Ogniem i mieczem t. II. Генрик Сенкевич

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Ogniem i mieczem t. II - Генрик Сенкевич страница 23

Ogniem i mieczem t. II - Генрик Сенкевич

Скачать книгу

że najwięcej mam między wami eksperiencji, a że mnie teorban z ostatkiem obrzydł, więc wezmę dudy.

      – Toż i ja się na coś przydam, braciaszki? – rzekł pan Longinus.

      – I pewnie – odpowiedział pan Zagłoba. – Jak będzie nam trzeba przez Dniestr się przebrać, to waćpan będziesz nas przenosił, jako święty Krzysztof.

      – Dziękuję z duszy waszmościom – rzekł Skrzetuski – i gotowość waszą chętnym przyjmuję sercem. Nie masz to w przeciwnościach nad przyjaciół wiernych, których, jak widzę, nie pozbawiła mnie Opatrzność! Dajże mnie, wielki Boże, odsłużyć waszmościom zdrowiem i mieniem!

      – Wszyscy my jako jeden mąż! – wykrzyknął Zagłoba. – Bóg zgodę pochwala, i obaczycie, iż frukta naszych prac niedługo będziemy oglądali.

      – To już nie pozostaje mnie nic innego – mówił po chwili milczenia Skrzetuski – jak chorągiewkę księciu odprowadzić i zaraz w kompanii ruszyć. Pójdziem Dniestrem, hen, na Jampol aż do Jahorlika, i wszędzie będziemy szukali. A gdy, jak mam nadzieję, Chmielnicki już musi być zniesiony lub nim dojdziemy do księcia, zniesiony będzie, przeto i służba publiczna nie staje .nam na przeszkodzie. Pewnie chorągwie ruszą na Ukrainę, by buntu dogasić, ale się tam już bez nas obejdzie.

      – A poczekajcie waszmościowie – rzecze Wołodyjowski – pewnie po Chmielnickim na Krzywonosa przyjdzie kolej, może więc razem z chorągwia mi ku Jampolowi ruszymy.

      – Nie, nam trzeba być pierwej – odparł Zagłoba – ale najpierwej odprowadzić chorągwie, by mieć wolne ręce. Spodziewam się też, że książę będzie z nas contentus.

      – Szczególniej z waćpana.

      – Tak jest, bo mu najlepsze wieści przywożę. Wierzaj mi waćpan, iż nagrody się spodziewam.

      – Więc tedy w drogę?

      – Do jutra musimy spocząć – rzekł Wołodyjowski. – Zresztą niech Skrzetuski rozkazuje: on tu wodzem; ale ja przestrzegam, iż jeśli dziś ruszymy, konie mnie wszystkie popadają.

      – Wiem, że to jest niepodobieństwo – rzecze Skrzetuski – ale myślę, iż po dobrych obrokach jutro możemy.

      Jakoż nazajutrz ruszono. Wedle ordynansów książęcych mieli się wrócić do Zbaraża i tam czekać dalszych rozkazów. Szli więc na Kuźmin, w bok od Felsztyna ku Wołoczyskom, skąd na Chlebanówkę wiódł stary gościniec do Zbaraża. Drogę mieli przykrą, bo padały deszcze, ale spokojną, i tylko pan Longinus, idący w sto koni naprzód, rozgromił kilka kup swawolnych, które się na tyłach wojsk regimentarskich zebrały. Dopiero w Wołoczyskach zatrzymali się znów na nocny wypoczynek.

      Ale zaledwie zasnęli snem smacznym po długiej drodze, zbudził ich alarm i straże dały znać, że jakiś konny oddział się zbliża. Wnet jednak przyszła wieść, że to Wierszułłowa tatarska chorągiew, zatem swoi. Zagłoba, pan Longinus i mały Wołodyjowski natychmiast zebrali się w izbie Skrzetuskiego, a w ślad za nimi wpadł jak wicher oficer spod lekkiego znaku, zziajany, cały pokryty błotem, na którego spojrzawszy Skrzetuski wykrzyknął:

      – Wierszułł!

      – Jam… jest! – mówił przybyły nie mogąc oddechu złapać.

      – Od księcia?

      – Tak!… O tchu! tchu!…

      – Jakie wieści? Już po Chmielnickim?

      – Już… po… Rzeczypospolitej!..

      – Na rany Chrystusa! co waść gadasz? Klęska?

      – Klęska, hańba, sromota!… bez bitwy… Popłoch!… O!o!

      – Uszom się nie chce wierzyć. Mówże! mów, na Boga żywego!… Regimentarze?…

      – Uciekli.

      – Gdzie nasz książę?

      – Uchodzi… bez wojska… ja tu od księcia… rozkaz… do Lwowa natychmiast… idą za nami!

      – Kto? Wierszułł, Wierszułł! Opamiętaj się, człowieku! kto?

      – Chmielnicki, Tatarzy.

      – W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego! – zawołał Zagłoba. – Ziemia się rozstępuje.

      Ale Skrzetuski zrozumiał już, o co chodzi.

      – Na potem pytania – rzekł – teraz na koń!

      – Na koń, na koń!

      Kopyta koni pod Wierszułłowymi Tatarami szczękały już przed oknami; mieszkańcy, zbudzeni nadejściem wojska, wychodzili z domów z latarkami i pochodniami w ręku. Wieść przeleciała całe miasto jak błyskawica. Wnet uderzono we dzwony na trwogę. Ciche przed chwilą miasteczko napełniło się zgiełkiem; tętentem koni, okrzykami komendy i wrzaskiem żydowskim. Mieszkańcy chcieli uchodzić wraz z wojskiem, zaprzęgano wozy, ładowano na nie dzieci, żony, pierzyny; burmistrz na czele kilku mieszczan przyszedł błagać Skrzetuskiego, by nie odjeżdżał naprzód i odprowadził mieszkańców chociaż do Tarnopola, ale pan Skrzetuski i słuchać go nie chciał mając wyraźny rozkaz co tchu ruszać do Lwowa.

      Ruszyli tedy i dopiero w drodze Wierszułł ochłonąwszy opowiadał, jak i co się stało.

      – Jak Rzeczpospolita Rzeczpospolitą – mówił – nigdy nie poniosła takiej klęski. Nic Cecora, nic Żółte Wody, nic Korsuń!

      A Skrzetuski, Wołodyjowski, pan Longinus Podbipięta aż na karki koniom się kładli, to się za głowy brali, to ręce ku niebu podnosili.

      – Rzecz ludzką wiarę przechodzi! – mówili. – Gdzież był książę?

      – Opuszczony, od wszystkiego umyślnie usunięty, swoją nawet dywizją nie władał.

      – Kto miał komendę?

      – Nikt i wszyscy. Dawno służę, na wojnie zęby zjadłem, jeszczem takich wojsk i takich wodzów nie widział.

      Zagłoba, który nie miał wielkiego afektu dla Wierszułła i mało go znał, począł głową kręcić i cmokać – na koniec rzekł:

      – Mój mości panie! czyli się waćpanu w oczach tylko nie pomieszało lub czyś częściowej porażki za ogólną klęskę nie poczytał, bo to, co opowiadasz, całkiem imaginację przechodzi.

      – Że przechodzi, przyznaję, i powiem więcej waści, że szyję bym sobie dał z radością uciąć, gdyby jakim cudem pokazało się, iż się mylę.

      – Bo jakimżeś waść sposobem pierwszy po klęsce w Wołoczyskach stanął? Przecież nie chcę przypuścić, żebyś pierwszy dał drała? Gdzież są tedy wojska? którędy uciekają? co się z nimi stało? dlaczego uciekający nie uprzedzili waćpana? Na wszystkie owe kwestie na próżno szukam responsu.

      Wierszułł w każdym innym czasie nie byłby puścił płazem takich pytań, ale w tej chwili nie mógł myśleć o niczym więcej, jak

Скачать книгу