Rewizja. Joanna Chyłka. Tom 3. Remigiusz Mróz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Rewizja. Joanna Chyłka. Tom 3 - Remigiusz Mróz страница 22
– Tak? – rozległ się chrypliwy głos.
– To ja.
Bukano potrzebował chwili, by zrozumieć, kim jest niespodziewany gość.
– Co pani tu robi?
– Czekam na klatce, aż mnie pan wpuści.
– Ale…
– Otwieraj pan, bo zacznę dzwonić po sąsiadach.
Rozległ się brzęczyk zamka. Chyłka chwyciła za klamkę i pociągnęła drzwi. Do jej nozdrzy natychmiast dotarł charakterystyczny osiedlowy zapach. Zsyp wymieszany z wonią palonej marihuany. Pachniało tak pewnie na większości klatek w okolicy.
Ruszyła do windy, ale potem zmieniła zdanie i wybrała schody. O dziwo było tutaj względnie czysto. Nie licząc pojedynczych petów, nie dostrzegła żadnych butelek, rzygowin, krwi, zwłok czy innych rzeczy, których można było spodziewać się na Ursynowie.
Zadzwoniła do drzwi Horwata. Nie musiała długo czekać.
– Mogła pani uprzedzić mnie telefonem – powiedział, uchylając drzwi.
Popchnęła je i weszła do środka. Od razu rzuciło jej się w oczy, że Bukano jest sam. Zzuł buty pośrodku przedpokoju, w kuchni piętrzyły się stosy niemytych talerzy, a w domu unosił się zapach papierosów. Nie, właściwie było to niedomówienie. Panowała tu nikotynowa stęchlizna.
– Nie umie pan okna otworzyć?
– Słucham?
Sprawnie ściągnęła szpilki i przeszła przez niewielki salon. Otworzyła drzwi balkonowe na oścież i machnęła ręką.
– Nie mam nic przeciwko, gdy ktoś jara jak najęty, ale hash-komory to nie moje ulubione miejsca.
– Co pani tu robi? – powtórzył Cygan.
Chyłka zignorowała pytanie, uznając, że jest wystarczająco głupie, by je przemilczeć. Rozejrzała się. Mieszkanie było małe, składało się z salonu i dwóch niewielkich pokojów. Przeszła przez korytarz i otworzyła drzwi do kolejnego z nich.
– Niech pani…
Pomieszczenie bez wątpienia należało do nastolatki. Na ścianie wisiał plakat czegoś, co nazywało się „The Originals”, a obok Chyłka dostrzegła angielską wokalistkę z Florence and the Machine. Nie najgorzej.
– Proszę stąd wyjść – rzucił oschle Robert i zamknął drzwi.
Gnieździli się tutaj jak sardynki w puszce, ale najwyraźniej Patrycji niespecjalnie to przeszkadzało. W przeciwnym wypadku poprosiłaby rodziców o zastrzyk gotówki i raz dwa wynajęła coś na mieście. Warunek zapewne byłby taki, żeby zostawiła Roma.
– Lubi pani tak ludzi nachodzić?
– Tylko jeśli są mordercami.
– Że co proszę?
Wróciła do salonu, zlokalizowała barek, a potem przeszukała zawartość. Bukano nie miał nic przesadnie dobrego, ale trudno było spodziewać się rarytasów. Joanna ze zgrozą pomyślała, że niebawem podobnie będzie u niej w mieszkaniu. Wyjęła butelkę wyborowej, po czym zrobiła sobie drinka.
Horwat w końcu odpuścił. Usiadł na kanapie i zapalił, wyglądając za okno. Chyłka raz po raz na niego zerkała. Miał podkrążone i przekrwione oczy, a gdy podnosił papierosa do ust, ręka mu drżała.
Prawniczka pociągnęła drinka, a potem zawahała się. W końcu zrobiła jednego dla gospodarza i wróciła z nim do salonu. Usiadła na wysłużonym fotelu, który sprawiał wrażenie, jakby został upolowany na promocji w osiedlowym śmietniku.
– Nie zżyma się pan – zauważyła.
– Słucham?
– Nazwałam pana mordercą.
Spojrzał na nią jak na wariatkę.
– Oglądała pani ostatnio programy informacyjne? – zapytał. – Mam to gdzieś.
– Zrozumiałe – odparła. – Szczególnie że jest pan winny.
Zamiast odpowiadać, napił się. Spojrzał na drinka ze zdziwieniem, jakby nie wiedział, że ma w lodówce zimny sok grejpfrutowy.
– Mam nadzieję, że w sądzie będzie miał pan lepsze argumenty.
Odłożył napój i zgasił papierosa w szklanej popielniczce.
– Jest pani pewna, że to zrobiłem? – zapytał z autentycznym zaciekawieniem.
– Tak.
– Dlaczego?
– Dowody jednoznacznie przemawiają przeciwko panu.
– Ach tak?
– I niestety nie mam w sobie odpowiednio dużo lekkomyślności, by łudzić się, że to jakiś wielki, nieprawdopodobny błąd.
Pokiwał głową w zadumie. Potem znów się napił.
– Jak to jest? – zapytał.
– Co? – odburknęła Joanna.
– Bronić kogoś, kogo uważa się za winnego tak straszliwej zbrodni? – wyjaśnił. – Nie czuje pani choćby niepokoju?
– Nie.
– Przychodzi pani tutaj, jak gdyby nigdy nic, robi drinka, siada ze mną w salonie i rozmawia, jakby wszystko było w porządku…
– Bo jest – odparła. – Nasza relacja nie ma nic wspólnego z pańską winą.
– Dzięki takim stwierdzeniom może pani w nocy spać?
Joanna westchnęła i odgięła głowę. Nie miała ochoty na pseudofilozoficzne dysputy z człowiekiem, który nie miał pojęcia o niej i jej robocie. Owszem, od czasu do czasu rozmawiała na ten temat z innymi prawniczymi wiarusami, ale tylko po to, by wyrzucić z siebie taki czy inny ciężar danego przestępstwa. Ględzenie z człowiekiem nieobeznanym w temacie zaś do niczego nie prowadziło.
– A z pana co, cygański myśliciel? – odburknęła. – Daj pan sobie spokój ze mną i zajmij się sobą.
– Nie myśliciel, ale…
– Tak, tak, żona intelektualistka zobowiązywała – weszła mu w słowo Chyłka. – Widzę, że uformowała sobie pana, jak jej się podobało. Pewnie zna pan Salingera, czytał z bólem Gombro, chodził z nią na spektakle do… co tu macie na Ursynowie?
– Kontrapunkt.
– O właśnie.