Ogniem i mieczem t. II. Генрик Сенкевич

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Ogniem i mieczem t. II - Генрик Сенкевич страница 5

Ogniem i mieczem t. II - Генрик Сенкевич

Скачать книгу

cię chłopy zabiły? Strach myśleć!…

      – Nóż by mnie zabił, tyś mi go wydarł!

      – I nie oddam, bo ty musisz być moja – wybuchnął Kozak.

      – Nigdy! wolę śmierć.

      – Musisz i będziesz.

      – Nigdy.

      – No, żeby ty nie była ranna, to po tym, co ty mi rzekła, ja by dziś jeszcze pchnął mołojców do Raszkowa i mnicha za łeb kazał przyprowadzić, a jutro ja by był twój mąż. Taj co? Męża grzech nie kochać i nie przyhołubić! Hej! Ty panno wielmożna, tobie miłość kozacka obraza i gniew. A kto ty taka, że ja dla ciebie chłop? Gdzie twoje zamki i bojary, i wojska? Czemu tobie gniew? czemu tobie obraza? Ja cię wojną wziął, ty branka. Oj, żeby ja był chłop, ja by cię nahajem po białych plecach rozumu nauczył i bez księdza by się twoją krasą nasycił – żeby ja był chłop, nie rycerz!

      – Anieli niebiescy, ratujcie mnie! – szepnęła kniaziówna.

      A tymczasem coraz większa wściekłość wzbierała na twarzy Kozaka i gniew chwytał go za włosy.

      – Ja wiem – mówił – czemu tobie obraza, czemu ty mi odporna! Dla innego chowasz swój wstyd dziewiczy – ale nic z tego, jakom żyw, jakom Kozak! Szlachcic hołota! oczajdusza! Lach nieszczery! Na pohybel-że jemu! Ledwie spojrzał, ledwie w tańcu zakręcił i całą wziął, a ty, Kozacze, cierp, łbem tłucz. Ale ja jego dostanę i ze skóry każę go obedrzeć, ćwiekami nabić. Wiedz ty, że idzie Chmielnicki na Lachów, a ja idę z nim i twego hołubka odnajdę, choćby pod ziemią, a jak wrócę, to ci wrażą jego głowę na gościniec pod nogi kinę.

      Helena nie słyszała ostatnich słów atamana. Ból, gniew, rany, wzruszenie, przestrach zbawiły ją sił – i słabość niezmierna rozeszła się po wszystkich jej członkach, oczy i myśli jej zgasły – i padła zemdlona.

      Watażka stał czas jakiś blady z gniewu, z pianą na ustach; wtem dostrzegł tę martwą głowę zwieszoną w tył bezwładnie i z ust jego wyrwał się ryk prawie nieludzki:

      – Wże po nej! Horpyna! Horpyna! Horpyna!

      I na ziemią runął.

      Olbrzymka wpadła co duchu do świetlicy.

      – Szczo z toboju?

      – Ratuj! ratuj! – wołał Bohun. – Zabił ja ją, duszu moju, świtło moje!

      – Szczo ty, zduriw?

      – Zabił, zabił! – jęczał watażka i ręce nad głową łamał.

      Ale Horpyna zbliżywszy się do kniaziówny wnet poznała, że to nie śmierć, jedno omdlenie ciężkie, i wyprawiwszy za drzwi Bohuna zaczęła ją ratować.

      Kniaziówna otworzyła po chwili oczy.

      – No, doniu, nic ci – mówiła czarownica. – Ty się widać jego przelękła i pomroka cię chwyciła, ale pomroka przejdzie, a zdrowie przyjdzie. Ty jak orzech dziewczyna, tobie długo jeszcze na świecie żyć i szczęścia używać.

      – Ktoś ty jest? – spytała słabym głosem kniaziówna.

      – Ja? sługa twoja, bo on tak kazał.

      – Gdzie ja jestem?

      – W Czortowym Jarze. Szczera tu pustynia, nikogo tu nie zobaczysz prócz niego.

      – Czy i ty tu mieszkasz?

      – Tu nasz chutor. Ja Dońcówna, brat mój pod Bohunem pułkownikuje, dobrych mołojców wodzi, a ja tu siedzę – i będę ciebie pilnowała w tej komnacie złocistej. Z chaty terem! aż łuna bije! to on dla cię wszystko to przywiózł.

      Helena popatrzyła w hożą twarz dziewki i twarz ta wydała jej się pełną szczerości.

      – A będziesz ty dobra dla mnie?

      Białe zęby młodej wiedźmy zabłysły w uśmiechu.

      – Będę. Zaśbym nie była! – rzekła – ale i ty bądź dobrą d1a atamana. On sokół, on sławny mołojec, on ci…

      Tu wiedźma schyliła się do ucha Heleny i zaczęła jej coś szeptać, w końcu wybuchnęła śmiechem.

      – Precz! – krzyknęła kniaziówna.

      ROZDZIAŁ III

      Rankiem w dwa dni później Dońcówna z Bohunem siedzieli pod wierzbą wedle młyńskiego koła i patrzyli na pieniącą się na nim wodę.

      – Będziesz jej pilnowała, będziesz jej strzegła, oka z niej nie spuścisz, żeby nigdy z jaru nie wychodziła ! – mówił Bohun.

      – U jaru ku rzece wąska szyja, a tu miejsca dosyć. Każ szyję kamieniami zasypać, a będziem tu jak w garnku na dnie; jak mnie będzie trzeba, to sobie wyjście znajdę.

      – Czymże wy tu żyjecie?

      – Czeremis pod skałami kukurydzę sadzi, wino sadzi i ptaki w sidła łapie. Z tym, co ty przywiózł, nie będzie jej niczego brakowało, chyba ptasiego mleka. Nie bój się, już ona z jaru nie wyjdzie i nikt się o niej nie dowie, byle twoi ludzie nie rozgadali, że ona tu jest.

      – Ja im kazał przysiąc. Oni wierni mołojcy, nie rozgadają, choćby z nich pasy darli. Ale ty sama mówiła; że tu ludzie przychodzą do ciebie jako do worożychy.

      – Czasem z Raszkowa przychodzą, a czasem, jak zasłyszą, to i Bóg wie skąd. Ale zostają przy rzece, do jaru nikt nie wchodzi, bo się boją. Ty widział kości. Byli tacy, co chcieli przyjść, to ich kości leżą.

      – Ty ich mordowała?

      – Kto mordował, to mordował! Chce kto wróżby, czeka u jaru, a ja do koła idę. Co zobaczę w wodzie, to pójdę i powiem. Zaraz i dla ciebie będę patrzyła, jeno nie wiem, czy się co pokaże, bo nie zawsze widać.

      – Byleś co złego nie obaczyła.

      – Jak będzie co złego, to nie pojedziesz. I tak byś lepiej nie jechał.

      – Muszę. Do mnie Chmielnicki pismo do, Baru pisał, żeby ja wracał, i Krzywonos przykazywał. Teraz na nas Lachy z wielką siłą idą, więc i my musimy do kupy.

      – A kiedy wrócisz?

      – Ne znaju. Będzie wielka bitwa, jakiej jeszcze nie bywało. Albo nam śmierć, albo Lachom. Jeśli nas pobiją, to tu się schronię, jeśli my pobijemy, to wrócę po moją zazulę i do Kijowa z nią pojadę.

      – A jak zginiesz?

      – Od tego ty worożycha, żebym wiedział.

      – A jak zginiesz?

      – Raz maty rodyła.

      – Ba! A co ja mam z dziewczyną wtedy robić! Głowę jej ukręcić czy jak?

      – Dotknij

Скачать книгу