12 dni świąt Dasha i Lily. Rachel Cohn

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу 12 dni świąt Dasha i Lily - Rachel Cohn страница 5

Автор:
Серия:
Издательство:
12 dni świąt Dasha i Lily - Rachel Cohn

Скачать книгу

kra­węż­nika. Było sporo wyż­sze, ale niósł je, jakby było led­wie magiczną różdżką. Zde­cy­do­wa­nie, ale deli­kat­nie, wło­żył cho­inkę w sto­jak i gdy tylko to zro­bił, Oscar otwo­rzył ramiona i wezwał mnie do sie­bie, w świa­tło ulicz­nej latarni.

      Bumer miał rację. Zna­lazł to drzewko.

      – Biorę je – powie­dzia­łem.

      – Super – ucie­szył się Bumer. – Mam je zapa­ko­wać? Skoro to pre­zent?

      Zapew­ni­łem go, że wystar­czy kokarda.

      Zła­pa­nie tak­sówki, kiedy jesteś nasto­let­nim chłop­cem, to nie­ła­twe zada­nie. A kiedy jesteś nasto­let­nim chłop­cem z cho­inką, to wła­ści­wie nie­moż­liwe. Dla­tego cze­ka­jąc, aż Bumer skoń­czy zmianę, posze­dłem coś zała­twić, a potem razem prze­wieź­li­śmy Oscara do miesz­ka­nia Lily w East Vil­lage.

      Przez miniony rok nie bywa­łem tam zbyt czę­sto. Lily mówiła, że nie chce, bym nie­po­koił dziadka, ale chyba cho­dziło o coś innego, co wzmac­niało poczu­cie cha­osu. Rodzice Lily byli w domu dłu­żej, niż im się zda­rzało od lat – co teo­re­tycz­nie powinno pomóc, ale szybko oka­zało się, że to tylko kolejne dwie osoby, któ­rymi musiała się opie­ko­wać.

      Drzwi otwo­rzył Lang­ston. Jak tylko zoba­czył mnie i Bumera z cho­inką, zawo­łał „Czad, czad, cza­aad!” tak gło­śno, że byłem pewien, iż Lily jest w domu i stoi tuż za nim. Ale oka­zało się, że poje­chała z dziad­kiem na kon­trolę lekar­ską. Rodzice także wyszli, była sobota, a tak towa­rzy­scy ludzie nie mogli prze­cież sie­dzieć w sobotę w domu… Zosta­li­śmy więc we trzech… plus Oscar.

      Kiedy usta­wia­li­śmy go w salo­nie, pró­bo­wa­łem nie zwra­cać uwagi na to, jak przy­gnę­bia­jąco wyglą­dało całe miesz­ka­nie – jakby przez mie­siąc zasnu­wało się kurzem i bez­barw­no­ścią. Wie­dzia­łem, jak funk­cjo­nuje ta rodzina, i wie­dzia­łem, co taki stan rze­czy ozna­cza: dzia­dek jest bez sił, a Lily ma za dużo na gło­wie. To oni zawsze opie­ko­wali się tym miej­scem.

      Kiedy Oscar sta­nął dum­nie i pro­sto, się­gną­łem do ple­caka po pièce de résistance, któ­remu, mia­łem nadzieję, Lily się nie oprze.

      – Co robisz? – zapy­tał Lang­ston, kiedy obwią­zy­wa­łem gałę­zie Oscara.

      – Czy to są malut­kie indyki? – wtrą­cił się Bumer. – Robisz takie drzewo, jak mają w Ply­mo­uth Rock?

      – To kuro­pa­twy – wyja­śni­łem, pod­no­sząc drew­nia­nego ptaka z dużą dziurą w środku. – A dokład­niej, obrączki na ser­wetki w kształ­cie kuro­patw. Nie mogłem zna­leźć żad­nych ozdób z kuro­patwą w skle­pie, któ­rego nazwy nie wypo­wiem. – Sklep nazy­wał się Świą­teczne Wspo­mnie­nia i sama nazwa wystar­czyła, bym nabrał ochoty na jedze­nie strze­la­ją­cych cukier­ków i zapi­ja­nie ich colą. Żeby zmu­sić się do wej­ścia, wma­wia­łem sobie, że tak naprawdę nazywa się Świą­teczne Maja­cze­nia. – Skoro mamy uczcić dwa­na­ście dni do świąt, zróbmy to porząd­nie. Lily może ubrać resztę. Ale to będzie drzewo kuro­patw. A na czubku umie­ścimy… gruszkę!

      Wyją­łem owoc z ple­caka, ocze­ku­jąc podziwu. Ale rów­nie dobrze mogłem marzyć o grusz­kach na wierz­bie.

      – Nie możesz umie­ścić gruszki na czubku cho­inki – ode­zwał się Lang­ston. – Będzie wyglą­dać głu­pio. I w dodatku zgnije po dniu czy dwóch.

      – Ale to gruszka! Na drze­wie z kuro­patw! – zapro­te­sto­wa­łem.

      – No rozu­miem – odparł Lang­ston. Za to Bumer zro­bił minę. Wciąż nie jarzył.

      – Masz lep­szy pomysł? – zapy­ta­łem wyzy­wa­jąco.

      Lang­ston przez chwilę myślał, aż w końcu powie­dział:

      – Tak. – Pod­szedł do nie­wiel­kiej foto­gra­fii i zdjął ją ze ściany. – To.

      Poka­zał mi zdję­cie. Choć miało z pew­no­ścią ponad pół wieku, od razu roz­po­zna­łem na nim dziadka.

      – To wasza bab­cia?

      – Tak. Miłość jego życia. Dwie połówki… gruszki.

      Połówki gruszki na drze­wie kuro­patw. Dosko­nale.

      Chwilę nam zajęło zna­le­zie­nie odpo­wied­niego miej­sca – pró­bo­wa­li­śmy z Lang­sto­nem róż­nych gałęzi, a Bumer pro­sił Oscara, by się nie ruszał. W końcu jed­nak uło­ży­li­śmy „dwie połówki gruszki” nie­da­leko czubka drzewka, ponad pta­kami.

      Pięć minut póź­niej otwo­rzyły się drzwi; Lily i dzia­dek wró­cili. Przed upad­kiem nie zna­łem go zbyt długo, ale wciąż nie mogłem uwie­rzyć, że mógł się tak skur­czyć – jakby nie cho­dził do szpi­tali i ośrod­ków reha­bi­li­ta­cyj­nych, ale spę­dzał czas w pra­niu, a po każ­dym kolej­nym robił się coraz mniej­szy.

      Jed­nak uścisk pozo­stał. Jak tylko dzia­dek mnie zoba­czył, wycią­gnął rękę i zapy­tał:

      – Jak się mie­wasz, Dash?

      A gdy ści­skał dłoń, to mocno.

      Lily nie zapy­tała, co u niej robię, ale widzia­łem to pyta­nie w jej zmę­czo­nych oczach.

      – Jak tam u leka­rza? – zapy­tał Lang­ston.

      – Lepiej u leka­rza niż u gra­ba­rza! – odparł dzia­dek. Nie po raz pierw­szy sły­sza­łem ten żar­cik, więc Lily pew­nie sły­szała go setny raz.

      – Czy gra­ba­rzowi śmier­dzi z ust? – zapy­tał znie­nacka Bumer, poja­wia­jąc się w holu.

      – Bumer! – zdzi­wiła się Lily, cał­kiem już zdez­o­rien­to­wana. – Co tu robisz?

      Wtedy wtrą­cił się Lang­ston.

      – Ku mojemu zdzi­wie­niu twój Romeo przy­niósł nam dość wcze­sny pre­zent bożo­na­ro­dze­niowy.

      – Chodź. – Wzią­łem Lily za rękę. – Zamknij oczy. Pokażę ci.

      Uścisk Lily nie był tak silny jak uścisk jej dziadka. Kie­dyś mię­dzy naszymi dłońmi prze­pły­wał prąd. Teraz było bar­dziej sta­tycz­nie. Przy­jem­nie, ale lekko.

      Zamknęła jed­nak oczy. A kiedy weszli­śmy do salonu i popro­si­łem, by je otwo­rzyła, zro­biła to.

      – Poznaj Oscara – oznaj­mi­łem. – To twój pre­zent na pierw­szy dzień świąt.

      – Połówki na kuro­pa­twie! – wrza­snął nagle Bumer.

      Lily

Скачать книгу