Quo vadis. Генрик Сенкевич

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Quo vadis - Генрик Сенкевич страница 19

Quo vadis - Генрик Сенкевич

Скачать книгу

Domicjusz Afer, stary złodziej i donosiciel, oburzył się tą rozmową i z oburzenia polał sobie falernem całą tunikę. On zawsze wierzył w bogów. Ludzie mówią, że Rzym zginie, a są nawet tacy, którzy twierdzą, że już ginie. I pewno!... Ale jeśli to nastąpi, to dlatego, że młodzież nie ma wiary, a bez wiary nie może być cnoty. Zaniechano także dawnych surowych obyczajów i nikomu nie przychodzi do głowy, że epikurejczycy nie oprą się barbarzyńcom. A to darmo! Co do niego żałuje, że dożył takich czasów i że w uciechach szukać musi obrony przed zmartwieniami, które inaczej rychło by sobie dały z nim rady.

      To rzekłszy przygarnął ku sobie syryjską tancerkę i bezzębnymi ustami począł całować jej kark i plecy, co widząc konsul Memmiusz Regulus rozśmiał się i podniósłszy swą łysinę przybraną w wieniec na bakier, rzekł:

      — Kto mówi, że Rzym ginie?... Głupstwo!... Ja, konsul, wiem najlepiej... Videant consules!... trzydzieści legii... strzeże naszej pax romana!...

      Tu przyłożył pięści do skroni i począł krzyczeć na całą komnatę:

      — Trzydzieści legii! — trzydzieści legii!... od Brytanii do granic Partów!

      Lecz nagle zastanowił się i przyłożywszy palec do czoła, rzekł:

      — A bodajże nawet trzydzieści dwie...

      I stoczył się pod stół, gdzie po chwili począł oddawać języki flamingów, pieczone rydze, mrożone grzyby, szarańcze na miodzie, ryby, mięsiwa i wszystko, co zjadł lub wypił.

      Domicjusza nie uspokoiła jednak ilość legii strzegących rzymskiego pokoju: Nie, nie! Rzym musi zginąć, bo zginęła wiara w bogów i surowy obyczaj! Rzym musi zginąć, a szkoda, bo życie jednak jest dobre, cezar łaskawy, wino dobre! Ach, co za szkoda!

      I ukrywszy głowę w łopatki syryjskiej bachantki, rozpłakał się.

      — Co tam to życie przyszłe!... Achilles miał słuszność, że lepiej jest być parobkiem w podsłonecznym świecie niż królować w kimeryjskich krainach. A i to pytanie, czy istnieją jacy bogowie, chociaż niewiara gubi młodzież...

      Lukan tymczasem rozdmuchał wszystek złoty puder z włosów Nigidii, która, spiwszy się, usnęła. Następnie zdjął zwoje bluszczów ze stojącej przed nim wazy i obwinął w nie śpiącą, a po dokonaniu dzieła jął patrzyć na obecnych wzrokiem rozradowanym i pytającym.

      Po czym ustroił i siebie w bluszcz, powtarzając tonem głębokiego przekonania:

      — Wcale nie jestem człowiekiem, tylko faunem. Petroniusz nie był pijany, ale Nero, który z początku pił ze względu na swój "niebieski" głos mało, pod koniec wychylał czaszę po czaszy i upił się. Chciał nawet śpiewać dalej swe wiersze, tym razem greckie, ale ich zapomniał i przez omyłkę zaśpiewał piosenkę Anakreona. Wtórowali mu do niej Pitagoras, Diodor i Terpnos, ale ponieważ wszystkim nie szło, więc dali spokój. Nero natomiast począł się zachwycać, jako znawca i esteta, urodą Pitagorasa i z zachwytu całować go po rękach. Tak piękne ręce widział tylko niegdyś... u kogo?

      I przyłożywszy dłoń do mokrego czoła począł sobie przypominać. Po chwili na twarzy jego odbił się strach: — Aha! U matki! U Agrypiny! I nagle opanowały go posępne widzenia.

      — Mówią — rzekł — że ona nocami chodzi przy księżycu po morzu, koło Baiae i Bauli... Nic, tylko chodzi, chodzi, jakby czego szukała. A jak zbliży się do łódki, to popatrzy i odejdzie, ale rybak, na którego spojrzała, umiera.

      — Niezły temat — rzekł Petroniusz.

      Westynus zaś wyciągnąwszy szyję, jak żuraw, szeptał tajemniczo:

      — Nie wierzę w bogów, ale wierzę w duchy... oj! Lecz Nero nie uważał na ich słowa i mówił dalej — Przecie odbyłem lemuralia. Nie chcę jej widzieć! To już piąty rok. Musiałem, musiałem ją skazać, bo nasłała na mnie mordercę, i gdybym jej nie był uprzedził, nie słyszelibyście dziś mego śpiewu.

      — Dzięki, cezarze, w imieniu miasta i świata — zawołał Domicjusz Afer.

      — Wina! I niech uderzą w tympany.

      Hałas wszczął się na nowo. Lukan cały w bluszczach, chcąc go przekrzyczeć wstał i począł wołać:

      — Nie jestem człowiekiem, jeno faunem i mieszkam w lesie. E...cho...oooo! Spił się wreszcie cezar, spili się mężczyźni i kobiety. Winicjusz nie mniej był pijany od innych; a w dodatku obok żądzy budziła się w nim chęć do kłótni, co zdarzało mu się zawsze, ilekroć przebrał miarę. Jego czarniawa twarz stała się jeszcze bledszą i język plątał mu się już, gdy mówił głosem podniesionym i rozkazującym:

      — Daj mi usta! Dziś, jutro, wszystko jedno!... Dość tego! Cezar wziął cię od Aulusów, by cię darować mnie, rozumiesz! Jutro o zmroku przyślę po ciebie, rozumiesz!... Cezar mi cię obiecał, nim cię wziął... Musisz być moją! Daj mi usta! Nie chcę czekać jutra... daj prędko usta!

      I objął ją, ale Akte poczęła jej bronić, a i ona sama broniła się ostatkiem sił, bo czuła, że ginie. Próżno jednak usiłowała obu rękami zdjąć z siebie jego bezwłose ramię; próżno głosem, w którym drgał żal i strach, błagała go, by nie był takim, jak jest, i by miał nad nią litość. Przesycony winem oddech oblewał ją coraz bliżej, a twarz jego znalazła się tuż koło jej twarzy. Nie był to już dawny, dobry i niemal drogi duszy Winicjusz, ale pijany, zły satyr, który napełniał ją przerażeniem i wstrętem.

      Siły jednak opuszczały ją coraz bardziej. Daremnie, przechyliwszy się, odwracała twarz, by uniknąć jego pocałunków. On podniósł się, chwycił ją w oba ramiona i przyciągnąwszy jej głowę ku piersiom, począł dysząc rozgniatać ustami jej zbladłe usta.

      Lecz w tejże chwili jakaś straszna siła odwinęła jego ramiona z jej szyi z taką łatwością, jakby to były ramiona dziecka, jego zaś odsunęła na bok jak suchą gałązkę lub zwiędły liść. Co się stało? Winicjusz przetarł zdumione oczy i nagle ujrzał nad sobą olbrzymią postać Liga zwanego Ursusem, którego poznał w domu Aulusów.

      Lig stał spokojny i tylko patrzył na Winicjusza błękitnymi oczyma tak dziwnie, iż młodemu człowiekowi krew ścięła się w żyłach, po czym wziął na ręce swą królewnę i krokiem równym, cichym wyszedł z triclinium. Akte w tej chwili wyszła za nim.

      Winicjusz siedział przez mgnienie oka jak skamieniały, po czym zerwał się i począł biec ku wyjściu:

      — Ligio! Ligio!...

      Lecz żądza, zdumienie, wściekłość i wino podcięły mu nogi. Zatoczył się raz i drugi, po czym chwycił za nagie ramiona jednej z bachantek i począł pytać mrugając oczyma:

      — Co się stało?

      A ona wziąwszy krużę z winem podała mu ją z uśmiechem w zamglonych oczach.

      — Pij! — rzekła.

      Winicjusz wypił i zwalił się z nóg.

      Większa część gości leżała już pod stołem; inni chodzili chwiejnym krokiem po triclinium, inni spali na sofach stołowych,

Скачать книгу