Złote spinki Jeffreya Banksa. Marcin Brzostowski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Złote spinki Jeffreya Banksa - Marcin Brzostowski страница 6

Złote spinki Jeffreya Banksa - Marcin Brzostowski

Скачать книгу

Frankie. – Zaraz zabiję tego gnoja!

      Leżący na ulicy gazeciarz przestał nagle udawać martwego, podniósł się na równe nogi i chowając się za plecami posterunkowego, wykrzyczał:

      – Sam pan widzi, panie władzo, że to wariat. A na dodatek terrorysta!

      – Słucham? – Policjant przestał nagle spisywać numery rejestracyjne samochodu. – Terrorysta?

      – Niech pan spojrzy na siedzenie dla pasażera. W tej torbie na pewno jest bomba!

      – Faktycznie, coś tam jest… – Posterunkowy zrobił dwa kroki w stronę wozu. – Czy mógłby ją pan otworzyć?

      Kiedy Frankie zrozumiał, że pytanie zostało skierowane do niego, porzucił resztki wózka, wstrzymał na moment oddech i dopiero po dłuższej chwili odpowiedział:

      – Mógłbym, tylko po co?

      – Chciałbym się upewnić, że nie ma w niej nic podejrzanego.

      – W torbie jest pranie.

      – Na pewno?

      – Oczywiście.

      – Jest pan tego pewien?

      – Proszę sprawdzić, jeśli mi pan nie wierzy.

      Policjant zlustrował Frankiego, po czym sięgnął po radiotelefon i wezwał posiłki. Dopiero wtedy podszedł do gabloty, otworzył drzwi od strony pasażera i z wyjątkowo przejętą miną chwycił za suwak od torby. Odczekał kilka sekund i już miał go rozsunąć, gdy Frankie Turbo złapał go za rękę, mówiąc:

      – Nie musi pan tego robić.

      – Słucham?

      – W torbie nie ma żadnego prania.

      – To co jest? – Posterunkowy nagle pobladł.

      – Dwadzieścia kilogramów najlepszego koksu, jaki mi się trafił w życiu.

      – To znaczy? – zapytał, a ze zdziwienia rozdziawił gębę.

      – To znaczy, że jestem narkomanem i oświadczam w pana obecności, iż powyższe narkotyki są przeznaczone wyłącznie na moje potrzeby.

      – Dwadzieścia kilogramów?

      – Zgadza się.

      – Przecież żaden sąd w to nie uwierzy.

      – To się jeszcze okaże.

      – I nie zamierza pan stawiać oporu przy zatrzymaniu?

      – Ani mi się śni – odparł Frankie.

      – Dlaczego? – Posterunkowy kompletnie zbaraniał.

      – Przecież wezwał pan radiowóz, a poza tym spisał pan numery mojej bryczki.

      – I co z tego?

      – A co – Frankie Turbo spojrzał policjantowi głęboko w oczy – wolisz, żebym cię, kurwa, zastrzelił?

      Ogłupiały posterunkowy zamknął po chwili jadaczkę, a gdy doszło do niego, że właśnie ocalił skórę, zaczęły mu drżeć dłonie i nie był w stanie wydusić z siebie słowa. Oparł się plecami o wóz i próbował pozbierać się do kupy. Tymczasem Frankie, pomimo kłopotów, w które się niewątpliwie wpakował, wciąż pałał żądzą zemsty i nie zamierzał odpuścić gazeciarzowi zniewagi. Chłopak urodził się jednak pod szczęśliwą gwiazdą, bo gdy Frankie w końcu znalazł dla niego czas, już go nie było.

      Wolna Szkocja

      Marsham Street, Londyn, godzina 10.15

      Jeffrey Banks stanął przed drzwiami gabinetu i z uśmiechem na ustach zlustrował pozłacaną tabliczkę, na której ręką prawdziwego fachowca umieszczono kilka bezcennych dla niego słów: „Jeffrey Banks, Minister Spraw Wewnętrznych”. Dumny z siebie, rozejrzał się dokoła i gdy upewnił się, że nikt go nie widzi, wyjął z kieszeni spodni chusteczkę. Wprawnym ruchem dłoni starł z powierzchni tabliczki wszystkie pyłki, po czym przyłożył do niej mankiet śnieżnobiałej koszuli. Kiedy stwierdził, że kolor tabliczki pokrywa się z odcieniem jego spinek, odetchnął pełną piersią i schował chusteczkę do spodni.

      Zadowolony, przekroczył próg gabinetu, przemknął przez sekretariat i zatrzymał się dopiero przy biurku. Położył na jego blacie czarną skórzaną teczkę, po czym rozsiadł się wygodnie z fotelu. Po chwili dostrzegł przed sobą poranne gazety, dlatego przeciągnął się leniwie i sięgnął po ulubionego „Timesa”. Z umiarkowanym zainteresowaniem przejrzał nagłówki z pierwszej strony dziennika, po czym bez żalu przerzucił wzrok na kolumny sportowe. Transferowa gorączka udzieliła się także i jemu, gdyż analizując nowe nabytki Chelsea, nawet nie zauważył, że do gabinetu weszła sekretarka i oświadczyła:

      – Dzień dobry, panie ministrze. Oto pana kawa.

      Widok Victorii Bell wywołał kolejny uśmiech na jego twarzy i jednocześnie zmusił organizm do szybszego pompowania krwi. Dwudziestotrzyletnia Victoria, brunetka o twarzy anioła, była posiadaczką niemal idealnej figury, którą potrafiła z wyjątkową precyzją wyeksponować i tym samym, co było w zasadzie regułą, zawładnąć duszą i ciałem poddających się jej wdziękom mężczyzn. Z pozoru bezbronna i niewinna, była w istocie prawdziwym drapieżnikiem, który raz schwytanej zwierzyny nigdy nie wypuszczał ze szponów. Obdarzona ponadto talentem aktorskim, potrafiła, jak rzadko kto, manipulować otoczeniem i osiągać wyznaczone cele. W przypadku Victorii Bell nadrzędnym celem było upolowanie bogatego, a raczej ohydnie bogatego i dobrze ustosunkowanego męża.

      Kołysząc zalotnie biodrami, Victoria zbliżyła się do biurka i postawiła na nim tacę. Oprócz filiżanki kawy znajdowała się na niej cukiernica oraz ulubione ciasteczka pana ministra upieczone, rzecz jasna, przez nią osobiście. Kiedy Jeffrey Banks zobaczył biszkopciki w kształcie serduszek, natychmiast sięgnął po jeden z nich i powiedział:

      – Dzień dobry, Victorio. Czy te serduszka są dla mnie?

      – Oczywiście, panie ministrze.

      – Wspaniale! – odparł, po czym połknął ciasteczko. – Są wyśmienite.

      – Cieszę się, że panu smakują.

      – Jesteś cudowna, Victorio.

      – Dziękuję, panie ministrze. Przecież pan wie, że zrobiłabym dla pana wszystko.

      Конец ознакомительного фрагмента.

      Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

      Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.

Скачать книгу