Pan Wołodyjowski. Henryk Sienkiewicz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pan Wołodyjowski - Henryk Sienkiewicz страница 9

Pan Wołodyjowski - Henryk  Sienkiewicz

Скачать книгу

w desperacji, jako właśnie raróg na cyrankę. Nie będę go naglił. Nim pójdę, dobrze pierwej sobie ułożę, co mu mam powiedzieć, aby się od razu nie zlisił; ale w Bogu nadzieja! Konfidował zawsze żołnierzysko więcej memu dowcipowi niż swemu; tuszę, że i teraz tak będzie, chyba że się całkiem odmienił.

      Rozdział V

      Nazajutrz, zaopatrzywszy się w listy księdza prymasa i ułożywszy cały plan z Hasslingiem, zadzwonił pan Zagłoba do furty klasztornej na Mons regius. Serce biło mu mocno na myśl, jak go przyjmie pan Wołodyjowski, i sam też, choć sobie ułożył z góry, co mu powie, poznał, że dużo zależało od przyjęcia, jakiego dozna. Tak myśląc pociągnął za dzwonek drugi raz, a gdy klucz zaskrzypiał w zamku i furta odchyliła się nieco, wpakował się w nią zaraz, trochę przemocą, i rzekł do zmieszanego młodego mniszka:

      — Wiem, że żeby wejść tutaj, osobną permisję[70] mieć trzeba, ale ja mam list od księdza arcybiskupa, któren zechciej, carissime frater[71], księdzu przeorowi oddać.

      — Stanie się wedle woli waszmości — odpowiedział furtian[72] skłoniwszy się na widok prymasowskiej pieczęci.

      To rzekłszy, pociągnął za rzemień wiszący u serca dzwonka i dwa razy uderzył, aby kogoś przywołać, bo sam nie miał prawa odejść od furty. Na on głos pojawił się drugi mnich i zabrawszy list, oddalił się z nim w milczeniu, pan Zagłoba zaś złożył na ławce zawinięcie, które miał ze sobą, po czym siadł sam i sapać począł mocno.

      — Frater — rzekł wreszcie — a jak dawno w zakonie?

      — Piąty rok — odrzekł furtian.

      — Proszę, taki młody, a już piąty rok! To już, choćby się chciało wyjść, za późno! A musiało się nieraz zatęsknić za światem, bo to, mosterdzieju, jednemu wojenka pachnie, drugiemu uczty, trzeciemu białogłowy...

      — Apage! — rzekł mniszek żegnając się pobożnie.

      — Jakże? Nie brała pokusa wyjść? — powtórzył Zagłoba.

      Lecz mniszek spojrzał z nieufnością na rozmawiającego tak dziwnie arcybiskupiego wysłańca i odrzekł:

      — Za kim się tu drzwi zamkną, ten już nie wychodzi.

      — To obaczym jeszcze! Co tam z panem Wołodyjowskim się dzieje? Zdrów?

      — Nie masz tu nikogo, co by się tak nazywał.

      — Brat Michał? — rzekł na próbę pan Zagłoba. — Dawny pułkownik dragoński, który tu wszedł niedawno?

      — Tego bratem Jerzym nazywamy, ale on dotąd ślubów nie wykonał i wykonać ich przed terminem nie może.

      — I pewno nie wykona, bo nie uwierzysz, frater, co to był za podwikarz[73]! Drugiego tak na białogłowską cnotę zawziętego nie znalazłbyś we wszystkich zako... chciałem powiedzieć: we wszystkich pułkach z całego komputu...

      — Mnie się tego słuchać nie godzi — odparł z coraz większym zdziwieniem i zgorszeniem mnich.

      — Słuchajże, frater. Nie wiem, gdzie u was moda przyjmować, ale jeśli tu, na tym miejscu, to radzęć, jak tu przyjdzie brat Jerzy, odejść lepiej, ot, do tej izby przy furcie, bo my tu o nader światowych rzeczach będziemy rozmawiali.

      — Ja i zaraz wolę odejść — rzekł mnich.

      Tymczasem pokazał się Wołodyjowski, czyli raczej brat Jerzy, ale Zagłoba nie poznał nadchodzącego, bo pan Michał zmienił się wielce.

      Naprzód, w długim białym habicie wydawał się wyższy niż w dragońskim kolecie; po wtóre, sterczące dawniej ku oczom wąsiki nosił teraz ku dołowi i brodę usiłował zapuścić, która tworzyła dwa żółte kosmyczki nie dłuższe nad pół palca; na koniec wychudł i wymizerniał bardzo, oczy jego straciły dawny blask i zbliżał się powoli, mając ręce ukryte na piersiach pod habitem i spuszczoną głowę.

      Zagłoba nie poznawszy go myślał, że to może sam przeor nadchodzi, więc podniósł się z ławy i zaczął mówić:

      — Laudetur[74]...

      Nagle spojrzał bliżej, ręce roztworzył i zakrzyknął:

      — Panie Michale! Panie Michale!

      Brat Jerzy dał się porwać w objęcia, coś na kształt łkania wstrząsnęło mu piersi, ale oczy jego pozostały suche. Zagłoba ściskał go długo, na koniec począł mówić:

      — Nie sam nad swoim nieszczęściem płakałeś. Płakałem ja, płakali Skrzetuscy i Kmicicowie. Wola boska! Zgódź się z nią, Michale! Niechże cię Ojciec Miłosierny pocieszy, nagrodzi!... Dobrześ uczynił, żeś na czas w tych oto murach się zamknął. Nie masz w nieszczęściu nic lepszego nad modlitwę i pobożne rozmyślania. Daj, niech cię jeszcze raz uściskam. Przez łzy ledwie że cię dojrzeć mogę!

      I pan Zagłoba płakał naprawdę, widokiem Wołodyjowskiego poruszony, wreszcie tak mówił dalej:

      — Wybacz, żem ci twe rozmyślania przerwał, ale jużże nie mogłem inaczej uczynić, i sam mi słuszność przyznasz, gdy ci racje moje przytoczę! Ej, Michale! Siłaśmy ze sobą złego i dobrego zażyli! Znalazłeśże za tą kratą jakową pociechę?

      — Znalazłem — odrzecze pan Michał — w tych słowach, które tu co dzień słyszę i powtarzam, a które do śmierci chcę powtarzać: memento mori[75]. W śmierci jest dla mnie pociecha.

      — Hm! Śmierć łatwiej na polu bitwy znaleźć niż w klasztorze, gdzie życie tak idzie, jakoby kto z kłębka powoli nić odwijał.

      — Nie masz tu życia, bo nie masz spraw ziemskich, i zanim dusza ciało opuści, już jakoby na innym świecie żywię.

      — Kiedy tak, to już ci nie powiem, że się orda białogrodzka na Rzeczpospolitą w wielkiej potędze gotuje, bo cóż cię to obchodzić może?

      Pan Michał wąsikami nagle ruszył i prawicą mimo woli do lewego boku sięgnął, ale nie znalazłszy szabli, zaraz obie ręce pod habit schował, spuścił głowę i rzekł:

      — Memento mori!

      — Słusznie, słusznie! — rzekł Zagłoba mrugając z pewnym zniecierpliwieniem swoim zdrowym okiem. — Wczoraj jeszcze pan Sobieski, hetman, mówił: „Niechby Wołodyjowski choć przez tę jedną nawałnicę przesłużył, a potem do jakiego chce klasztoru szedł. Bóg by się o to nie rozgniewał, owszem, zasługę miałby taki mnich tym większą”. Ale trudno ci się i dziwić, że własne uspokojenie nad szczęście ojczyzny przekładasz, bo przecie: prima charitas ab ego.

      Nastała długa chwila milczenia, tylko wąsy pana Michała zjeżyły się jakoś i poczęły

Скачать книгу


<p>70</p>

permisja (z łac.) — zgoda.

<p>71</p>

carissime frater (łac.) — najdroższy bracie.

<p>72</p>

furtian — odźwierny w klasztorze; zakonnik, którego zadaniem jest obsługiwanie furty klasztornej: pilnowanie kluczy do drzwi prowadzących do klasztoru, otwieranie i zamykanie ich, przyjmowanie gości itp.

<p>73</p>

podwikarz — kobieciarz; od starop. podwika: noszona przez kobiety biała płócienna chusta osłaniająca głowę i szyję a. młoda dziewczyna.

<p>74</p>

laudetur (łac.) — niech będzie pochwalony; formuła powitalna przyjęta w katolicyzmie.

<p>75</p>

memento mori (łac.) — pamiętaj o śmierci.