Quo vadis. Henryk Sienkiewicz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Quo vadis - Henryk Sienkiewicz страница 9
Tamci zaś skończyli grać w piłkę i przez czas jakiś chodzili po piasku ogrodowym, odbijając na czarnym tle mirtów i cyprysów jak trzy białe posągi. Ligia trzymała małego Aulusa za rękę. Pochodziwszy nieco, siedli na ławce przy piscinie[141] zajmującej środek ogrodu. Lecz po chwili Aulus zerwał się, by płoszyć ryby w przezroczej wodzie. Winicjusz zaś prowadził dalej rozmowę zaczętą w czasie przechadzki:
— Tak jest — mówił niskim, drgającym głosem. — Zaledwiem zrzucił pretekstę[142], wysłano mnie do azjatyckich legii. Miastam nie zaznał — ani życia, ani miłości. Umiem na pamięć trochę Anakreonta i Horacjusza, ale nie potrafiłbym tak jak Petroniusz mówić wierszy wówczas, gdy rozum niemieje z podziwu i własnych słów znaleźć nie może. Chłopcem będąc chodziłem do szkoły Muzoniusza, który mawiał nam, że szczęście polega na tym, by chcieć tego, czego chcą bogi — a zatem od naszej woli zależy. Ja jednak myślę, że jest inne, większe i droższe, które od woli nie zależy, bo je tylko miłość dać może. Szukają tego szczęścia sami bogowie, więc i ja, o Ligio, którym nie zaznał dotąd miłości, idąc w ich ślady szukam także tej, która by mi szczęście dać chciała...
Umilkł i przez czas jakiś słychać było tylko lekki plusk wody, w którą mały Aulus ciskał kamyki płosząc nimi ryby. Po chwili jednak Winicjusz znów mówić począł głosem jeszcze miększym i cichszym:
— Wszak znasz Wespazjanowego syna, Tytusa? Mówią, że zaledwie z chłopięcego wieku wyszedłszy pokochał tak Berenikę, iż omal tęsknota nie wyssała mu życia... Tak i ja bym umiał pokochać, o Ligio!... Bogactwo, sława, władza — czczy dym! marność! Bogaty znajdzie bogatszego od siebie, sławnego zaćmi cudza większa sława, potężnego potężniejszy pokona... Lecz zali sam cezar, zali który bóg nawet może doznawać większej rozkoszy lub być szczęśliwszym niż prosty śmiertelnik, w chwili gdy mu przy piersi dyszy pierś droga lub gdy całuje usta kochane... Więc miłość z bogami nas równa — o Ligio!...
A ona słuchała w niepokoju, w zdziwieniu i zarazem tak, jakby słuchała głosu greckiej fletni lub cytry. Zdawało się jej chwilami, że Winicjusz śpiewa jakąś pieśń dziwną, która sączy się w jej uszy, porusza w niej krew, a zarazem przejmuje serce omdleniem, strachem i jakąś niepojętą radością... Zdawało jej się też, że on mówi coś takiego, co w niej już było poprzednio, ale z czego nie umiała sobie zdać sprawy. Czuła, że on w niej coś budzi, co drzemało dotąd, i że w tej chwili zamglony sen zmienia się w kształt coraz wyraźniejszy, bardziej upodobany i śliczny.
Tymczasem słońce przetoczyło się dawno za Tyber i stanęło nisko nad Janikulskim wzgórzem. Na nieruchome cyprysy padało czerwone światło — i całe powietrze było nim przesycone. Ligia podniosła swoje błękitne, jakby rozbudzone ze snu oczy na Winicjusza i nagle — w wieczornych odblaskach, pochylony nad nią, z prośbą drgającą w oczach, wydał się jej piękniejszy od wszystkich ludzi i od wszystkich greckich i rzymskich bogów, których posągi widywała na frontonach świątyń. On zaś objął z lekka palcami jej rękę powyżej kostki i pytał:
— Zali ty nie odgadujesz, Ligio, czemu ja mówię to tobie?...
— Nie — odszeptała tak cicho, że Winicjusz zaledwie dosłyszał.
Lecz nie uwierzył jej i przyciągając coraz silniej jej rękę, byłby ją przyciągnął do serca, bijącego jak młotem pod wpływem żądzy rozbudzonej przez cudną dziewczynę — i byłby wprost do niej zwrócił palące słowa, gdyby nie to, że na ścieżce, ujętej w ramy mirtów, ukazał się stary Aulus, który zbliżywszy się rzekł:
— Słońce zachodzi, więc strzeżcie się wieczornego chłodu i nie żartujcie z Libityną[143]...
— Nie — odrzekł Winicjusz — nie wdziałem dotąd togi i nie poczułem chłodu.
— A oto już ledwie pół tarczy zza wzgórz wygląda — odpowiedział stary wojownik. — Bogdaj to słodki klimat Sycylii, gdzie wieczorami lud zbiera się na rynkach, aby chóralnym śpiewem żegnać zachodzącego Feba.
I zapomniawszy, że przed chwilą sam ostrzegał przed Libityną, począł opowiadać o Sycylii, gdzie miał swe posiadłości i duże gospodarstwo rolne, w którym się kochał. Wspomniał też, że nieraz przychodziło mu na myśl przenieść się do Sycylii i tam dokonać spokojnie życia. Dość ma zimowych szronów ten, komu zimy ubieliły już głowę. Jeszcze liść nie opada z drzew i nad miastem śmieje się niebo łaskawie, ale gdy winograd pożółknie, gdy śnieg spadnie w Górach Albańskich, a bogowie nawiedzą przejmującym wichrem Kampanię, wówczas kto wie, czy z całym domem nie przeniesie się do swojej zacisznej wiejskiej sadyby.
— Miałżebyś chęć opuścić Rzym, Plaucjuszu? — spytał z nagłym niepokojem Winicjusz.
— Chęć tę mam dawno — odpowiedział Aulus — bo tam spokojniej i bezpieczniej.
I jął znowu wychwalać swoje sady, stada, dom ukryty w zieleni i wzgórza porosłe tymem[144] i cząbrami, wśród których brzęczą roje pszczół. Lecz Winicjusz nie zważał na tę bukoliczną[145] nutę — i myśląc tylko o tym, że może utracić Ligię, spoglądał w stronę Petroniusza, jakby od niego jedynie wyglądał ratunku.
Tymczasem Petroniusz siedząc przy Pomponii lubował się widokiem zachodzącego słońca, ogrodu i stojących przy sadzawce ludzi. Białe ich ubrania na ciemnym tle mirtów świeciły złotem od wieczornych blasków. Na niebie zorza poczęła zabarwiać się purpurą, fioletem i mienić się na kształt opalu. Strop nieba stał się liliowy. Czarne sylwetki cyprysów uczyniły się jeszcze wyrazistsze niż w dzień biały, zaś w ludziach, w drzewach i w całym ogrodzie zapanował spokój wieczorny.
Petroniusza uderzył ten spokój i uderzył go zwłaszcza w ludziach. W twarzy Pomponii, starego Aulusa, ich chłopca i Ligii — było coś, czego nie widywał w tych twarzach, które go co dzień, a raczej co noc otaczały: było jakieś światło, jakieś ukojenie i jakaś pogoda płynąca wprost z takiego życia, jakim tu wszyscy żyli. I z pewnym zdziwieniem pomyślał, że jednak mogła istnieć piękność i słodycz, których on, wiecznie goniący za pięknością i słodyczą, nie zaznał. Myśli tej nie umiał ukryć w sobie i zwróciwszy się do Pomponii rzekł:
— Rozważam w duszy, jak odmienny jest wasz świat od tego świata, którym włada nasz Nero.
Ona zaś podniosła swoją drobną twarz ku zorzy wieczornej i odrzekła z prostotą:
— Nad światem włada nie Nero — ale Bóg.
Nastała chwila milczenia. W pobliżu triclinium dały się słyszeć w alei kroki starego wodza, Winicjusza, Ligii i małego Aula — lecz nim nadeszli, Petroniusz spytał jeszcze:
— A więc ty wierzysz w bogi, Pomponio?
— Wierzę w Boga, który jest jeden, sprawiedliwy i wszechmocny — odpowiedziała żona Aula Plaucjusza.
Rozdział trzeci
Wierzy w Boga, który jest jeden,
141
142
143
Libityna (mit. rzym.) — bogini śmierci i pogrzebów.
144
145