Klub Poszukiwaczy Przygód tom 1 Zmora doktora Melchiora. Agnieszka Stelmaszyk
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Klub Poszukiwaczy Przygód tom 1 Zmora doktora Melchiora - Agnieszka Stelmaszyk страница 6
– Wy też szukacie skarbu? – Starsza, zgarbiona pani z laseczką stanęła przed nami i zmierzyła nas podejrzliwym wzrokiem.
– Jakiego skarbu? – zapytał zdumiony Rodzynek.
– Ach, więc udajecie, że nic nie wiecie. – Staruszka pogroziła palcem. – A sio! – Zamachnęła się na nas laską. – I tak będę pierwsza! – wydyszała mi w nos.
– O co pani chodzi? – zdenerwowałem się.
– Nie wiecie? – Naszą rozmowę z rozsierdzoną starszą panią usłyszała stojąca obok dziewczyna ubrana
w różowy dres. Pilniczkiem piłowała różowe paznokcie jakby to, co działo się wokół, zupełnie jej nie obchodziło. – Rozeszła się plotka, że w murach ukryto jakiś skarb. – Dmuchnęła na paznokieć. – Teraz wszyscy go szukają.
– Skarb? Przecież tu chodzi o zwyczajny… ałć! – Muffin spojrzał na mnie krzywo, gdy butem przycisnąłem mu stopę. Chciał powiedzieć „obraz”, ale pomyślałem, że skoro w plotce urósł już do rangi wielkiego skarbu, to może niech tak zostanie.
– A ty go nie szukasz? – zapytałem dziewczynę.
– Phi, ten cały skarb to głupota. Ale muszę pilnować mojej babci. – Wskazała dziarską staruszkę, która końcem laski gmerała między cegłami starych murów miejskich. – Ubzdurała sobie, że to właśnie ona znajdzie ten niby skarb. – Różowa dziewczyna przewróciła oczami.
– W takim razie życzę powodzenia. – Uśmiechnąłem się, po czym skinąłem na chłopaków, żeby odeszli ze mną na stronę.
Przez chwilę obserwowaliśmy inwazję poszukiwaczy. Wokół działy się iście dantejskie sceny. Ktoś kopał kilofem w ziemi, inny szpadlem przekopywał rabatki. Jeden grubas nawet wlazł na mury, a policjanci próbowali go ściągnąć, na próżno tłumacząc, że to zabytek i nie wolno po zabytku łazić. Bazyl westchnął, patrząc na mnie:
– Nie tylko ty masz Internet.
Wrrrr….
Policja rozgoniła tłum, a potem otoczyła mury czerwoną taśmą. Nie było szans, żeby zbliżyć się niepostrzeżenie i poszukać skradzionej akwareli.
– No i co, mądralo? – Rodzynek spojrzał na mnie
z przemądrzałą miną.
Wyproszeni spod murów poszukiwacze skarbu wcale nie zamierzali odejść. Tylko czekali, aż policja skończy dochodzenie i sobie pójdzie.
– Mówię wam, policjanci zaraz sami znajdą złoto – przemawiała dziarska staruszka w czerni. – I nic dla nas nie zostawią.
– E tam, zaczekajmy na kolejną wskazówkę. Podobno ci, co ukradli te obrazy, okradali też jubilerów, i będą co jakiś czas umieszczać kolejne wskazówki mówiące, jak odnaleźć zrabowane klejnoty – podpowiedział mężczyzna w prążkowanej koszuli, po czym zaczął sprawdzać w telefonie komórkowym stronę, na której gang umieścił pierwszą wskazówkę.
„Czy oni nie potrafią czytać?” – pomyślałem zdumiony. Przecież nigdzie nie było ani słowa o okradaniu sklepów jubilerskich ani o żadnych klejnotach. Ale najwidoczniej ta historia zaczęła już żyć własnym życiem.
Reszta poszukiwaczy, widząc, że „prążkowany” może pierwszy odczytać zagadkę i zyskać dodatkowe minuty, również sięgnęła po telefony, tablety, a pan w krawacie i marynarce, który przed chwilą dołączył do tego grona, wyciągnął z torby laptop.
– Nic tu po nas. – Muffin chciał się już wycofać, ale zastąpiłem mu drogę.
– Zaraz, przecież się tak łatwo nie poddamy. Policja jeszcze nic nie znalazła, a tamci utknęli w Internecie. – Wskazałem poszukiwaczy.
Poprowadziłem chłopaków bliżej policyjnego wozu, żeby słyszeć, o czym rozmawiają stróże prawa. Przeszukiwali dokładanie mury, kawałek po kawałku, ale także nic nie znaleźli.
– Nabrali nas, tutaj nic nie ma, to był głupi żart, tak jak mówiłem. – Inspektor Ferdynand Szczurek szykował się do powrotu na komisariat.
– Niech jadą, sami poszukamy – ucieszyłem się.
– Co wy tu, młodzieży, robicie?! – Zaskoczył nas nagle z tyłu tubalny głos.
Podskoczyłem jak oparzony i ze zdumieniem ujrzałem wąsatego i brodatego mężczyznę, w brązowej marynarce z kwiatkiem w butonierce. Wyglądał, jakby wyskoczył wprost z jakiegoś obrazu.
– Czyżbyście też poszukiwali zaginionej akwareli? – zagadnął nas nieznajomy.
– Ee, nie. My tak sobie tylko stoimy i patrzymy – odparłem wymijająco, zanim któryś z chłopaków wypaple prawdę.
– A pan to kim jest? – zapytał poufale Muffin.
Z całej naszej czwórki on wzbudzał chyba największe zaufanie i był słodki jak pulpecik, jak mawiała jego mama, więc chyba dlatego facet od razu mu odpowiedział:
– Jestem Wincenty Skwarek, dyrektor Muzeum Okręgowego – przedstawił się.
– A my się panu nie przedstawimy, bo mama stale mi powtarza, że nie wolno mi rozmawiać z nieznajomymi – pospiesznie odezwał się Rodzynek.
– Aha, całkiem słusznie, całkiem. – Pan Wincenty pokiwał głową.
Po chwili podszedł do niego inspektor Szczurek.
– Witam, czekaliśmy na pana! Zrobiła się tu niezła jatka, zanim przyjechaliśmy, tłum poszukiwaczy skarbu opanował mury miejskie. Ktoś rozpuścił durną plotkę, która utrudnia nam prowadzenie śledztwa – narzekał inspektor.
– No właśnie, a kto ją rozpuścił? – zainteresował się Muffin.
Policjant odwrócił się i niezadowolony ściągnął brwi.
– Chłopcy, idźcie do domu, nie ma się na co gapić. – Inspektor odegnał nas, machając ręką.
Nie do wiary, wszyscy nas przeganiają jak muchy uprzykrzone. No tak, Muffin musiał zwrócić na nas uwagę inspektora. Ignorant jeden.
Wincenty Skwarek wydawał się o wiele sympatyczniejszy.
– Interesujecie się sztuką? – zagadnął, przyglądając się nam ciekawie.
– Jeszcze jak! – zapewniłem gorliwie. – Założyliśmy nawet Klub Miłośników Sztuki – dorzuciłem dla lepszego efektu.
– A ja myślałem, że to jest Klub Poszukiwaczy…