że zaczyna szykować swojej pani podwójną latte, Winnicka poszła się odświeżyć. Umyła twarz i zęby, po czym skierowała się do salonu. Lubiła ten moment, gdy zaraz po przebudzeniu w domu unosił się zapach świeżo zmielonego ziarna. Pobudzał ją i działał niemal erotycznie, co sprawiało, że ewentualni absztyfikanci, którzy doznali tego zaszczytu spędzenia z nią nocy, mogli liczyć na ostatni wspólny seks jeszcze przed śniadaniem. Oczywiście nie zdarzało się to zbyt często, bo partnerów dobierała bardzo starannie, a do tego kochankowie nie mieli pojęcia, że to nie oni wprowadzali ją o poranku w taki nastrój. Zwykle pozwalała im tak myśleć, gdyż nie chciała sobie psuć zabawy. Poza tym rzadko kiedy dawała komukolwiek szansę na ponowne spotkanie. Świadomość, że opuszczają jej apartament w przekonaniu, że właśnie przeżyli najlepszy seks w życiu, nakręcała ją pozytywnie na resztę dnia.

      Wzięła filiżankę i włączyła telewizor. Przez następne kilka minut, popijając kawę, oglądała poranne wiadomości. Trochę polityki, jakiś wypadek na A2, wybuch gazu w wielorodzinnym domu gdzieś na Śląsku – jednym słowem same bzdury niewnoszące absolutnie nic do jej życia. Mimo to kultywowała ten rytuał, bo wychodziła z założenia, że porządny prokurator zawsze musi być na bieżąco z tym, co dzieje się w kraju i na świecie, gdyż w branży zdominowanej przez mężczyzn lubujących się w jałowych dyskusjach o polityce nie mogła sobie pozwolić, aby dać się zaskoczyć. Inną sprawą był fakt, że ci idioci z Wiejskiej nigdy

Скачать книгу