Ogniem i mieczem t. II. Генрик Сенкевич

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Ogniem i mieczem t. II - Генрик Сенкевич страница 6

Ogniem i mieczem t. II - Генрик Сенкевич

Скачать книгу

mówiąc, Horpyna trąciła po dwakroć kułakiem w bok watażkę i pokazała mu wszystkie zęby w uśmiechu.

      –.Idźże ty do czorta! – rzekł Kozak.

      – No, no! wiem ja, że ty nie dla mnie.

      Bohun zapatrzył się w spienioną wodę na kole, jakby sam chciał sobie wróżyć.

      – Horpyna? – rzekł po chwili.

      – A co?

      – Jak ja pojadę, czy ona będzie za mną tużyła?

      – Kiedy ty nie chcesz jej po kozacku zniewolić, to może i lepiej; że sobie pojedziesz.

      – Ne choczu, ne mohu, nie smiju! Ja wiem, że ona by umarła.

      – To może i lepiej, że pojedziesz. Póki ona cię widzi, nie chce cię i znać, ale jak posiedzi ze mną i z Czeremisem miesiąc, dwa – będziesz jej zaraz milszy.

      – Żeby ona była zdrowa, tak wiem, co by ja zrobił. Sprowadziłby popa z Raszkowa i kazał sobie ślub dać, ale teraz się boję, bo jak się przelęknie – duszę odda. Samaś widziała.

      – Dajże ty pokój! A po co tobie pop i ślub? Nieszczery ty Kozak – nie! Ja tu nie chcę ni popa, ni księdza. W Raszkowie stoją Tatarzy dobrudzcy, jeszcze by ty ich na kark nam sprowadził, a jakby sprowadził, tak tyle by widział kniaziównę. Co tobie do głowy przyszło? Jedźże sobie i wracaj.

      – A ty patrz w wodę i mów, co ujrzysz. Mów prawdę, a nie łżyj, choćby ty mnie nieżywego ujrzała.

      Dońcówna zbliżyła się do koryta młyńskiego i podniosła drugą zastawę wstrzymującą wodę krynicznego wodospadu; wnet wartka fala napłynęła zdwojonym pędem przez koryto; koło zaczęło się obracać szybciej, aż wreszcie zakrył je pył wodny; zbita na miazgę piana kłębiła się pod kołem jak ukrop.

      Wiedźma wbiła swoje czarne oczy w owe wary i chwyciwszy się za warkocze koło uszu, poczęła wołać:

      – Huku! huku! pokaż się! W kole dębowym, w pianie białej, w tumanie jasnym, zły ty czy dobry, pokaż się!

      Bohun zbliżył się i siadł przy niej. Twarz jego wyrażała obawę i gorączkową ciekawość – Widzę! – krzyknęła wiedźma.

      – Co widzisz?

      – Śmierć mojego brata. Dwa woły Dońca na pal naciągają.

      – Do czorta z twoim bratem! – mruknął Bohun, który czego innego chciał się dowiedzieć.

      Przez chwilę słychać było tylko hurgot koła obracającego się jakby z wściekłością.

      – Sina u mego brata głowa, sineńka, kruki go dziobią! – rzekła wiedźma.

      – Co więcej widzisz?

      – Nic… O, jaki siny! Huku! Huku! w kole dębowym, w pianie białej, w tumanie jasnym, pokaż się!… Widzę.

      – A co?

      – Bitwa! Lachy uciekają przed mołojcami.

      – A ja gonię?

      – Widzę i ciebie. Ty się z małym rycerzem potykasz. Hur! hur! hur! Ty się małego rycerza strzeż.

      – A kniaziówna?

      – Nie ma jej. Widzę cię znowu, a przy tobie ktoś, kto cię zdradzi. Twój druh nieszczery.

      Bohun pożerał oczyma to piany, to Horpynę – i jednocześnie pracował głową, by pomóc wróżbom.

      – Jaki druh?

      – Nie widzę. Nie wiem, stary czy młody.

      – Stary! pewno stary!

      – Może i stary.

      – To wiem, kto to. On mnie już raz zdradził. Stary szlachcic z siwą brodą i z białym okiem. Na pohybel-że jemu! Ale on mnie nie druh.

      – On dybie na ciebie. Widzę znowu. Czekaj! jest i kniaziówna! jest, w wianku rucianym, w białej sukni, nad nią jastrząb.

      – To ja.

      – Może i ty. Jastrząb… Czy sokół? Jastrząb!

      – To ja.

      – Czekaj. Już nie widać… W kole dębowym, w pianie białej… O! o! mnogo wojska, mnogo mołojców, oj, mnogo jak drzew w lesie, jak bodiaków w stepie, a ty nad wszystkimi, przed tobą trzy buńczuki noszą.

      – A kniaziówna przy mnie?

      – Nie ma jej, ty w obozie.

      Znowu nastała chwila milczenia. Koło huczało, aż się cały młyn trząsł.

      – Hej, co tu krwi, co tu kwi! co trupów, wilcy nad nimi, krucy nad nimi! – zaraza nad nimi. Same trupy! same trupy! hen! hen! tylko trupy, nie widać nic, tylko krew!

      Nagle powiew wiatru zwiał tuman z koła – a jednocześnie wyżej nad młynem ukazał się potworny Czeremis z wiązką drzewa na plecach.

      – Czeremis, załóż stawidło! – zawołała dziewka.

      To rzekłszy poszła umywać ręce i twarz w strudze, a karzeł zahamował tymczasem wodę.

      Bohun siedział zamyślony. Zbudziło go dopiero nadejście Horpyny.

      – Ty nic więcej nie widziała? – spytał ją.

      – Co się pokazało, to się pokazało, nic więcej nie obaczę.

      – A nie łżesz?

      – Na głowę brata, prawdę mówiłam. Jego na pal wsadzą. Wołami za nogi naciągną. Mnie jego żal. Hej, nie jemu jednemu śmierć pisana! Co się trupów pokazało! nigdy tyle nie widziałam – będzie wielka wojna na świecie.

      – A ją ty widziała z jastrzębiem nad głową?

      – Tak jest.

      – I ona była w wianku?

      – W wianeczku i w białej sukni.

      – A skąd ty wiesz, że ten jastrząb to ja? Ja tobie o tym młodym Lachu szlachcicu powiadał – może to on.

      Dziewka zmarszczyła brwi i zadumała się.

      – Nie – rzekła po chwili wstrząsając głową – kołyby buw Lach, to by buw oreł.

      – Sława Bohu! sława Bohu ! Pójdę ja teraz do mołojców, żeby konie do drogi gotowali. W nocy ruszymy.

      – Tak i koniecznie pojedziesz.

      – Chmiel przykazywał i Krzywonos przykazywał. Ty dobrze widziała, że

Скачать книгу