Zwycięzca. Jerzy Żuławski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zwycięzca - Jerzy Żuławski страница 18

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Zwycięzca - Jerzy Żuławski

Скачать книгу

schylił się i wziął płaczącą jak dziecko na ręce.

      – Jest pod moją opieką! słyszycie? – rzekł. – Nikt jej nie tknie. Ja sam biorę na siebie odpowiedzialność za nią.

      Szmer przeszedł między zgromadzonymi, ale nikt nie śmiał się sprzeciwić. Marek zaś dodał jeszcze, zwracając się ku Elemowi:

      – A przede mną ty za nią odpowiadasz! Jeśli włos jej z głowy spadnie, to ciebie żywcem w piasku każę zakopać!

      Mówił twardym, rozkazującym tonem, do którego przywykł już nadspodziewanie w tym krótkim, wśród księżycowych ludzi spędzonym, czasie.

      Elem schylił się w milczeniu.

      – A z szernem co każesz zrobić, panie? – zapytał po chwili.

      – Będzie żyw tymczasem. Umieścić go w pewnym i dobrym schowaniu. A teraz idźcie stąd wszyscy i zostawcie mnie samym.

      Platforma opróżniała się szybko. Awija zwleczono na powrozach krętymi schodami i na rozkaz Elema przykuto z rozkrzyżowanymi rękoma, sznury zastępując łańcuchami, w podziemnym skarbcu świątyni, która odtąd miała być mieszkaniem Zwycięzcy, jako jedyny wzrostowi jego odpowiadający gmach w całej osadzie.

      Na dachu pozostała z Markiem tylko Ihezal i ociągający się z odejściem Jeret.

      Zwycięzca spojrzał na niego pytająco.

      – Panie – rzekł młodzian – ona miała być moją żoną…

      – A chciałeś jej śmierci!

      – Nie. Nie chciałem ja. Tylko takie jest prawo.

      – Było.

      – Tym lepiej dla niej, że: było. Jednak i dziś żaden człowiek nie weźmie kobiety skażonej dotknięciem szerna.

      Nie wierzysz, że jest czysta?

      – Chcę wierzyć i wierzę, kiedy ty to mówisz, Zwycięzco, z gwiazd ku radości oczu naszych zesłany! Ale jeśli tak, prośbę mam do ciebie, ja, który psem twoim jestem i służyć ci będę, jako zechcesz. Nie odbieraj ty mi jej, panie! Ja ją kocham.

      Marek zaśmiał się swobodnym, ziemskim swoim śmiechem.

      – Nawet dzieckiem będąc, nie bawiłem się lalkami! Cóż bym ja z nią robił?

      Ihezal, obojętnie dotychczas słuchająca rozmowy, wzniosła naraz oczy na niego.

      Zadrgało w nich jakieś bolesne pytanie, jednakże nie powiedziała nic; zacięła tylko usta i patrzyła na dalekie morze… Marek spojrzał na nią i raz pierwszy przyszło mu na myśl, że jest prawie naga. Sprawiło mu to nieokreśloną przykrość, że Jeret patrzy tak na nią. Zdjął czerwoną szeroką chustkę, którą miał zawiązaną na szyi, i narzucił ją na drobne ramiona dziewczęcia. Nie poruszyła się wcale ani nawet wzrokiem mu nie podziękowała.

      – O czym myślisz? – rzekł Zwycięzca nieco opryskliwie, zwracając się ku zapatrzonemu w dziewczynę Jeretowi.

      Uśmiechnął się.

      – Myślę, panie, że gdyby nie ty, byłbym stracił całe szczęście życia swojego. Bo anibym śmiał, ani mógł opierać się prawu i ciało Ihezal żarłby już piasek w tej chwili…

      Patrzył na dziewczynę płonącymi oczyma, nie śmiejąc się jednak zbliżyć do niej, czy to ze względu na obecność Zwycięzcy, czy też nieruchomą i zadumaną postawą jej powstrzymany.

      – A ty – zapytał Marek – ty o czym myślisz teraz?

      Wzniosła na niego smutne, ale jasne i spokojne oczy.

      – Śni mi się powieść dawna, spisana w księgach ukrytych w skarbcu świątyni… Śni mi się błogosławiona prorokini Ada, która, nie znając męża, służyła niegdyś Staremu Człowiekowi, a kiedy na Ziemię powracał, odprowadziła go aż po krańce Wielkiej Pustyni i tam już życia dokonała, patrząc w daleką gwiazdę…

      Zwycięzca roześmiał się nieco wymuszenie.

      – Ja jestem „Młody Człowiek” – rzekł – i kiedy będę wracał na Ziemię, wezmę cię z sobą… Wezmę was oboje – poprawił się, wskazując na Jereta – tam będziecie szczęśliwi…

      Ihezal uśmiechnęła się lekko, nie odwracając już oczu od wielkiego sinego morza.

      V

      Słońce zaledwie zaczynało się przechylać ku zachodowi, kiedy po zburzeniu zamku szernów lud odprowadzał w tryumfie Zwycięzcę do świątyni, obwołując go jedynym panem globu księżycowego…

      Walka była ciężka i długa. Szturm przypuszczano w samo południe, w porze, kiedy codziennie szaleją burze nad wielkim księżycowym morzem – i w mgnieniu oka przełamano obronne mury dziedzińca. Ludzie, którzy dawniej na samą myśl o szernach z zabobonnym lękiem kreślili zbawczy znak Przyjścia na piersi i ustach, teraz – widząc obiecanego Zwycięzcę na czele szeregów – rzucali się w wir boju z zapamiętałością i odwagą niesłychaną. U bram trójszczytowej wieży jednakże spotkali się z oporem, o który mało co nie rozbiło się ich waleczne natarcie. Tym razem nie szernowie to byli, ale morcy, którzy, zbiegłszy sromotnie w pierwszym boju, teraz rozpaczliwie się bronili do ostatniego tchu, wiedząc, co ich czeka w razie pogromu. Każde drzwi trzeba było oddzielnie zdobywać, każdy korytarz i zakręt schodów, niemal stopień każdy.

      Morcy, wyparci przeważającą liczbą z jednego stanowiska, cofali się na drugie, wyżej położone, broniąc się wciąż zaciekle. W ogłuszających grzmotach rozszalałej burzy postępowano w ten sposób z wolna ku szczytowi wieży, ślizgając się we krwi i gubiąc w ciemności wąskich przechodów[63], spotęgowanej jeszcze gęstymi na niebie chmurami i deszczem ulewnym.

      Zwycięzca nie brał osobiście udziału w walce toczącej się wewnątrz; zbyt wielki wzrostem, aby się w ciasnych krużgankach móc swobodnie poruszać, pozostał na zewnątrz i stamtąd całą bitwą dowodził, bacząc jedynie, aby kto z oblężonych nie uszedł, z zamętu boju skorzystawszy. I to był rzeczywiście zamiar zamkniętych w wieży szernów. Widząc, że strach przed ich imieniem, który dotychczas ludzi z dala trzymał od warowni, znikł bez śladu, a o zwycięstwie już zwątpiwszy, pozostawili morcom obronę dostępu na najwyższe piętra, a sami poczęli się gromadzić na wąskiej platformie między trzema szczytami, czatując już tylko na sposobną chwilę do ucieczki. Spostrzegł ich Marek i z ruchów zrozumiał, że chcą skorzystać z niedołężnych skrzydeł swoich i rzucić się ku morzu ponad głowami napastników, a opanowawszy tam pod słabą strażą ludzką zostawione okręty, ujść bez obawy pościgu do ojczystych swych krajów. Krzyknął więc na Jereta, którego niejako w charakterze adiutanta miał przy boku, aby flotylli w zatoce pilnował, sam zaś zgromadził co najlepszych łuczników koło siebie i z ich pomocą począł razić zjawiających się na dachu szernów. Strzały z cięciw, słabymi napinanych rękoma, rzadko wprawdzie donosiły i małą wyrządzały szkodę, ale za to palna broń Zwycięzcy straszliwe wśród szernów czyniła spustoszenie. Po niejakiej chwili pozostali przy życiu przestali się już nawet jawić na dachu i zwątpiwszy snadź

Скачать книгу


<p>63</p>

przechód – dziś: przejście.