Przeznaczona. Morgan Rice
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Przeznaczona - Morgan Rice страница 10
Kyle wygładził marynarkę, wciąż pałając gniewem do strażnika i skinął głową powoli.
– Mam sprawę do Rady – powiedział. – Która nie może czekać.
– Przykro mi, stary druhu – ciągnął Lore. – Dzisiejszy porządek jest już w pełni rozplanowany. Niektórzy czekali od miesięcy. Wygląda na to, że z każdego zakątku wampirzego świata przybył ktoś z naglącą sprawą. Jeśli jednak wrócisz w przyszłym tygodniu, to sądzę, że będę w stanie cię uwzględnić–
Kyle postąpił do przodu.
– Nie rozumiesz – powiedział nerwowo. – Nie przybyłem z tego czasu. Wróciłem z przyszłości. Dwieście lat w przód. Z zupełnie innego świata. Nadeszła pora Sądu Ostatecznego. Jesteśmy u progu zwycięstwa, całkowitego triumfu. I jeśli nie spotkam się z nimi w tej chwili, konsekwencje będą poważne dla nas wszystkich.
Spoglądając na niego, Lore zdał sobie sprawę z powagi chwili i jego mina zrzedła; w końcu, po kilku chwilach pełnej napięcia ciszy, odchrząknął.
– Chodź za mną.
Odwrócił się i oddalił wielkimi krokami. Kyle podążył za nim, idąc krok w krok.
Minął długi, szeroki korytarz i po chwili wszedł do potężnej, otwartej sali. Była ogromna, przestronna, z pnącym się wysoko, kolistym stropem i marmurową, lśniącą posadzką. W kształcie przypominała okrąg, którego skraj wypełniały ozdobne kolumny i wzniesione na cokołach posągi spoglądające do wnętrza sali.
Setki wampirów, przedstawicieli najprzeróżniejszych ras i poglądów, stały na uboczu, czekając. Kyle wiedział, że oni wszyscy byli podobnymi mu najemnikami, równie złymi, jak on sam. Cierpliwie obserwowali zasiadającą w ławie na odległym końcu sali Wielką Radę ferującą wyroki. Czuł panujące w otoczeniu napięcie.
Wszedł do środka, chłonąc wszystko naraz. Powiadomienie Rady było właściwą rzeczą. Mógł zignorować ją, zapolować na Caitlin we własnym zakresie, lecz Rada miała niezbędne informacje, mogła skierować go prosto do niej. Co ważniejsze, potrzebował ich oficjalnej aprobaty. Odszukanie Caitlin nie było sprawą osobistą. Miało ogromne znaczenie dla całej wampirzej rasy. Gdyby Rada go poparła, a miał przeczucie, że właśnie tak będzie, nie tylko otrzymałby ich zgodę, ale również dostęp do ich zasobów. Mógłby zabić ją szybciej i szybciej wrócić do domu, by dokończyć swoją wojnę.
Bez ich aprobaty byłby tylko kolejnym łotrem, wyrachowanym wampirem. Kyle nie miał z tym problemu, jednak nie chciał cały czas oglądać się za siebie: bez usankcjonowania jego postępowania, Rada mogłaby wysłać wampiry, by go zabiły. Był przekonany, że sobie poradzi, ale nie chciał marnować ani sił, ani czasu.
Gdyby jednak odrzucili jego żądania, był w pełni gotów zrobić wszystko, co było trzeba, żeby ją wytropić.
Była to ostatecznie jeszcze jedna formalność w niekończącym się potoku wampirzych ceremoniałów. Owa etykieta była spoiwem, które trzymało je razem – ale również niesamowicie go irytowała.
Wchodząc coraz głębiej do sali, przyjrzał się członkom Rady. Wyglądali dokładnie tak, jak ich zapamiętał. Dwunastu sędziów Wielkiej Rady zasiadało na podwyższeniu w odległym krańcu sali, odziani w surowe, czarne szaty, z zarzuconymi na głowę i zakrywającymi ich twarze czarnymi kapturami. Pomimo to, Kyle wiedział, kim byli ci mężczyźni. Spotkał ich wielokrotnie na przełomie stuleci. Raz, tylko jeden raz, opuścili kaptury i pokazali mu swe groteskowe, wykrzywione wiekiem twarze, oblicza, które chodziły po tej ziemi od tysięcy lat. Aż wzdrygnął się na wspomnienie o tym. Byli szkaradnymi stworzeniami zrodzonymi przez noc.
Mimo to, byli też Wielką Radą sprawującą urząd za jego czasów, rezydującą w tym miejscu od samego początku, od kiedy wzniesiono Panteon. Budowla była w zasadzie częścią ich samych i nikt, wliczając w to nawet Kyle’a, nie śmiał sprzeciwić się ich werdyktom. Ich moce były po prostu zbyt wielkie, a środki, pozostające do dyspozycji na każde skinienie palca, zbyt szerokie. Kyle może i zdołałby zabić jednego lub dwóch z nich, ale armie, które wezwaliby z wszystkich krańców ziemi, w końcu by go wytropiły i zniszczyły.
Setki wampirów zgromadzonych na sali przybyły, by wysłuchać wyroków Rady, ale też, by oczekiwać na audiencję. Zawsze równo ustawieni wzdłuż krańców okręgu, stali w gotowości, pozostawiając jego wnętrze całkowicie opustoszałe. Z wyjątkiem jednej osoby. Zawsze tej, która akurat miała potrzebę stanąć przed nimi i wysłuchać ich werdyktu.
Właśnie w tej chwili stała tam, naprzeciwko nich, jakaś nieszczęsna dusza, samotna, trzęsąca się ze strachu, wpatrująca się w ich nieprzeniknione kaptury i oczekująca ich wyroku. Kyle stał już kiedyś w tym miejscu. Do przyjemności to nie należało. Jeśli nie spodobała im się sprawa, z którą się do nich zgłosiłeś, mogli ni z tego, ni z owego zabić cię na miejscu. Z lekkim sercem przed Radą się nie stawało – była to zazwyczaj sprawa życia i śmierci.
– Poczekaj tutaj – wyszeptał Lore i oddalił się, znikając w tłumie. Kyle stał na uboczu, obserwując.
W pewnej chwili zauważył, jak jeden z sędziów skinął nieznacznie, ledwie zauważalnie i z obu stron pojawili się żołnierze. Chwycili ręce mężczyzny stojącego naprzeciw Rady.
– Nie! NIE! – wrzasnął.
Ale na nic to się zdało. Odciągnęli go na bok krzyczącego i wierzgającego, świadomego tego, że prowadzili go na śmierć, że cokolwiek powie, czy zrobi, nie pomoże mu już w niczym. Kiedy wrzaski wampira odbiły się echem od ścian sali, Kyle zdał sobie sprawę, że mężczyzna musiał poprosić o coś, na co Rada nie wyraziła zgody. W końcu otworzyły się drzwi, mężczyzna został wyprowadzony na zewnątrz i drzwi zatrzasnęły się za nim. Na sali zapanowała na powrót cisza.
Kyle wyczuwał panujące w powietrzu napięcie. Wampiry spoglądały na siebie nawzajem, obawiając się chwili, kiedy przyjdzie kolej na ich posłuchanie.
Kyle zauważył, jak Lore podszedł do strażnika stojącego w pobliżu Rady i wyszeptał mu coś do ucha. Ten podszedł z kolei do jednego z sędziów, uklęknął i wyszeptał mu do ucha.
Sędzia obrócił głowę ledwie co, a mężczyzna wskazał wprost na Kyle’a. Nawet z tak dużej odległości Kyle poczuł jak oczy sędziego, skryte pod kapturem, prześwidrowały go. Wbrew sobie poczuł, jak przeszył go dreszcz. Ostatecznie stanął w obecności prawdziwego zła.
Strażnik skinął głową, dając tym Kyle’owi sygnał.
Kyle przepchał się przez tłum i podszedł na sam środek sali – na to miejsce. Wiedział, że gdyby podniósł wzrok, to bezpośrednio nad swoją głową ujrzałby oculus, okrągły otwór w stropie. Za dnia wpadała nim do wnętrza wiązka słonecznego światła; teraz jednak, o zachodzie słońca, światło było przytłumione, bardzo słabe. Wnętrze sali rozjaśniały głownie płonące wszędzie pochodnie.
Kyle uklęknął i ukłonił się, czekając, aż zwrócą się do niego zgodnie z właściwą wampirzą etykietą.
– Kyle’u z klanu Blacktide – wymówił powoli jeden z sędziów. – Masz